„Sodoma – Hipokryzja i
władza w Watykanie” – Frédéric Martel
Od czasu do czasu spędzam
weekend w domu pielgrzyma, zwanym też domem rekolekcyjnym. Jest tam jadalnia,
wspólna dla księży i gości. Ale nie jemy razem, księża karmieni są najpierw, a
my w tym czasie czekamy pod drzwiami aż skończą. Jadamy w tym samym
pomieszczeniu, ale nie razem. Nie można też siadać przy stole, przy którym
jedli księża, co nie jest żadnym problemem, miejsc jest dosyć, ale w widoczny
sposób rzuca się w oczy, że ich stół zastawiony jest ewidentnie lepszymi potrawami,
z większą różnorodnością; bogato w porównaniu do stołów gości. Gości, którzy
płacą. Wydaje mi się, że nawet wierni katolicy nie widzą w tym nic dziwnego lub
niewłaściwego.
Profesja zakonna w Kościele
katolickim zobowiązanie członka danej wspólnoty do przestrzegania trzech tzw. rad
ewangelicznych: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. W to ostatnie, do pewnego stopnia, można uwierzyć.
„Sodoma” to dzieło socjologa i
pisarza francuskiego, Frédérica Martela, będące wynikiem czteroletniego
śledztwa dziennikarskiego, prowadzonego w trzydziestu krajach. Martel nie
wszystko robił sam, pomagało mu wielu ludzi. Zakres jego (ich) badań obejmuje
pontyfikaty czterech ostatnich papieży: Pawła VI , Jana Pawła II, Benedykta XVI
oraz Franciszka. Grubaśnie tomisko zawiera głównie rozmowy z ludźmi Kościoła.
Wyjaśnia, a przynajmniej próbuje, jak to jest możliwe, żeby być homoseksualistą
będąc jednocześnie wściekłym homofobem.
Wiele wiedziałem,
jeszcze więcej się domyślałem, ale i tak Martel zaskoczył mnie kompletnie wiele
razy, na przykład prezentując system doboru kandydatów na seminarzystów pod
kątem ich homoseksualnych skłonności. Do wykorzystania… później.
„Oto druga reguła
Sodomy: im bliżej sancta sanctorum,
tym więcej homoseksualizmu; im wyżej w katolickiej hierarchii, tym więcej
homoseksualistów. W kolegium kardynalskim i w Watykanie preferencyjny dobór
przyniósł owoce – homoseksualizm stał się zasadą, heteroseksualizm wyjątkiem”*.
Jednak wbrew pozorom
nie jest „Sodoma” paszkwilem na Kościół katolicki – to raczej paradokument,
stwierdzenie pewnych faktów, których zresztą autor stara się nie oceniać. Może
nawet tłumaczy, wyjaśnia, pomaga zrozumieć. Na przykład to: co ma zrobić
chłopak, który zaczyna się orientować, że ma – nieakceptowane przez niego
samego, rodzinę i otoczenie – skłonności homoseksualne? Schronić się w
Kościele! Tam nikt nie będzie mu wyrzucał, że nie lata za dziewczynami i nie
stara się założyć rodziny, tam będzie mógł resztę życia spędzić wśród mężczyzn,
często też ubranych w sukienkę. Przecież to takie proste…
„Gdy nasza rozmowa
doszła do tego etapu, zapytałem Francesco Leporego, jak dużą jego zdaniem grupę
stanowią w Watykanie wszelkiego rodzaju homoseksualne osoby.
– Myślę, że to bardzo wysoki procent.
Powiedziałbym, około osiemdziesięciu – zapewnił”**.
Homoseksualizm jest
jednym z najcięższych grzechów w Kościele katolickim. Grzechy może wiernym
odpuścić uprawniona osoba, tu na ziemi, w wyniku sakramentu pokuty, ale to nie
znaczy, że grzesznik uniknie kary w życiu przyszłym. Grzech jest odwróceniem
się od Boga i buntem w stosunku do Jego woli, ale grzech ciężki, oznacza zupełne
zerwanie przyjaźni z Bogiem. Jak więc możliwe jest, żeby tylu ludzi skazywało
się na tak straszne konsekwencje, na wieczne potępienie, de facto? Odpowiedź
jest stosunkowo prosta i oczywista, choć zapewne może się wydać mocno
niepokojąca: nie boją się kary, bo nie wierzą, że takowa nastąpi, nie wierzą w
Boga.
Wspomniałem już, że Frédéric Martel
bardzo stara się unikać jakichkolwiek ocen moralnych (to dla mnie ważne) i zwykle mu się udaje. Jeśli
coś takiego pojawia się w „Sodomie”, to raczej tylko w wypowiedziach jego
rozmówców.
--
*
„Sodoma”, Frédéric Martel, Agora, 2019, s. 28.
**
Tamże, s. 38.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz