„W szponach białej śmierci” – Mirosław Pastwa
Jest to równolegle kontynuowana opowieść o dwojgu nastolatków, Anecie i Przemku, ich pierwszych, „niewinnych” kontaktach z narkotykami, o postępującym procesie uzależniania się oraz związanej z tym degrengoladzie moralnej, uczuciowej i społecznej: prostytucja, przestępstwa, samobójstwa.
Książka mogłaby być wydarzeniem na miarę… no, „My dzieci z Dworca ZOO” to raczej jednak nie, ale „Pamiętnika narkomanki” na pewno. Mogłaby być, gdyby nie tragiczny język, jakim została napisana. Być może był to zabieg celowy, być może autor znakomicie zna współczesne nastolatki, i potencjalnych czytelników w ogóle, i uznał, że takim językiem szybciej do nich dotrze, ale wydaje mi się to mało prawdopodobne.
Język powieści… sztuczny, napuszony, często pompatyczny i nieznośnie dydaktyczny z „drewnianymi” dialogami. Starannie skonstruowane zdania, które mogłyby wyjść spod pióra pilnie uczącego się gimnazjalisty, starającego się zadaniem domowym zadowolić starą, wymagającą polonistkę.
„Obawiałam się, że zrezygnujesz z mojego zaproszenia i pojedziesz jednak z rodzicami nad ten zalew. Ale kiedy wczoraj zadzwoniłaś i oznajmiłaś mi, że przyjdziesz, wierz mi, ogromnie się ucieszyłam! Wiesz przecież, jak bardzo cię lubię! Zawsze byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami w podstawówce, więc czemu nie miałybyśmy kontynuować naszej przyjaźni.
[…]
Najpierw mama, a później i ojciec bardzo się zdziwili, a nawet zmartwili moją nagłą zmianą decyzji, kiedy im oznajmiłam, że nie mogę jechać. Ale po wyłuszczeniu im powodu, dla którego zdecydowałam się jednak nie jechać, stwierdzili zgodnie, że i nad wodą latem też można znaleźć ustronne miejsce, żeby się spokojnie pouczyć. Ale jak widzisz, zdołałam im to jednak jakoś wyperswadować i wytrwać przy swojej decyzji”.
Tak według autora rozmawiają ze sobą koleżanki szkolne, szesnasto-siedemnastolatki.
Do tego wstawki dydaktyczno-umoralniające konstruowane często według wzoru: albowiem narkoman, kiedy mu zabraknie ukochanej amfetaminy, to może…, jest w stanie…, potrafi… przeżywa…
Nie udało mi się znaleźć żadnych informacji na temat autora. Nie wiem, czy ma dzieci. Nie wiem, jakie jest jego pojęcie o uzależnieniu i tym, co się z nim wiąże, ale pewien jestem, że miał kupę dobrej woli i całkiem niezły pomysł. Szkoda tylko, że tak nienaturalnie… sztucznie po prostu, wyszło to w praktyce.
Książka mogłaby być wydarzeniem na miarę… no, „My dzieci z Dworca ZOO” to raczej jednak nie, ale „Pamiętnika narkomanki” na pewno. Mogłaby być, gdyby nie tragiczny język, jakim została napisana. Być może był to zabieg celowy, być może autor znakomicie zna współczesne nastolatki, i potencjalnych czytelników w ogóle, i uznał, że takim językiem szybciej do nich dotrze, ale wydaje mi się to mało prawdopodobne.
Język powieści… sztuczny, napuszony, często pompatyczny i nieznośnie dydaktyczny z „drewnianymi” dialogami. Starannie skonstruowane zdania, które mogłyby wyjść spod pióra pilnie uczącego się gimnazjalisty, starającego się zadaniem domowym zadowolić starą, wymagającą polonistkę.
„Obawiałam się, że zrezygnujesz z mojego zaproszenia i pojedziesz jednak z rodzicami nad ten zalew. Ale kiedy wczoraj zadzwoniłaś i oznajmiłaś mi, że przyjdziesz, wierz mi, ogromnie się ucieszyłam! Wiesz przecież, jak bardzo cię lubię! Zawsze byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami w podstawówce, więc czemu nie miałybyśmy kontynuować naszej przyjaźni.
[…]
Najpierw mama, a później i ojciec bardzo się zdziwili, a nawet zmartwili moją nagłą zmianą decyzji, kiedy im oznajmiłam, że nie mogę jechać. Ale po wyłuszczeniu im powodu, dla którego zdecydowałam się jednak nie jechać, stwierdzili zgodnie, że i nad wodą latem też można znaleźć ustronne miejsce, żeby się spokojnie pouczyć. Ale jak widzisz, zdołałam im to jednak jakoś wyperswadować i wytrwać przy swojej decyzji”.
Tak według autora rozmawiają ze sobą koleżanki szkolne, szesnasto-siedemnastolatki.
Do tego wstawki dydaktyczno-umoralniające konstruowane często według wzoru: albowiem narkoman, kiedy mu zabraknie ukochanej amfetaminy, to może…, jest w stanie…, potrafi… przeżywa…
Nie udało mi się znaleźć żadnych informacji na temat autora. Nie wiem, czy ma dzieci. Nie wiem, jakie jest jego pojęcie o uzależnieniu i tym, co się z nim wiąże, ale pewien jestem, że miał kupę dobrej woli i całkiem niezły pomysł. Szkoda tylko, że tak nienaturalnie… sztucznie po prostu, wyszło to w praktyce.