sobota, 15 marca 2008

Beznadziejny dureń!

O tym, jak postanowiłem zrobić sobie prezent i kupiłem łóżko.


Po wielu latach bardzo intensywnego użytkowania w mojej wersalce zrobiła się dziura wielkości dwóch dłoni. W pewnym sensie utrudniało to nieco korzystanie z tego mebla w sposób powszechnie przyjęty. Nie mam pewności, czy bóle kręgosłupa, które odczuwam od pewnego czasu, mają związek z dziurą, ale uznałem, że nie jest to wykluczone. W związku z powyższym postanowiłem sprawić sobie nowe spanie - okazja nadarzała się całkiem niezła, za kilka dni miałem urodziny...

Rozpocząłem poszukiwania urządzenia do spania, którego cena byłaby do przyjęcia dla rencisty. Jak łatwo się domyślić, moje ambicje w tym względzie dość szybko leciały na łeb, na szyję. Po ciężkich mozołach znalazłem wreszcie na Allegro coś pośredniego między łóżkiem, a dmuchanym materacem. Wymiary mi pasowały, na długość miałem mieć jeszcze 1,5 cm zapasu, pół metra wysokości uznałem za wystarczające - nie powinienem mieć wrażenia, że śpię na podłodze, a 102 cm szerokości, to wprawdzie o 7 cm mniej niż moja dziurawa wersalka, ale na wybrzydzanie nie miałem kasy.

Piętnaście razy wszystko pomierzyłem, sprawdziłem kilkadziesiąt innych ofert, targowałem się z trzema sprzedającymi i... ostatecznie transakcja została zawarta. W sumie z upustami i rabatami za to coś, razem ze specjalną pompką, której normalnie nie ma w zestawie, oraz z kosztami transportu, zapłaciłem 149,00 PLN.

Po kilku dniach kurier przywiózł moje nowe łóżko. Chałupa była akurat pusta, więc niezwłocznie i z zapałem przystąpiłem do dzieła, czyli rozpakowywania, oglądania, czytania instrukcji, itd.

Już wcześniej słusznie przewidywałem, że sprawdzić łóżko/materaca się nie będzie dało przed wyniesieniem na śmietnik wersalki - po prostu w tym mieszkaniu nie ma tyle miejsca. Trochę mnie to niepokoiło, ale co zrobić...

I tak rozpocząłem trudną operację rozkładania i wynoszenia wersalki (model 2-osobowy, ok. 187 kilogramów, robiona na zamówienie). Kolejny raz, bo pierwszy to było przyniesienie pieszo telewizora dla byłej żony, przekonałem się, że w moim wieku (zwłaszcza, że było już przecież po urodzinach, więc miałem o rok więcej) takie szaleństwa nie są chyba najlepszym pomysłem. Ostatecznie jakoś tam wreszcie pozbyłem się starego grata.

Mogłem przystąpić do testowego dmuchania. Okazało się, że pompka dobrze pasuje i nawet działa bez większych problemów. Pompowania było ok. 27 razy więcej niż sobie wyobrażałem, ale ostatecznie pojemność materaca też przecież nie jest mała. Po napompowaniu wyszło na to, że łóżko/materac jest większy niż w opisie i nie mieści mi się w miejscu po starej kolubrynie.

Po niedługim nawet namyśle odrzuciłem, kuszący z wielu różnych względów, pomysł wyniesienia na śmietnik szafy. Jednak w takim razie pozostało mi przesunięcie owej szafy (dwoje drzwi + nadstawka, a wszystko to zapakowane po sufit) oraz regału z książkami.
Wiadomo było, że nie ruszę tego wraz z zawartością, więc nie zwlekając zacząłem wypakowywać książki, ciuchy i inne bambetle. Kiedy meble były już puste zaparłem się głową o przeciwległą ścianę i nogami przesunąłem oba sprzęty.
Sprawdziłem - teraz materac pasował, a nawet miał nieco luzu. Mimo to, na wszelki wypadek, przesunąłem szafę i regał jeszcze ze 2 cm.

Oczywiście operacja ta była okazją do wytarcia kurzu na półkach z książkami, uporządkowania stu rzeczy, itd. Kiedy wpakowałem już wszystkie klamory na swoje miejsce zauważyłem, że po przesunięciu regału na ścianie widać nie pomalowany pasek- kiedy ostatnio malowałem tapetę nie robiłem tego za meblami.
Na szczęście miałem jeszcze odrobinę farby zachowanej na wszelki wypadek. Raźno i bez zbędnej zwłoki zabrałem się do malowania i już po godzinie kompromitujące ślady przestały istnieć.

Umyłem, a nawet wyszorowałem wszystko na wysoki połysk - raz z powodu malowania, a dwa, bo nie pozwoliłbym sobie kłaść nowego mebla na podłogę z jednym choćby pyłkiem kurzu. Roboty było trochę, bo przy rozpier... przy demontażu starej wersalki wszędzie było pełno wiórów, trocin i co tam jeszcze takie konstrukcje zawierają.

Kiedy już wszystko elegancko wyschło podpompowałem swoje łóżko jeszcze trochę - nie lubię spać zbyt miękko - i chciałem ulokować je na przygotowanym miejscu. Okazało się wówczas, że się tam nie mieści.

Dłuższą chwilę zastanawiałem się, jak to jest możliwe? Przecież po przesunięciu mebli materac spokojnie wchodził w lukę między ścianą a regałem... W końcu doszedłem do wniosku, że to wina szafy. Cwaniara! Jak tylko się odwróciłem postanowiła pewnie wrócić na swoje stare miejsce i najwyraźniej częściowo jej się udało.

Absolutnie nie byłem gotów kolejny raz wypakowywać wszystko z szafy i regału. Uparłem się, zaparłem i wcisnąłem materac "na siłę". Udało się! Rewelacja!
Chałupa posprzątana jak przed świętami, nowy mebel zainstalowany, pięć przepoconych koszulek kręci się w pralce... Można iść gotować obiad.

Kiedy mielone kotlety kończyły się smażyć zorientowałem się, że jak kompletny, beznadziejny idiota nie przemyślałem sprawy w 100%, a jedynie w 99. Ten jeden, który mi nie wpadł wcześniej do głowy to... koty. W tym domu mieszkają, jako pełnoprawni członkowie rodziny, dwa koty.
Kot domowy jest zwierzęciem stosunkowo niewielkich rozmiarów, posiada natomiast "na wyposażeniu" długie i niezwykle ostre pazury. Koty czasem stają na tylnich łapach, a przednimi...

Porzucając kotlety (i tak było w nich więcej bułki tartej niż mięsa) pobiegłem do pokoju. Chyba się odrobinę spóźniłem. Trudno, podobno spanie na twardym podłożu, bardzo twardym podłożu, tak twardym, jak podłoga pokryta 40-letnim linoleum, jest wyjątkowo wskazane przy takich jak moje bólach kręgosłupa.

Oczywiście, natychmiast przypomniały mi się łóżka z dzieciństwa. Drewniane "szczyty", solidna konstrukcja z grubych desek, rama ze stalowymi sprężynami i trzy materace wypełnione końskim włosiem lub trawą morską. Były to urządzenia "nie do zdarcia" i bez najmniejszych problemów funkcjonowały dziesiątki lat.

W pewnych sytuacjach "wtedy" życie było chyba jednak odrobinę prostsze...