niedziela, 28 września 2025

Koszmar islandzkich dzieci

 „Rozgrzeszenie” – Yrsa Sigurdardóttir

Zaraz, zaraz... czy się nie mylę? Ævar to dziecko policjanta, Höddi to ojciec Gudlaugur, Hördur, Haukur i Ósk się przyjaźnią, a Adalheidur jest ojcem Helgie? E, nie... chyba jednak zupełnie nie. Tym niemniej kocham te islandzkie imiona, po których nawet płci nie da się odróżnić. A Adalheidur to akurat nastoletnia dziewczynka, ofiara przemocy.

W każdej albo prawie każdej klasie w szkole jest uczeń lub uczennica, której inni nie lubią, znęcają się, poniżaj, szczują, nękają. Znaczna część tych działań odbywa się w internecie. Ich poziom jest tak zaawansowany i odrażający, że może to prowadzić do wybuchów agresji, zaburzeń psychicznych lub samobójstwa. Najwyraźniej także do zbrodni.

Zadziwienie pierwsze: rodzice, urzędy, instytucje, organizacje, w tym szkoły, wychowawcy, opiekunowie, policja itd. twierdzą, że kompletnie nic się z tym nie da zrobić. Ups!
Zadziwienie drugie: rzecz cała nie dzieje się w Sri Lance lub na Borneo, ale w Islandii, kraju znanym z wyjątkowo niskiej przestępczości i wyjątkowo opiekuńczego państwa. Ups!
Coś to wszystko mało się trzyma kupy.

Ginie dwoje dzieci, dwie dziewczynki – przed śmiercią sprawca kazał im powtarzać prośbę o wybaczenie. Choć widoczne to jest samego od początku i dla każdego czytelnika, szefowa działu kryminalno-dochodzeniowego policji, Erla, upiera się, że zbrodnie nie mają nic wspólnego ze szkolną przemocą. W pracy zawodowej Erla kieruje się emocjami, prywatnymi sympatiami i antypatiami, i wydaje się nie znosić swoich podwładnych, z tym, że jednych bardziej, a drugich odrobinę mniej. Policjanci, między sobą, też nie wykazują odrobiny zwykłej ludzkiej życzliwości. Sprawiają za to wrażenie niekompetentnych, niezaangażowanych urzędników, nienawidzących siebie nawzajem.

Zbrodnie zostały nagrane i udostępnione powszechnie przez Snapchata, to jest aplikację mobilną, służącą do dzielenia się zdjęciami i krótkimi filmami, które można oglądać przez dość ograniczony, krótki czas. Ze Snapchata korzystają głównie nastolatki i ludzie młodzi: 12-24 lata.

Wkrótce okazuje się, że jest jeszcze jedna ofiara, zaginął nastolatek, Egill.

Wszyscy znajomi Egilla na Snapchacie otrzymali identyczne wiadomości wysyłane w krótkich odstępach czasu. Kilka wersji tej samej sceny: Egill błagał o wybaczenie za bliżej nieokreślone przewiny. Jak wcześniej Stella. Dotychczas jednak policja nie znalazła żadnych powiązań między dwojgiem nastolatków: urodzili się w różnych latach, mieszkali w innych częściach miasta, nie byli spokrewnieni, nie obserwowali się nawzajem w mediach społecznościowych ani nigdy się nie spotkali osobiście. Mimo to Egill niesamowicie przypominał Stellę. Obydwoje byli równie zapłakani, zasmarkani i przerażeni, obydwoje wyglądali znacznie młodziej, gdy szok i dezorientacja sprawiły, że ich twarze straciły pierwsze rysy dorosłości, zamieniając się w buzie dzieci, którymi przecież jeszcze do niedawna byli*.

Sprawę prowadzi policjant Huldar oraz psycholożka dziecięca pomagająca policji, Freyja Styrmisdóttir, którą też przed laty nękano w szkole.

Powieść, powiedziałbym, dość przeciętna, z dziwacznymi przerysowaniami, będąca też dowodem na to, że nie wszystko, co skandynawskie, musi być dobre.




---
* Yrsa Sigurdardóttir, „Rozgrzeszenie”, przekład Paweł Cichawa, Sonia Draga, 2020.

środa, 17 września 2025

Historia zmagań gladiatorów

 „Gladiatorzy. Krew i igrzyska” – M.C. Bishop

W przypadku opracowań popularno-naukowych nauczyłem się sprawdzać, czy autor jest kompetentnym profesjonalistą, czy może laikiem-entuzjastą. Dowiedziałem się, że... M. C. Bishop to niezależny pisarz, wydawca i archeolog. Jest redaktorem naczelnym czasopisma „Journal of Roman Military Equipment Studies”, wykładowcą wizytującym filologii klasycznej na Uniwersytecie St Andrews oraz badaczem afiliowanym w projekcie Endangered Archaeology na Uniwersytecie Oksfordzkim. Autor wielu artykułów i opracowań na temat rzymskiego wyposażenia wojskowego.
Pierwsze wydanie tej książki ukazało się w Polsce w 2018 roku nakładem wydawnictwa RM, jako część serii „Kieszonkowa Historia. Aktualne wydanie, z września 2025 roku, ten sam wydawca proponuje jako część serii „Sekrety historii”.

Łacińskie słowo gladiator wywodzi się od gladius – miecz i oznacza kogoś walczącego mieczem. Dopiero po pewnym czasie zaczęto tak nazywać uczestników pokazowych walk na arenie, choć posługiwali się już bronią różnego rodzaju.

Bishop twierdzi, że walki gladiatorów były początkowo, za czasów wczesnej Republiki Rzymskiej, elementem rytuałów pogrzebowych. Z czasem stały się narzędziem politycznym do manipulowania masami, by wreszcie przekształcić się w czystą rozrywkę w epoce pryncypatu i dominatu Cesarstwa Rzymskiego.

Być może zaskoczeniem będzie informacja, że opis walk gladiatorskich pojawia się już w Iliadzie Homera, gdy relacjonuje on igrzyska pogrzebowe po śmierci Patroklesa. Tuż przed zapaleniem stosu pogrzebowego przyjaciela Achilles ścina głowy dwunastu trojańskim jeńcom. Następnego dnia Trojańczycy biorą udział w szeregu konkurencji sportowych... [1].

Zapewne nie ma to żadnego znaczenia, ale jest to jeden z bardzo niewielu przypadków, gdy – moim niezwykle skromnym zdaniem – autor trochę się zagalopował. Zabijanie jeńców, czy to za pomocą miecza (VIII wiek p.n.e.), czy pistoletu maszynowego marki Schmeisser (rok 1944), nie jest walką gladiatorów. A rozmaite zawody sportowe (igrzyska) odbywały się w Grecji i nie tylko, i wcześniej, i później.
Inna koncepcja wskazuje Etrusków jako pomysłodawców walk gladiatorów. Problem w tym, że wszystkie materiały, na których można by się opierać, powstawały kilkaset lat po wydarzeniach w nich opisywanych.

Najbardziej interesujący wydaje mi się okres panowania dynastii julijsko-klaudyjskiej, to jest szczyt popularności walk gladiatorów. Był to też czas, w którym władcy Rzymu zorientowali się, że igrzyska i pojedynki gladiatorów można wykorzystać do celów politycznych. Zapewnienie motłochowi jedzenia i prymitywnej, brutalnej rozrywki ułatwia kontrolowanie go. Z tych czasów pochodzi powiedzenie poety Juwenalisa „panem et circenses” (chleba i igrzysk), które znają, rozumieją i stosują wszyscy rządzący do dziś.

W pewnym momencie Bishop zadaje pytanie, czy do pospólstwa podziwiającego zmagania gladiatorów, nie jest nam, współczesnym, bliżej, niż gotowi jesteśmy to przyznać? Autor na to nie odpowiada, ale ja sobie pozwolę – ależ oczywiście, że jesteśmy tacy sami! Wystarczy spojrzeć na tłumy obserwujące, czasem godzinami, miejsca wypadków i katastrof, z tym cudownym dreszczykiem grozy i obrzydzenia.

„Gladiatorzy. Krew i igrzyska” – to zaledwie 190 stron w tym kalendarium, słowniczek, bibliografia. Napisana przystępnym językiem, więc czyta się bardzo szybko. Pozycja niewątpliwie ciekawa, ale jednak nieporywająca.




