„Jedyna szansa” – Harlan Coben
Historia zaczyna
się, gdy chirurg plastyczny, Marc Seidman (ale nie taki od poprawiania cycków i
zarabiający krocie, tylko specjalista od chirurgii rekonstrukcyjnej, zwłaszcza
dzieci z biednych krajów albo po wypadkach), zostaje w swoim domu postrzelony;
ciężko ranny, ledwie przeżył. Kiedy odzyskuje przytomność na oddziale
intensywnej terapii, dowiaduje się, że jego żona, Monica, nie żyje, a półroczna
córeczka, Tara, została porwana.
Kiedy porywacze
zgłaszają żądania (dwa miliony dolarów), kierują je nie do Seidmana, wiedzą
najwyraźniej, że nie jest zamożny, ale do jego bogatego teścia. Doktor, jako praworządny
obywatel, zgłasza sprawę policji, a ta okazuje się oczywiście nieudolna,
pieniądze przepadają, Tary nie odzyskano.
Półtora roku później
porywacze ponawiają żądania. Akcja nabiera tempa.
Przeciętna powieść
sensacyjna z klasycznymi elementami: durni gliniarze podejrzewają Seidmana,
jakby zapominając, że ledwie przeżył (sanitariusze w karetce byli przekonani,
że wiozą trupa) zamach i napad. Pojawia się dawna wielka miłość, w policji albo
FBI mają kreta (donosiciela, wtyczkę) itp.
Czyta się ją płynnie,
ale nie ma w powieści właściwie nic porywającego, nic, co można byłoby
zapamiętać przez choćby kilkanaście miesięcy. Ostatecznie można po nią sięgnąć,
ale nie trzeba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz