poniedziałek, 11 marca 2019

Sensacja jakich całe mnóstwo


„Jedyna szansa” –  Harlan Coben

Historia zaczyna się, gdy chirurg plastyczny, Marc Seidman (ale nie taki od poprawiania cycków i zarabiający krocie, tylko specjalista od chirurgii rekonstrukcyjnej, zwłaszcza dzieci z biednych krajów albo po wypadkach), zostaje w swoim domu postrzelony; ciężko ranny, ledwie przeżył. Kiedy odzyskuje przytomność na oddziale intensywnej terapii, dowiaduje się, że jego żona, Monica, nie żyje, a półroczna córeczka, Tara, została porwana.

Kiedy porywacze zgłaszają żądania (dwa miliony dolarów), kierują je nie do Seidmana, wiedzą najwyraźniej, że nie jest zamożny, ale do jego bogatego teścia. Doktor, jako praworządny obywatel, zgłasza sprawę policji, a ta okazuje się oczywiście nieudolna, pieniądze przepadają, Tary nie odzyskano.

Półtora roku później porywacze ponawiają żądania. Akcja nabiera tempa.

Przeciętna powieść sensacyjna z klasycznymi elementami: durni gliniarze podejrzewają Seidmana, jakby zapominając, że ledwie przeżył (sanitariusze w karetce byli przekonani, że wiozą trupa) zamach i napad. Pojawia się dawna wielka miłość, w policji albo FBI mają kreta (donosiciela, wtyczkę) itp.
Czyta się ją płynnie, ale nie ma w powieści właściwie nic porywającego, nic, co można byłoby zapamiętać przez choćby kilkanaście miesięcy. Ostatecznie można po nią sięgnąć, ale nie trzeba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz