sobota, 24 kwietnia 2010

Filozofowanie o filozofii

Nie o to chodzi, by złowić króliczka, ale, by gonić go…


Pielęgniarki puszczają się z lekarzami, lekarze to łapownicy, barmanki to prostytutki, policjanci to durnie, prawnicy to cwaniacy, politycy to skandaliści… Uogólnienia, schematy myślowe, generalizacje. Łatwiej, wygodniej się z nimi żyje. Zwłaszcza, jeśli mają wyraźnie zabarwienie negatywne, jak te powyżej. Pozytywne wymagałyby już pewnych działań, zaangażowania, może poniesienia jakiegoś trudu, a nawet ryzyka. Przy negatywnych, podstawowym działaniem jest odrzucenie. Odruchowe i automatyczne. I problem „z głowy”.
Co ciekawe, system przekonań, jakim się w życiu posługujemy, w niewielkim tylko stopniu jest wynikiem naszych własnych przeżyć i doświadczeń. W większości przypadków są to „prawdy” wdrukowane nam w psychikę (umysł) przez rodziców, opiekunów, wychowawców, nauczycieli, lektury, środowisko i inne. Dopóki za bardzo nie przeszkadzają nam w życiu, posługujemy się nimi nieomalże bezrefleksyjnie, radośnie i ochoczo, bo to jest po prostu wygodne. Jakakolwiek zmiana wymagałaby pewnej pracy, wysiłku, a komu się chce? Bez palącej potrzeby?

„Chłopski filozof”, „nie filozofuj!”, „filozofowanie!”, to wyrażenia, określenia i zwroty ewidentnie pejoratywne. Przynajmniej w języku polskim – innych nacji nie znam, więc na ich temat się nie wypowiadam. Czemu u nas filozofia nie jest jedną z wielu zwyczajnych dziedzin wiedzy, jak na przykład logika, albo socjologia? Niewątpliwie słychać w tym przypadku echa lęku przed czymś nowym, nieznanym, nierozumianym. Z lękiem trudno jest sobie poradzić, uporać. Zdecydowanie łatwiej jest go zamienić, przekształcić w gniew, złość, niechęć, szyderstwo.
Lęk, a w konsekwencji pogardę, dla niepojętej filozofii i ludzi wykształconych, którzy się nią zajmowali, niezwykle skutecznie wykorzystywała kilkadziesiąt lat temu władza zwana potocznie „komuną”. Ja tego już nie pamiętam, ale moja matka to i owszem, jak w państwie robotniczo-chłopskim „te – inteligent!” było dość obelżywym wyzwiskiem. Stara zasada „dziel i rządź” sprawdzała się w praktyce znakomicie.

Związane z filozofią przekonania i uczucia można byłoby przezwyciężyć, ale… to wymagałoby, choćby elementarnego, poznania tejże filozofii, a to był – i chyba jest nadal – dla wielu wyraźnie zbyt duży wysiłek. Łatwiej jest jednak odrzucić, wydrwić.

Mnie nie wpojono, charakterystycznej dla chłopów pańszczyźnianych (niestety nie tylko), instynktownej wrogości wobec wszystkiego, czego nie rozumiem. Tym niemniej całymi latami filozofią się nie interesowałem zupełnie. W tym miejscu miałem ochotę napisać, że latami filozofia nie była obecna w moim życiu, ale to nie byłoby prawdą. I sądzę, jestem przekonany, że nie jest to prawdą w przypadku każdego, przeciętnie rozgarniętego człowieka. Jeśli nie zajmuję się badaniami składu powietrza, nie czytam o nim i nie zaprząta ono moich myśli, to przecież nie znaczy, że nie istnieje, prawda? Jeżeli nie sięgałem po książki z dziedziny filozofii, to nie oznacza, że pewne pytania, wątpliwości, wnioski, przemyślenia, mnie nie dotyczyły, nie pojawiały się niejako same w myślach, podczas lektury, na spacerze, w kinie, w rozmowach… Trawestując znane powiedzenie mógłbym stwierdzić, że choć ja nie interesowałem się filozofią, to filozofia mną – jak najbardziej.

Czemu nie interesowałem się, a konkretnie, czemu nie czytałem żadnych książek filozoficznych? Nie chodziło o to, że nie miałem czasu; zresztą, takie stwierdzenie od dawna uważam jedynie za skrót myślowy, lub zwykły wykręt. W każdym razie wydaje mi się teraz, że z dwóch powodów: po pierwsze, na zapas wydawało mi się, że jestem na filozofię zwyczajnie i po prostu za głupi (czyżby jednak echa cudzych, a może powszechnych przekonań?), a po drugie dlatego, że nie wydawała mi się specjalnie do czegokolwiek potrzebna.

Powód pierwszy przestał stanowić przeszkodę nie do przebycia, gdy usłyszałem od kogoś, że książka, którą przeczytałem kilka tygodni wcześniej, to filozofia. Jestem pewien, że gdybym wiedział o tym przed jej wypożyczeniem, pewnie nawet bym po nią nie sięgnął. Od tamtego czasu nadal uważam, że wiele książek filozoficznych zdecydowanie przekracza moje możliwości, ale jednak nie wszystkie. W ten sposób filozofia nabrała bardziej ludzkiego wymiaru, w końcu powieści też nie wszystkie jestem w stanie czytać i przeczytać („W poszukiwaniu straconego czasu”!), ale nie wpędza mnie to przecież w jakieś koszmarne poczucie winy, a przede wszystkim, nie uniemożliwia czytania innych książek.

Zupełnie nie radzę sobie, między innymi, z Awicenną – swoją drogą nieco deprymujące jest to, że w wieku osiemnastu lat opanował prawie całą ówczesną wiedzę („Metafizykę” Arystotelesa znał na pamięć!) i uznał, że nie było to specjalnie trudne – ale Rousseau, Wolter, św. Augustyn, Frege, Hobbes, Zenon i wielu, wielu innych, są przecież jak najbardziej dla mnie, a jeśli nawet nie wszystkie ich dzieła, to przynajmniej niektóre, albo chociaż fragmenty. W każdym razie okazało się, że wystarczy wyłączyć wrodzony perfekcjonizm, który stale podpowiadał mi, że albo wszystko, albo nic, by droga do filozofii stanęła otworem.

Powód drugi – potrzeba – z tą było nieco gorzej. Bardzo szybko zorientowałem się, że czytając setki książek, ale także oglądając filmy, rozmawiając, czy słuchając rozmów mądrych ludzi, niewątpliwie przyjemność sprawia mi możliwość rozpoznawania i rozumienia zawartych w nich odniesień do innych dzieł, w tym przypadku filozoficznych. Po prostu satysfakcję sprawia mi świadomość, że…
- Nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki – to Heraklit,
- Wiem, że nic nie wiem – Sokrates,
- Myślę, więc jestem – Kartezjusz,
- Umysł jest czystą kartą (tabula rasa) – Locke,
- Zło jest brakiem dobra – św. Augustyn,
- O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć – Wittgenstein,
… że mam pewne pojęcie o jaskini Platona, brzytwie Ockhama, słyszałem kilka paradoksów Zenona z Elei, i kilka podobnych haseł, ale to są szlagiery, filozoficzne hity, które znają wszyscy.

Pewnego razu zacząłem się zastanawiać, czy da się żyć… nie, czy ja mógłbym żyć, nie szukając, nie starając się znaleźć odpowiedzi na pytania o dobro i zło, o sens życia i świata, prawdę i nieprawdę, o miłość i wiarę, o Boga i człowieka, o naturę rzeczywistości, o ideały, o wartości i setki podobnych? Tak, mógłbym, to by się pewnie dało zrobić. Dokładnie tak samo, jak mógłbym przecież żyć bez Hucka Finna, Winnetou, Tolka Banana, Zorro, Tomka Wilmowskiego, Pana Samochodzika, Pulpecji, Sinuhe, Kmicica, Holmesa, Geralta, Hansa Kastorpa, Vita Corleone, Paula Atrydy, Hermiony, Wokulskiego, Stasia Tarkowskiego, panny Marple, Gandalfa, kapitana Alatriste… Tylko, że ja chromolę takie życie!

Jest jeszcze jeden powód, czysto praktyczny. Wraz z upływem czasu wzrok mi się jednak nie poprawia. Z czytania zrezygnować nie jestem w stanie. A to oznacza, że całkiem rozsądnym rozwiązaniem wydaje się skierowanie większej uwagi na lektury, które wymagają wyraźnie więcej przemyśleń, rozważań, zastanowienia, przy zdecydowanie mniejszej liczbie słów, które trzeba przy tym przeczytać.