---
[1] M.C. Bishop, „Gladiatorzy. Krew i igrzyska”, przekład Katarzyna Skawran, wyd. RM, s. 19.



Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

poniedziałek, 15 września 2025

Nieświęci sędziowie w USA

 „Lista sędziego” – John Grisham

Podczas lektury pierwszych kilku kartek wydawało mi się, że znam tę historię, że już to czytałem, ale jednak nie. Okazało się, że „Lista sędziego” to kontynuacja powieści tegoż autora „Demaskator”, w której również główną bohaterką jest Lacy Stoltz z Komisji Dyscyplinarnej Sędziów stanu Floryda.

„Lista sędziego” to thriller prawniczy, a z takich właśnie znany jest Grisham, z wyjątkowo mocno akcentowanym wątkiem kryminalnym czy wręcz sensacyjnym.

Jeri Crosby, początkowo anonimowo, zgłasza się do Lacy Stoltz z donosem na czynnego zawodowo sędziego. Według niej sędzia ten zamordował przynajmniej sześć osób; drugą ofiarą był ojciec Jeri Crosby, wykładowca prawa na lokalnym uniwersytecie. Profesor ośmieszył podobno nieprzygotowanego studenta, a ten, po latach, sam będąc sędzią, zemścił się, mordując lubianego przez wszystkich wykładowcę.

Jeri Crosby nie dysponuje żadnymi twardymi dowodami, ale ma za to wiele wiarygodnych poszlak, które wyraźnie i jednoznacznie wskazują na sędziego Rossa Bannicka z Florydy.
Szefowa Lacy odmawia zajęcia się sprawą. Nie w tym rzecz, że poszlaki to za mało dla Komisji Dyscyplinarnej Sędziów, ale... ta instytucja bada nieetyczne postępowanie sędziów, a nie seryjne zbrodnie; nie zajmuje się takimi sprawami. Sama Lacy też ma pewne wątpliwości choć raczej wierzy córce zamordowanego sędziego.

Nagle szefowa Komisji Dyscyplinarnej Sędziów zmienia pracę, a jej stanowisko zajmuje Lacy Stoltz. Sędzia Bannick morduje kolejne ofiary i... w taki oto sposób rollercoaster się zaczyna.

sobota, 13 września 2025

Pożegnanie z Harrym Hole

„Karaluchy” –  Jo Nesbø

Czytałem, bez zachwytu, „Człowieka nietoperza”, gdzie policjant Harry Hole zjawia się w Sydney, by wesprzeć miejscową policję w śledztwie w sprawie śmierci swojej rodaczki, Inger Holter. Temu bohaterowi postanowiłem dać drugą szansę i sięgnąłem po „Karaluchy”, gdzie policjant Harry Hole zjawia się w Tajlandii, by wesprzeć miejscową policję w śledztwie w sprawie śmierci w burdelu norweskiego ambasadora. Powieści są podobnie naciągane, naiwne i odklejone od rzeczywistości, a bohater, rzekomo alkoholik, który na czas ważnego śledztwa postanawia nie pić i bez problemu słowa dotrzymuje – zupełnie niewiarygodny. Tak więc będzie to moje ostatnie spotkanie z Harrym Hole, ale... zapewne nie z Jo Nesbø, bo jego „Królestwo” uważam za powieść genialną. 

wtorek, 9 września 2025

Matthew Perry już nie cierpi

 „Przyjaciele, kochankowie i ta Wielka Straszna Rzecz” – Matthew Perry

Przeczytałem wiele książek na temat uzależnienia od alkoholu, więc moja wiedza na ten temat jest odrobinę wyższa od średniej krajowej. W tym przypadku zupełnie nowe były dla mnie pojęcia „dom trzeźwości” i „towarzysz trzeźwości”.

Nie obejrzałem ani jednego odcinka „Przyjaciół”. Właściwie to żadnego filmu, w którym znaczącą rolę kreował Perry. Znajomi go lubią, więc zakładam, że to był (zmarł w 2023 roku) naprawdę dobry aktor, a jego autobiografię czytałem ze względu na uzależnienie, a nie dorobek aktorski.

