„Signal” – Wojciech Adalberto
Przed lekturą wydawało mi się przez chwilę, że chodzi o pastę do zębów marki Signal, taką z mikro granulkami, ale okazało się, że nie. Signal w powieści Wojciecha Adalberto to oprogramowanie, komunikator, coś jak Skype, WhattsApp, Teams, Telegram itp. Był czas, kiedy wydawał się dość bezpieczny na tle konkurencji, ale to było dawno temu. A gdy mowa o oprogramowaniu, to i Pegasus (oprogramowanie szpiegujące przeznaczone do instalacji na systemach iOS i Android) do powieści trafił.
Na początku autor stara się przedstawić kilkoro bohaterów. Nie ma ich wielu, ale bardzo długo myli się, kto jest księdzem, kto biznesmenem, kto drugim mężem kogo, kto zginął, kto jest bratem biznesmena, ale nie do końca, bo był adoptowany, kto miał romans z kim... W końcu, kiedy rozrysowałem to sobie na kartce, wyszło mi, że to zaledwie siedem-dziewięć osób, ale wprowadzone zostały w akcję powieści jakoś wyjątkowo nieudolnie i chaotycznie.
„Każdy głębszy oddech mógłby spowodować eksplozję guzików na koszuli połączoną z ich niekontrolowaną podróżą w najodleglejsze zakątki galaktyki z prędkością wprost proporcjonalną do zażenowania na twarzy właściciela i jego bliskich” [1].
Naprawdę? NAPRAWDĘ???
Po polsku: pan miał pewną nadwagę, biegał co rano, żeby zbędne kilogramy zrzucić, był zasapany i każdy jego oddech był w tej chwili głębszy, ale o guzikach wędrujących po galaktyce jakoś mowy dalszej nie było. Było za to, na tej samej stronie, o staniu na baczność w rozkroku. Ups!
„Z opowieści matki wiedziała, że kiedy ojciec pojechał zapisać ją do urzędu, był w stanie – jak by to ująć – wskazującym, a że pod wpływem alkoholu wiele decyzji wydaje się rozsądnych, zamiast ustalonego imienia Agnieszka zapisał ją pod imieniem Zuzia” [2].
Naprawdę? NAPRAWDĘ??? To coś tu nie gra, bo kilka kartek dalej (s. 28) okazuje się jednak, że pani ma na imię Zuzanna, a nie Zuzia.
Nieduża Zuzia – przy okazji – jest córką Niedużego, szykującego się na emeryturę maszynisty, który prowadził pendolino, pod kołami którego zginął ksiądz-biznesmen-mąż-kochanek (niepotrzebne skreślić). Jest ponadto, a raczej była, kochanką byłego księdza, miłośnika biegania.
Początkowo wydawało się, że to zwykły wypadek – Konrad biegał w słuchawkach na uszach, nie słyszał nadjeżdżającego pociągu i tragedia gotowa. Z jakiegoś jednak powodu przeprowadzono sekcję zwłok i dzięki niej okazało się, że wcześniej Zadzierski został otruty tojadem – przewrócił się pod koła, bo miał atak serca.
Sprawę prowadzi policjant, Proca, który...
„Kliknął przycisk i ekspres zaczął się nagrzewać, by przygotować espresso. »Napełnij pojemnik wodą« – komunikat na wyświetlaczu bezpruderyjnie odmówił współpracy” [3].
Naprawdę? NAPRAWDĘ???
Normalne i naturalne komunikaty ekspresu (nalej wody, usuń fusy, wsyp kawę itd.) świadczą o odmowie współpracy? A kto konkretnie odmawia, komunikat, wyświetlacz, czy ekspres? Do tego bezpruderyjnie? Czy aby na pewno autor i ja tak samo rozumiemy to pojęcie?
Właściwie Proca nie prowadzi tej sprawy zbyt długo, bo mu ją szybciutko odebrano. Na scenę bowiem wkraczają Koral i Szmal, polscy biznesmeni-politycy-gangsterzy. Pojawia się kolejny ksiądz-kochanek, Waza, jakiś skorumpowany komendant policji, sprzedajny sędzia i paru innych „bohaterów” w tym stylu.
Stosunkowo szybko, bo już około sześćdziesiątej strony, okazuje się, że pewna osoba miała znakomity motyw, by pozbyć się Konrada Zadzierskiego. Jednak motyw to może być jednak za mało. Poza tym pojawiają się kolejne trupy i tropy, a polscy bandyci polityczni (partii Robotniczo-Chłopskiej chyba jednak u nas nie ma) to głupstwo w zderzeniu ze światowym spiskiem; wątek żenująco-naiwny.
Fabuła powieści, może nawet nie taka bardzo zła, tonie w morzu wyjątkowo złego pisarstwa. Przy okazji dygresja – jeśli nawet wydawca nie jest w stanie podać jakichś wartościowych i sensownych informacji o swoim autorze i wymyśla na skrzydełko dziwolągi: „Niespokojny duch, malarz, poeta i debiutujący autor, który łączy sztukę wizualną z literaturą, aby tworzyć prace pełne emocji i refleksji” [4], z których kompletnie nic nie wynika, to od produktu radziłbym trzymać się z daleka.
---
[1] Wojciech Adalberto, „Signal”, Novae Res, 2025, s. 10.
[2] Tamże, s. 15.
[3] Tamże, s. 30.
[4] „Signal”, Novae Res, 2025, tekst nieznanego autorstwa, pewnie działu marketingu wydawcy, umieszczony na skrzydełku okładki.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz