Z
badań Biblioteki Narodowej wynika, że w 2015 roku ponad sześćdziesiąt trzy
procent Polaków nie przeczytało ani jednej książki. Osoby, które potrafią
interpretować tego typu raporty, zdają sobie pewnie sprawę, że rzeczywistość
jest znacznie gorsza niż się wydaje, bo nie oznacza to, że pozostałe
trzydzieści kilka procent to namiętni czytelnicy, nie – to po prostu osoby
deklarujące, że przeczytały przynajmniej jedną książkę (jedną!). Czy deklaracje
te można uznać za prawdziwe? Bardzo w to wątpię, jestem nawet przekonany, że
niektórzy z ankietowanych wstydzili się przyznać, że przez ostatni rok nie
przeczytali niczego – świadczy o tym niezbicie najczęściej wymieniany autor, to
jest Henryk Sienkiewicz. Ludzie podają nazwisko autora Trylogii, bo tylko to
zapamiętali ze szkoły.
Ilu
Polaków naprawdę czyta książki (za czytanie książek rozumiem co najmniej
dwanaście rocznie i chodzi mi o pozycje, niebędące podręcznikami lub
instrukcjami obsługi)? Myślę, że jakieś kilkanaście procent, raczej nie więcej.
Zaskakujące
może wydać się to, że nie uważam tych kilkunastu procent za jakąś tragedię
narodową; katastrofą jest coś innego – liczba czytelników systematycznie spada.
Nawet jeśli trafi się rok odrobinę lepszy (2014), to tendencja spadkowa trwa.
Pytanie brzmi – dlaczego?
Odpowiedzi
na pytanie o powody, dla których czytamy coraz mniej, jest wiele, jednym z nich
na pewno jest telewizja, oferująca rozrywkę bezrefleksyjną, nie wymagającą
żadnego wysiłku, nie będącą wyzwaniem intelektualnym, ale telewizją i jej
jakością zajmować się nie zamierzam, podobnie jak innymi, alternatywnymi
formami rozrywki. Zastanawiam się tym razem tylko, jaki wpływ na czytelnictwo
ma aktualna oferta wydawnicza?
To
są autorzy, których czytaliśmy (ja, brat, matka, znajomi itd.), kiedy miałem kilkanaście lat i później:
Agatha Christie
Albert Camus
Antoni Czechow
Bertolt Brecht
Charles
Baudelaire
Charles Dickens
Daniel Defoe
Edgar Allan Poe
Erich Maria
Remarque
Ernest Hemingway
Fiodor
Dostojewski
Francis Scott
Fitzgerald
Franz Kafka
Friedrich
Dürrenmatt
Gabriel Garcia
Marquez
George Bernard
Shaw
George Orwell
Günter Grass
Gustaw Flaubert
Henryk Ibsen
Honore de Balzac
Iris Murdoch
Isaac B. Singer
Jack London
Jaroslav Hašek
Jean Paul Sartre
James Joyce
John Steinbeck
Jonathan Swift
Jorge L. Borges
Joseph Conrad
Karol May
Kurt Vonnegut
Julio Cortazar
Lew Tołstoj
Malcolm Lowry
Marcel Proust
Marie-Henri Beyle
(Stendhal)
Mark Twain
Mary Shalley
Miguel Cervantes
Nathaniel
Hawthorne
Oscar Wilde
Philip K. Dick
Robert Heinlein
Robert Musil
Romain Rolland
Samuel Beckett
Tomasz Mann
Vladimir Nabokov
Walter Scott
Wiktor Hugo
William Faulkner
Trochę
bez ładu i składu, ale przynajmniej starałem się alfabetycznie. Jak widać, nie
są to tylko autorzy powieści „ambitnych”. Brakuje pisarzy polskich? Proszę
bardzo: Gombrowicz, Lem, Łysiak, Miłosz, Mrożek, Nienacki, Prus, Reymont,
Sienkiewicz, Tuwim, Wiechecki, Wyspiański, Żeromski… Obie listy nie są,
oczywiście, kompletne, ale i nie o to chodzi. Ilu współczesnych pisarzy
polskich tej klasy znasz obecnie? Jakie nazwiska z ostatnich 15 lat możesz wymienić i ile?
Jeśli
uświadomimy sobie, jakich autorów proponują nam wydawcy dzisiaj, nietrudno
będzie pojąć, czemu czytelnictwo spada.
Głośne
zapowiedzi, a w nich konieczne słowo „już”, sugerujące, że na to coś czekają
niecierpliwie miliony spragnionych czytelników, nachalna, krzykliwa, choć
najczęściej naiwna reklama, nazywanie bestsellerami (najlepiej sprzedające się)
książek jeszcze nie wydanych i nie oferowanych do sprzedaży itd. itp.
Jak
długo trwa taka marketingowa „zadyma”? Pewnie trudno w to uwierzyć, ale… kilka
tygodni. Tak – zaledwie cztery-sześć tygodni! I jeszcze przed końcem tego
okresu pojawiają się nowe zapowiedzi, bo oto JUŻ za kilka dni w sprzedaży (albo
i przedsprzedaży) znajdzie się kolejny hit i bestseller. O książce, którą
czytasz – zapomnij, mamy JUŻ dla ciebie lepszą/nowszą, więc… kup kolejną.
Jaka
może być merytoryczna jakość książki, w którą wydawca inwestuje siły i środki
zaledwie przez miesiąc? Wydawca, który z jednej strony żali się, że zasypywany
jest ofertami grafomanów, ale jednocześnie przekonuje, że pisarzem może być
każda gospodyni domowa, i niech ona tylko cokolwiek napisze, a wydawnictwo (za
opłatą oczywiście) poprawi to tak, żeby nadawało się do druku.
Jeśli
masowo produkuje się i wciska klientom śmieci, to i czemu się dziwić, że coraz rzadziej
dają się oni nabierać i w konsekwencji zniechęcają do towaru/produktu?
I
to by było na tyle…
Święta prawda. Znałam już historie o książkach, które bestsellerami stały się tylko dlatego, że tak nazwały je wydawnictwa :/
OdpowiedzUsuńDzięki. :-)
UsuńSmutne statystyki. Kilka zdań polemiki. Po pierwsze telewizja. Ja posiadam i oglądam. Dlatego wiem, że są programy warte polecenia, nie zgodzę się, że bezrefleksyjne. Książki też są lepsze, gorsze i beznadziejne. Po drugie uważam, że przydatność do spożycia autorów, których wymieniasz jest dłuższa niż jedno, czy dwa pokolenia. A i współcześnie jest co poczytać. To też kwestia nawyków. Młody człowiek wybiera Internet. Tyle, m. in.
OdpowiedzUsuńDzięki 😊
Dziękuję za komentarz. :-)
Usuń