Dzieci w domach dysfunkcyjnych (nie muszą to być od razu domy narkomańskie lub pijackie) przybierają pewne typowe postawy, żeby jakoś radzić sobie w niezbyt przyjaznym środowisku. Może to być bohater rodzinny, kozioł ofiarny, maskotka lub zapomniane dziecko. Zaburzenia tego typu (DDA/DDD) często pozostają na resztę życia i mocno je determinują. Perry ewidentnie należał do maskotek, to jest dzieci przymilnych, uroczych, rozładowujących napięcia w domu i nie tylko przez żarty lub wygłupianie się. Dorosłe maskotki nadal zabawiają, rozśmieszają otoczenie, żeby rozładować napięcie, smutek, strach. Im samym zwykle nie jest wesoło, nie potrafią się cieszyć. W swojej książce Perry nadal stara się rozśmieszać, nawet gdy pisze o poważnych sprawach.

Nie umiem zdecydować, czy właściwie lubię ludzi, czy nie.
Ludzie mają potrzeby, kłamią, zdradzają, kradną albo, co gorsza, chcą mówić o sobie. Alkohol był moim najlepszym przyjacielem, bo nigdy o sobie nie gadał. Po prostu był obok, jak niemy pies u nogi, i zerkał na mnie, zawsze gotowy do wyjścia na spacer. Odejmował tak wiele bólu, łącznie z samotnością, którą odczuwałem nie tylko wtedy, gdy byłem sam, ale także wśród ludzi. Dzięki niemu filmy stawały się lepsze, piosenki stawały się lepsze, ja sam stawałem się lepszy. Sprawiał, że czułem się komfortowo tam, gdzie byłem, i nie pragnąłem już znaleźć się gdzie indziej – gdziekolwiek*.

„...kłamią, zdradzają, kradną albo, co gorsza, chcą mówić o sobie” – to właśnie miało być zabawne. I jest, jeśli się taki rodzynek wypatrzy. Na scenie nie byłoby problemu, bo do przekazu dochodzi mowa ciała. Ton głosu i mimika. W tekście bywa trudniej.

Życie alkoholików, to wewnętrzne, duchowe, emocjonalne, jest bardzo podobne, choć jeden będzie menelem żebrzącym pod marketem, a drugi bogatym celebrytą. Alkoholizm jest chorobą psychiczną (umysłową) z charakterystycznym pakietem objawów. Reszta to dekoracje i statyści. Bardzo wyraźnie widoczny u alkoholików jest egoizm i egocentryzm – w książce rzuca się w oczy u aktora wyjątkowo mocno.

Wydawałoby się, że pieniądze ułatwią powrót do zdrowia zamożnym alkoholikom, ale tak się nie dzieje. Matthew Perry, jak twierdzi, wydał siedem milionów na różne terapie, ale efekt tych działań był problematyczny lub żaden.

Mieszkałem wtedy w domu trzeźwości w południowej Kalifornii. Nic w tym dziwnego – pół życia spędziłem w różnych ośrodkach dla uzależnionych i domach trzeźwości. To całkiem dobre rozwiązanie dla dwudziestoczterolatka; gorsze, kiedy masz czterdzieści dwa lata. Ja miałem lat czterdzieści dziewięć i wciąż nie radziłem sobie sam ze sobą.
Na tym etapie wiedziałem o uzależnieniu od alkoholu i narkotyków więcej niż wszyscy trenerzy i duża część lekarzy, których spotykałem w tych ośrodkach. Niestety taka samowiedza nic nie daje. Gdyby droga do trzeźwości wymagała ciężkiej pracy i pogłębionej wiedzy, bestia byłaby dla mnie już tylko złym wspomnieniem. Musiałem zmienić się w zawodowego pacjenta, żeby w ogóle przetrwać. Nie ma co się oszukiwać. W wieku czterdziestu dziewięciu lat wciąż bałem się być sam. Kiedy mój szalony mózg (szalony zresztą tylko w tym obszarze) zostawał sam, zawsze znajdował jakąś wymówkę, żeby zrobić to, co niewyobrażalne: pić i ćpać. Jako że mam za sobą całe dekady życia zniszczone piciem i ćpaniem, przeraża mnie, że mógłbym zrobić to znowu. Nie boję się przemawiać do dwudziestu tysięcy ludzi, ale kiedy wieczorem siadam sam na kanapie przed telewizorem, oblewa mnie zimny pot. Boję się własnego umysłu, własnych myśli; boję się, że mój mózg po raz kolejny każe mi sięgnąć po narkotyki. Wiem doskonale, że mój umysł chce mnie zabić*.

