środa, 28 stycznia 2009

Łotewska maskotka

„Maskotka” – Mark Kurzem


Kończyłem tę książkę o czwartej nad ranem (zaczynałem poprzedniego dnia późnym popołudniem), resztę czasu do świtu przeznaczając na rozmyślania, co też o niej mógłbym, albo chciałbym, napisać oraz na grzebanie we własnej pamięci i wspomnieniach z dzieciństwa. Czytanie okazało się daleko łatwiejsze niż pisanie, bo to książka dość dziwna – rodzi pytania, wątpliwości, skłania do osobistych wspomnień i zadumy, wymaga zajęcia stanowiska. W każdym razie nie pamiętam już, kiedy ostatnio byłem tak spragniony tego, co dalej, żeby czytać po nocach.

Jakim cudem stary człowiek pamiętający z dzieciństwa tylko dwa słowa, „Kojdanow” i „Panok”, mógł odnaleźć drogę do rodzinnego domu sprzed sześćdziesięciu lat?

W pewnym ogólnym sensie „Maskotka” przypomina mi „Korzenie” Alexa Haleya. To też opowieść o poszukiwaniu własnych korzeni, tożsamości, odpowiedzi na pytanie „kim jestem?”, ale również, a może przede wszystkim, fascynująca wyprawa w głąb ludzkiej psychiki.

Bohaterem książki jest siedemdziesięcioletni Alex Kurzem, Australijczyk łotewskiego pochodzenia. Poprzednie nazwisko: Uldis Kurzemnieks. Prawdziwe nazwisko: być może Galperin. Data urodzenia: nieznana.

Alex Kurzem opowiadał żonie i synom o swojej przeszłości wielokrotnie, jednak po latach okazało się, że z maestrią iluzjonisty pokazywał bliskim tylko to, co chciał pokazać: półprawdy, wyuczone wersje oficjalne, wydarzenia wyrwane z kontekstu.

Pozornie wszystko było proste. Pięcioletnie dziecko rozdzielone z rosyjskimi rodzicami, pastuchami, w 1941 lub 1942 roku, błąkając się po lesie spotyka łotewskich żołnierzy. Ich dowódca Kãrlis Lobe zaopiekował się chłopcem, wymyślił mu imię i nazwisko (Kurzemnieks to dosłownie „ktoś z Kurzeme”, a Kurzeme to region w południowej Łotwie), postanowił też, że urodziny obchodzić będzie osiemnastego listopada, w dzień upamiętniający niepodległość Łotwy. Chcąc ochronić chłopca przed działaniami wojennymi, Lobe zabrał go do Rygi i umieścił w zamożnej łotewskiej rodzinie Dzenisów, zajmującej się prowadzeniem fabryki czekolady.

Rodzinę Dzenisów wraz z Uldisem (późniejszym Alexem) koniec wojny zastał na terenie Niemiec. Po czterech latach pobytu w alianckim obozie dla repatriantów pod Hamburgiem wszyscy oni osiedlili się w Australii.

Tak brzmiała wersja oficjalna.

W maju 1997 Alex Kurzem zupełnie niespodziewanie pojawił się w Oxfordzie u studiującego tam syna Marka (autora książki), postanawiając przerwać milczenie i opowiedzieć całą znaną sobie prawdę o swoim dzieciństwie, już bez skrótów i uników, i poprosić o pomoc w rozwikłaniu tajemnic z nim związanych.

Okazało się wówczas, że Alex Kurzem jest cudem ocalałym z pogromu, w którym zamordowano jego matkę i rodzeństwo, synem rosyjskiego Żyda. Błąkającego się po lesie, tygodnie lub miesiące później, złapano i tylko kaprysowi sierżanta Kulisa, dowodzącego oddziałem, zawdzięcza, że nie został wtedy zastrzelony wraz z innymi schwytanymi w okolicy Żydami.

Chłopiec, który miał wówczas pięć albo sześć lat, stał się maskotką oddziału, a nieco później całego batalionu. Ubierano go w specjalnie szyte dla niego miniatury mundurów: łotewskiej policji (nacjonalistycznej i proniemieckiej organizacji wsławionej eksterminacją Żydów), łotewskiego, dowodzonego przez Niemców, wojska i wreszcie niemieckiego SS. Wraz ze swoimi przyjaciółmi żołnierzami brał udział (oczywiście tylko bierny) w żydowskich pogromach, bestialskich mordach, gwałtach. Z jego udziałem nakręcono film na potrzeby propagandy hitlerowskiej. Wykorzystywano go do uspokajania więźniów, wywożonych z rampy fabryki czekolady do obozów zagłady.

Jeden z głównych wątków książki to oczywiście moralna ocena i samoocena starego człowieka w związku z wydarzeniami, w których uczestniczył jako dziecko, zwłaszcza w powiązaniu z wdzięcznością, jaką czuł i czuje nadal wobec ludzi, którzy go nie zabili, a mogli, i nawet się nim, na swój sposób, opiekowali przez kilka lat. Niestety, nie zmienia to jednak faktu, że byli to zbrodniarze wojenni.

Drugi wątek to poszukiwanie własnej tożsamości, to jest prawdziwego imienia i nazwiska, miejsca urodzenia i zamieszkania, ewentualnie krewnych. Ojciec i syn rozpoczynają te poszukiwania właściwie z beznadziejnej pozycji – ojciec pamięta dwa słowa, nie wiedząc zupełnie, co one oznaczają ani nawet w jakim są języku.

Wątek trzeci związany jest z reakcją australijskich środowisk emigracji łotewskiej na ujawnianą powoli prawdę. Faktem jest, że Australia zajęła dość szczególne stanowisko w sprawie ścigania zbrodniarzy wojennych: koniec wojny był jednocześnie końcem zainteresowania Australijczyków tym tematem. W konsekwencji znalazło tam schronienie wielu średniego kalibru przestępców, zwłaszcza tych z okolic nadbałtyckich.

Odnoszę wrażenie, że książka była kilka razy przeredagowywana. Czasem brak ciągu dalszego czegoś tam, a kiedy indziej jakieś fakty czy wydarzenia wyskakują jak diabeł z pudełka. Ale nie ma to większego znaczenia dla mojej oceny całości. Nie jest też wykluczone, że to tylko moja dociekliwość i podejrzliwość pozwoliły mi je wyłapać, a dla innych czytelników nie będą one zauważalne.

To, że ojciec i syn zakończyli poszukiwania, nie oznacza niestety, że na wszystkie pytania udało im się znaleźć odpowiedzi. Jakim cudem pięcioletnie dziecko, które z domu uciekło w krótkich spodenkach i sweterku, mogło ukrywać się przez pół roku w lesie w warunkach rosyjskiej zimy? Śnieg i motyle krążące wokół zwłok pomordowanych nakładające się na siebie we wspomnieniach starego człowieka też już chyba w żaden racjonalny sposób wyjaśnione nie zostaną. Czemu człowiek, który mógł być przyrodnim bratem Alexa, wskazał mu niewłaściwy dom? Po co?

Białych plam na mapie życia Alexa Kurzema pozostało już niewiele. Wątpliwości moralne chyba jednak pozostały. Odpowiedzi na pytanie, czy może lepiej jednak byłoby dla całej rodziny, gdyby tych tajemnic nie ujawnił nigdy – brak.

Zdecydowanie warta polecenia…