„Nad Śnieżnymi Kotłami”
– Krzysztof Koziołek
Do Schreiberhau
przeniesiony został – i nie był to awans, niestety – asystent kryminalny Anton
Habicht. Jego żonie nawet się tam podoba, ale Habicht jakoś nie może dogadać
się z szefem miejscowej żandarmerii, Sombrowskim, złośliwym autokratą.
W pewną niedzielę, w
sierpniu 1939 roku, Habicht wysłany zostaje do schroniska, zwanego szumnie
hotelem górskim, „Nad Śnieżnymi Kotłami”, żeby wyjaśnić sprawę zaginionej
broszki mecenasowej Fraitagowej. Zadanie okazuje się banalne, ale zanim
asystent wyruszył w drogę powrotną, z okna schroniska wypadła żona urzędnika ze
Schreiberhau, Elfriede Goretzki, i to tak nieszczęśliwie, że skręciła sobie
kark. Początkowo wydawało się, że to nieszczęśliwy wypadek (obserwowała
szybowce), ale dokonując kilku rutynowych działań i ustaleń, Habicht doszedł do
wniosku, że kobieta została zamordowana.
Anton Habicht prowadzi
śledztwo, lecz początkowo problemów, wątpliwości i tajemnic tylko lawinowo przybywa.
Pojawiają się kolejne zwłoki, na jaw wychodzą spiski, wielkie łapówki oraz inne
mroczne tajemnice miejscowego establishmentu.
Autor upchnął w
przeciętnej raczej powieści kryminalnej całe mnóstwo rozmaitych ciekawostek regionalnych
(historycznych, kulinarnych, kulturalnych, sportowych, przemysłowych itd.),
które świadczyć mogą o jego fascynacji okolicą, ale dla fabuły nie mają
większego znaczenia. Sukcesu Krajewskiego, który pierwszy chyba lokował akcję
swoich powieści w okresie międzywojennym i w pewnym mieście, które było niemieckie
do końca wojny światowej, Koziołek raczej nie powtórzy. Chyba, że swoją twórczością
zainteresuje Niemców, dawnych mieszkańców lub potomków mieszkańców Schreibenhau
(Szklarska Poręba), Krummhübel (Karpacz), Seidorf (Sosnówka) itd. Wtedy te niezliczone
dodatki, na przykład o tym, jak bardzo zasłużyły się dla regionu niemieckie
towarzystwa górskie i turystyczne, staną się naprawdę istotne.
Anton Habicht jakoś
nie wzbudził mojej sympatii – arogancki, napastliwy, wyraźnie dumny ze swojej
rangi i stanowiska, i podkreślający je na każdym kroku. Nawet wtedy, kiedy –
jako człowiek w tych okolicach nowy – czymś się wyraźnie wygłupił.
-Berta! – Mężczyzna
za kontuarem odwrócił głowę w kierunku kuchni – Co masz aktualnie na ogniu?
Z niewielkiego
okienka dobiegł wrzask, którego sens trudno było zidentyfikować.
- Najszybciej będą
dla pana golusieńkie dziewczyny – Stojący za ladą uśmiechnął się w wymuszony
sposób.
Policjantowi mowę
odjęło. Z tyłu dał się słyszeć czyjś śmiech, ktoś inny pozwolił sobie na
kąśliwą uwagę.
- Słucham? – rzekł
po dłuższej chwili – Co mi pan tu znowu imputuje? Czy ja wyglądam na bawidamka?
- Pan mnie źle zrozumiał…
- Tak? Ja ci zaraz
pokarzę, co to znaczy, nie rozumieć! – Asystent kryminalny zaczął podkasywać
rękawy.
- Gdzie z tymi
łapami? – Mężczyzna wreszcie się ożywił – Zamawiaj pan albo won za drzwi!
- Co? – Miarka się
przebrała. Habicht wyjął z kieszeni odznakę i trzasnął nią w ladę. – Takim
tonem do policjanta na służbie.
- Najmocniej
szanownego pana przepraszam. – Mężczyzna się przygarbił. – Chodzi o fasolę…*.
Te „golusieńkie
dziewczyny” to była popularna, regionalna potrawa z fasoli, a policjant z
powodu swojej niewiedzy straszył ludzi, groził, walił legitymacją służbową…
Choć z drugiej strony nie jest wykluczone, że takie postawy i zachowania były
bardziej zgodne z realiami, z rzeczywistością.
Bardzo mi się
spodobała okładka książki. Przyjemnie na nią popatrzeć, przyjemnie wziąć do
ręki. To akurat kawał dobrej roboty! Nawet jeśli się wie, jak powstała i skąd
pochodzi:
--
* Krzysztof Koziołek, „Nad Śnieżnymi Kotłami”,
Muza, 2019, s. 61-62.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz