czwartek, 6 marca 2008

Chichot Pana Boga

„Chichot Pana Boga” – Andrzej Otrębski


Kiedy szczytne idee, humanitarne akcje, altruistyczne przedsięwzięcia i inne takie okazują się mieć pod podszewką żądzę władzy, partykularne interesy, chciwość, kanciarstwo i zwykły szwindel, wydaje się czasem, że z bliżej nieokreślonego miejsca słychać cichutki chichot…

Znany dziennikarz dostaje „cynk” że w klinice wszczepiono pacjentowi rozrusznik napędzany energią jądrową. Szef kliniki potwierdza informację i już po chwili trup pada gęsto, bo komuś wyraźnie bardzo zależy na nowym modelu rozrusznika, a może na zawartym w nim materiale radioaktywnym. Okazuje się wkrótce, że rozrusznik to zupełne głupstwo w porównaniu z całym sztucznym sercem – w nim radioaktywnego plutonu jest naprawdę dużo. Może nawet na tyle dużo, żeby zainteresowało to terrorystów?

Władza sprzeciwia się upowszechnieniu wynalazku, bojąc się po prostu konsekwencji wypuszczenia na ulice – w sensie jak najbardziej dosłownym – dużej ilości materiału rozszczepialnego. Wizja band zwyrodnialców polujących na pacjentów ze sztucznym sercem i wyrywających im te urządzenia z piersi, celem sprzedaży na czarnym rynku, wydaje się nie tylko groźna, ale i jak najbardziej realna.
Z drugiej strony są żądania chorych i ich rodzin, domagających się szansy na dalsze życie po zawale. Twierdzą oni, i słusznie, że zapewnienie im bezpieczeństwa osobistego nie jest problemem medycyny, ale właśnie stosownych władz. W obecnych warunkach władza nie jest w stanie tego zrobić, itd. itp.

Z pozornie patowej sytuacji jest wyjście. Wystarczy tylko trochę, odrobinę, zmodyfikować konstytucję w zakresie praw i wolności osobistej obywateli…

Czy słychać już może cichy, szyderczo-kpiący chichot?