„Zanim zawisły psy” –
Jens Henrik Jensen
Jestem księgarzem, a to oznacza, że o dystrybucji
książek mam pewne pojęcie oraz zwracam często uwagę na detale nieważne dla
innych osób. Więc kiedy okazało się, że „Zanim zawisły psy” to pierwsza część
trylogii i że mogę ją mieć za darmo (nie tylko ja zresztą), wyciągnąłem z tego
faktu dwa wnioski. Książka nie sprzedaje się tak dobrze, jak oczekiwał wydawca
i trzeba jakoś podgrzać zainteresowanie czytelników, zanim zacznie się wprowadzać
na rynek dalsze tomy. A po drugie, to akurat już banalne, jeśli mowa o trylogii, to
wiadomo, że tom pierwszy skończy się dobrze. Głównego bohatera dzieła
wielotomowego nie uśmierca się raczej w tomie pierwszym.
Odnoszę wrażenie, że w „Zanim zawisły psy” autor
próbował złapać za ogony zbyt wiele srok, bo trochę tu mrocznego kryminału, w
całkiem dobrym stylu zresztą, trochę historii i geografii Danii, za dużo
political-fiction i wreszcie elementy thrillera. Nie mam fiksacji na temat
kryminałów autorów skandynawskich, więc w takich dziełach męczę się tylko z
nazwami i nazwiskami, których ani zapamiętać, ani wymówić nie umiem. Tu trochę
mi zajęło uczenie się, że na przykład Bergsøe to nazwisko prominentnego
adwokata utopionego przez nurka w jeziorze, a nie nazwa jakiejś miejscowości.
Fabuła. Były komandos, Niels Oxen, żołnierz
niesamowicie sprawny, odważny, wiele razy odznaczony, z objawami stresu
pourazowego, jakiego nabawił się w misjach na Balkanach, wegetuje w Kopenhadze,
bo tak chyba nazwać trzeba utrzymywanie siebie oraz białego psa, Mr. White’a,
jedynego przyjaciela, ze zbierania butelek i jedzenia przeterminowanych
artykułów spożywczych, przeznaczonych do utylizacji. W pewnej chwili wpada na
pomysł, żeby zaszyć się w jakiejś głuszy, w lasach północnej Jutlandii, żyć z
tego, co natura daje i zupełnie odizolować się od ludzi. To oznacza, że
znajdzie się w niewłaściwym czasie w bardzo niewłaściwym miejscu.
Tajemniczy morderca zabija ważnych ludzi, ale
wcześniej, jakby sygnalizując to, co ma się zdarzyć, wiesza ich psy. Niels Oxen
pasuje na sprawcę jak ulał, więc musi odszukać prawdziwego zabójcę, żeby
oczyścić się z podejrzeń. Komandos dokonuje tego razem z agentką Margrethe
Franck, która… Resztę trzeba będzie doczytać samodzielnie.
W sumie niezła książka, choć kłopotliwe są te duńskie
nazwy, a fabuła zbudowana na motywie: bohater
musi znaleźć sprawcę, bo sam jest podejrzany, wydaje się już za bardzo wyeksploatowana.
Rozrywka na średnim poziomie, taka… ani dobra, ani zła. Przeciętna po prostu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz