O tym, jak szukałem Wojskowej Komendy Uzupełnień.
Dwa tygodnie temu dostałem z Wojskowej Komendy Uzupełnień wezwanie do stawienia w jej siedzibie wraz z dokumentem tożsamości i książeczką wojskową, celem „nadanie przydz. org. mob.” – cokolwiek to znaczy. Na idealnie czytelnej pieczęci widniał adres: ul. Plebiscytowa 5.
Dziś nastał ten wielki dzień i z wymaganymi załącznikami wybrałem się na ulicę Plebiscytową. Na wszelki wypadek wyszedłem nieco wcześniej, bo ja wprawdzie dobrze wiem, gdzie jest ulica Plebiscytowa, ale oczywiście pojęcia nie mam, gdzie może być numer 5, zostawiłem więc sobie nieco czasu na szukanie właściwego numeru. I dobrze zrobiłem...
Wskazany adres odnalazłem bardzo szybko. Problem polegał na tym, że w budynku oznaczonym numerem 5 przy ulicy Plebiscytowej, Wojskowej Komendy Uzupełnień nie ma. Mieści się tam przede wszystkim Wydział Historyczny Uniwersytetu oraz Wojewódzki Inspektorat Sanitarny.
Różne myśli przychodziły mi do głowy. A to miałem ochotę iść z tym wezwaniem prosto do prasy, a to zadzwonić pod numer umieszczony na wezwaniu... W końcu jednak drgnęła mi ambicja – jak to? Nie znajdę w tak małym mieście WKU?!
Po długich poszukiwaniach odkryłem na tejże ulicy Plebiscytowej, pod numerem 3a, coś o nazwie: Wojskowa Komenda Uzupełnień Sąd Garnizonowy. Aha! Pomyślałem sobie – jestem już blisko. I faktycznie, wystarczyło już tylko 20 minut dalszych poszukiwań, żebym odkrył budynek WKU. Nie był oznaczony żadnym numerem ale, jako że usytuowany był jeszcze wcześniej niż 3a, doszedłem do wniosku, że musi mieć numer 3, albo nawet 1.
Pan siedzący w dyżurce w kolorowym t-shircie i zajadający zupkę kuksu, potwierdził, kiedy okazałem mu wezwanie, że to jest właśnie tu i wskazał odpowiedni pokój. Panu temu zwróciłem uwagę na błąd w adresie, ale wyjaśnił mi, że tu na Plebiscytowej wszystko ma numer 5. Podczas moich poszukiwań widziałem tabliczki także z innymi numerami, więc mu nie uwierzyłem.
W pokoju, w którym miałem załatwić swoja sprawę dowiedziałem się, że wezwano mnie tu celem doręczenia przydziału mobilizacyjnego na wypadek wojny. Tak, jakby nie można tego wysłać pocztą za zwrotnym poświadczeniem odbioru. I temu panu starałem się pokazać, że WKU wysyła wezwania z błędnym adresem. Pan jednak najwyraźniej nie był zaprogramowany na rozmowę na ten temat, bo za każdym razem, kiedy mówiłem coś o tym milkł na dłuższą chwile, a następnie podejmował swoją kwestię tak, jakbym się w ogóle nie odzywał.
Po opuszczeniu murów WKU doszedłem do wniosku, że szkoda mi tych naszych chłopaków w Iraku (a może w Iranie – nigdy nie wiem, jak się to pisze). Jeśli w niewielkim mieście w Polsce żołnierze pełniący służbę w WKU nie są w stanie zidentyfikować poprawnie swojego miejsca pracy po adresie, to jak ci biedacy trafią z odległego kraju do Polski?
A może to wszystko jest efektem utajnienia? Przecież możliwe, że chłopcom nikt jeszcze nie powiedział, że imperialistyczny wróg już nie czyha tak zawzięcie na tajne dane teleadresowe...
Dziś nastał ten wielki dzień i z wymaganymi załącznikami wybrałem się na ulicę Plebiscytową. Na wszelki wypadek wyszedłem nieco wcześniej, bo ja wprawdzie dobrze wiem, gdzie jest ulica Plebiscytowa, ale oczywiście pojęcia nie mam, gdzie może być numer 5, zostawiłem więc sobie nieco czasu na szukanie właściwego numeru. I dobrze zrobiłem...
Wskazany adres odnalazłem bardzo szybko. Problem polegał na tym, że w budynku oznaczonym numerem 5 przy ulicy Plebiscytowej, Wojskowej Komendy Uzupełnień nie ma. Mieści się tam przede wszystkim Wydział Historyczny Uniwersytetu oraz Wojewódzki Inspektorat Sanitarny.
Różne myśli przychodziły mi do głowy. A to miałem ochotę iść z tym wezwaniem prosto do prasy, a to zadzwonić pod numer umieszczony na wezwaniu... W końcu jednak drgnęła mi ambicja – jak to? Nie znajdę w tak małym mieście WKU?!
Po długich poszukiwaniach odkryłem na tejże ulicy Plebiscytowej, pod numerem 3a, coś o nazwie: Wojskowa Komenda Uzupełnień Sąd Garnizonowy. Aha! Pomyślałem sobie – jestem już blisko. I faktycznie, wystarczyło już tylko 20 minut dalszych poszukiwań, żebym odkrył budynek WKU. Nie był oznaczony żadnym numerem ale, jako że usytuowany był jeszcze wcześniej niż 3a, doszedłem do wniosku, że musi mieć numer 3, albo nawet 1.
Pan siedzący w dyżurce w kolorowym t-shircie i zajadający zupkę kuksu, potwierdził, kiedy okazałem mu wezwanie, że to jest właśnie tu i wskazał odpowiedni pokój. Panu temu zwróciłem uwagę na błąd w adresie, ale wyjaśnił mi, że tu na Plebiscytowej wszystko ma numer 5. Podczas moich poszukiwań widziałem tabliczki także z innymi numerami, więc mu nie uwierzyłem.
W pokoju, w którym miałem załatwić swoja sprawę dowiedziałem się, że wezwano mnie tu celem doręczenia przydziału mobilizacyjnego na wypadek wojny. Tak, jakby nie można tego wysłać pocztą za zwrotnym poświadczeniem odbioru. I temu panu starałem się pokazać, że WKU wysyła wezwania z błędnym adresem. Pan jednak najwyraźniej nie był zaprogramowany na rozmowę na ten temat, bo za każdym razem, kiedy mówiłem coś o tym milkł na dłuższą chwile, a następnie podejmował swoją kwestię tak, jakbym się w ogóle nie odzywał.
Po opuszczeniu murów WKU doszedłem do wniosku, że szkoda mi tych naszych chłopaków w Iraku (a może w Iranie – nigdy nie wiem, jak się to pisze). Jeśli w niewielkim mieście w Polsce żołnierze pełniący służbę w WKU nie są w stanie zidentyfikować poprawnie swojego miejsca pracy po adresie, to jak ci biedacy trafią z odległego kraju do Polski?
A może to wszystko jest efektem utajnienia? Przecież możliwe, że chłopcom nikt jeszcze nie powiedział, że imperialistyczny wróg już nie czyha tak zawzięcie na tajne dane teleadresowe...