To bardzo ważny cytat, który pokazuje coś niezwykle istotnego: wiedza alkoholika na temat alkoholizmu nie leczy jego alkoholizmu.

Jeszcze jedno ważne zagadnienie – jak to się dzieje, że jedni ludzie nadużywający alkoholu zostają alkoholikami, a inni nie? Od razu informuję, że w tej książce na to pytanie satysfakcjonującej odpowiedzi po prostu nie ma. Nigdzie indziej też nie, ale może kiedyś...

Kilkadziesiąt lat temu w Ameryce można było dzieci wysyłać w daleką nawet podróż samotnie. Dostawały wtedy tabliczkę z napisem: małoletni bez opieki (unaccompanied minor) i była to informacja dla obsługi (samolotu, statku, pociągu), że dzieckiem trzeba się zaopiekować, zadbać o nie szczególnie, bo właśnie podróżuje samo. W ten sposób nawet dalekie trasy przebywały dziesiątki tysięcy dzieci, ale... dla Perry’ego było to przeżycie traumatyczne, które zapamiętał do końca życia. Do końca życia bał się też odrzucenia i czuł się samotny, choć akurat nim opiekowało się i wspierało go wyjątkowo wiele osób. Są po prostu predyspozycje, które jedni mają, a inni nie. Ktoś użył określenia „wrażliwość”, ale to błąd, alkoholicy nie są wrażliwi, są przewrażliwieni na swoim punkcie.

Autobiografia pisana w pierwszej osobie, może nieco chaotycznie, ale zwykle jednak chronologicznie. Całe jego życie to picie, ćpanie, wiele terapii odwykowych, kariera aktorska, a nawet sława, gra w filmach, zrywane związki (najdłuższy trwał sześć lat), samotność i prawie nieustające cierpienie. Smutna lektura. I jeszcze jedno – nie jest to opowieść o sitcomie „Przyjaciele”, ale o tragedii chorego człowieka.



---
* Matthew Perry, „Przyjaciele, kochankowie i ta Wielka Straszna Rzecz”, przekład: Jacek Żuławnik, Paweł Bravo, Anna Klingofer-Szostakowska, Natalia Mętrak-Ruda, Foksal, 2022, e-book.

czwartek, 4 września 2025

Czemu Mooney musiał umrzeć

 „Zdradzeni” –  Sam Giancana, Chuck Giancana

Napisano przynajmniej trzy książki, które – moim zdaniem – powinny odbić się wielkim echem na prawie całym świecie, a już na pewno w Ameryce, które jednak nie wywołały żadnej rewolucji, nawet żadnego szoku. „Oswald: zabójca czy kozioł ofiarny?” Joachima Joestena (o zabójstwie prezydenta Kennedy’ego), „Słyszałem, że malujesz domy” (o zamordowaniu Jimmy’ego Hoffy, przywódcy związku zawodowego Teamsterów, książka i film w Polsce znane pod tytułem „Irlandczyk”) i wreszcie „Zdradzeni” Chucka Giancany, przyrodniego brata Sama Giancany (o przestępczości zorganizowanej i jej związkach z polityką, o zamachu na Kennedy’ego, o śmierci Marilyn Monroe i wielu innych osób). Kiedy te wydarzenia się rozgrywały, były na ustach wszystkich, ale jakoś szybko zostały zapomniane, a wyjaśnienie ich jakby już nikogo nie interesowało. Ten brak zainteresowania wydaje się wręcz nienaturalny. Gdyby jeszcze jakiś poważny historyk i badacz wykazał, że zawarte w nich informacje nie mogą być prawdziwe, to bym zrozumiał, ale o niczym takim mi nie wiadomo... na razie.

We współczesnym świecie, zdemaskowanie bredni autora i/lub wydawcy nie jest jakimś wielkim problemem. Zdemaskowane zostały kłamstwa autora „Miliona małych kawałków”, ujawnione zostało oszustwo wydawcy „Idź, postaw wartownika”, nie stanowi wielkiego wyzwania wskazanie fantazji Siembiedy (ojcem bomby atomowej był Oppenheimer, a nie Stanisław Ulam, jeden z wielu matematyków pracujących w ośrodku badań jądrowych w Los Alamos, a sławetna Księga Szkocka, tworzona w kawiarni Szkockiej przez matematyków z Lwowskiej Szkoły Matematycznej, zawierała zadania, tworzone przez matematyków, czasem też ich rozwiązania, a nie tajne zapiski Ulama o bombie atomowej! [1]).

„Zdradzeni” Chucka Giancany (Sam Giancana występuje jako współautor chyba tylko w celach marketingowych) to biografia rodziny Giancanów, ale głównie Sama, pisana w pierwszej osobie przez Chucka, jego przyrodniego brata. Sam „Momo” Giancana (ksywa „Momo” pochodzi od słowa „Mooney” oznaczającego w slangu „szalony”, bo Giancana był znany z gwałtownych i nieprzewidywalnych zachowań); jeden z ważniejszych szefów mafii chicagowskiej. Jest też w niej mowa o powstawaniu i ewolucji zorganizowanej przestępczości w Chicago, a dalej w całych Stanach i wreszcie w innych krajach. O powiązaniach krwawego Syndykatu z politykami i wpływie gangsterów na wybory prezydenckie w USA. Jest wreszcie o zamachu na prezydenta Kennedy’ego (syna Joe Kennedy’ego, przemytnika bimbru i cukru związanego z mafią), o tajemnicy śmierci Marilyn Monroe (czopek z zabójczą dawką barbituranów – jak twierdzi autor „Zdradzonych”), o życiu i śmierci wielu gangsterów, ale też zwyczajnych ludzi, którzy nie chcieli się podporządkować.

Związki Kennedy’ego z mafią przecinały się w tysiącu punktów. Oprócz milionów, które zarobił na nielegalnym handlu alkoholem, w latach dwudziestych zbił fortunę w Hollywood, korzystając z pomocy ukrytych za kulisami nowojorskich i chicagowskich gangsterów [2].

Książkę, choć typowo biograficzną, czyta się bardzo dobrze, a pakiet archiwalnych fotografii pomaga poczuć ducha czasów i lepiej poznać prezentowane osoby, głównie gangsterów.



---
[1] Mariusz Urbanek, „Genialni. Lwowska szkoła matematyczna”, https://pl.wikipedia.org/wiki/Kawiarnia_Szkocka
[2] Sam Giancana, Chuck Giancana, „Zdradzeni”, przekład Bożena Poręcka, wyd. Ryton, 1992, s. 245.

wtorek, 2 września 2025

Clive i Dirk w roli dydaktyków

 „Świt półksiężyca” – Clive Cussler, Dirk Cussler

Stosunkowo nowa pozycja Clive’a i Dirka Cusslerów, z czerwca 2025. Od kiedy panowie pisać zaczęli we dwóch, jakość tego pisarstwa znacząco spadła, niestety.

„Świt półksiężyca” to powieść przygodowo-sensacyjna przeładowana elementami dydaktycznymi. Przypomina mi przygody Tomka Wilmowskiego Alfreda Szklarskiego, gdzie też – przy okazji przygody – przemycano młodym czytelnikom mnóstwo informacji z najróżniejszych dziedzin wiedzy.

Początek nowej ery – piraci zatapiają rzymską galerę, przewożącą tajemniczy ładunek.
Pierwsza wojna światowa – Na Morzu Północnym eksploduje brytyjski krążownik. Nie trafiła go niemiecka torpeda, jak się to początkowo wydawało, bo wybuch nastąpił od wewnątrz.
Czasy współczesne – Dirk Pitt, szef zespołu Narodowej Agencji Badań Morskich i Podwodnych, odkrywa pod wodą kolejne artefakty, a w tym tajemniczy Manifest, o który cały czas chodziło, i który może zupełnie zmienić oblicze kościoła. Co temuż kościołowi mocno się nie podoba, a żeby do zmian nie dopuścić, gotów jest mordować.

Powieść nie jest zła, ale w porównaniu do pierwszych tomów Cusslera z cyklu „Dirk Pitt”, które pisał jeszcze sam – niestety, znacznie gorsza.