poniedziałek, 15 marca 2010

Stracone złudzenia...

„Za kulisami Nagrody Nobla” – Hubert Filser


Upadają obyczaje, autorytety się kompromitują, wartości dewaluują… Coraz więcej jest, w każdym chyba społeczeństwie, oportunistów i cynicznych hipokrytów, gotowych wyśmiać, a nawet wyszydzić, zaangażowanie, wiarę, niezłomne przekonania, charakter, ideały.

Może właśnie dlatego potrzeby był choćby jeden symbol, ostatni symbol uczciwości, sprawiedliwości, niezawisłości. Takim symbolem byli laureaci Nagrody Nobla, ale przecież ci, którzy dokonywali wyboru laureatów, powinni być jeszcze bardziej nieskazitelni i ponad wszelkim podejrzeniem. Powinni…

Książka Filsera nie jest pozycją skandalizującą. Tytuł serii („Wielkie Zagadki”) też wydaje się obiecywać coś odkrywczego, ale i pikantnego zarazem. Tymczasem znajdujemy w niej fragmenty sprawiające wrażenie przepisanych po prostu z jakiegoś przewodnika turystycznego. Całe rozdziały poświęcone analizom operacji giełdowych i na rynkach nieruchomości. Setki liczb, porównań i statystyk, aktualnych dziesięć lat temu. I tylko gdzieniegdzie, jakby nieśmiało, w niewielkich dawkach i zupełnie niepozornie, wyłania się prawda o Nagrodzie Nobla, a zwłaszcza o sposobach i metodach jej przyznawania.

Nagrody Nobla nie dostają najlepsi z najlepszych – dostają ją ci, którzy mają najsilniejsze wspierające ich lobby, a najlepiej, żeby jeszcze mieli protektorów w samej Fundacji Nobla i jej komitetach.

W 1986 roku Nagrodę w dziedzinie medycyny dostała, wspierana przez pewien koncern farmaceutyczny, Rita Levi-Montalcini. Na preparacie opartym na odkryciu noblistki i zawierającym nagrodzony „czynnik wzrostu” firma farmaceutyczna zarobiła krocie, ale… wkrótce lek trzeba było wycofać z rynku, bo nie dość, że ów „czynnik wzrostu” niczego nie leczył, to jeszcze wywoływał schorzenia.

W Fundacji Nobla mówią, rozkładając ręce, że wielkie pieniądze rodzą wielkie pokusy. Niewątpliwie jest to pewnym wyjaśnieniem, ale chyba jednak nie usprawiedliwieniem.

Komitety nominacyjne próbowały mieszać się, a nawet sterować i manipulować polityką, nominując dysydentów w krajach satelitarnych byłego Związku Radzieckiego. Albo przyznając Nagrody Nobla w dziedzinie literatury nie tyle za dzieła wybitne, co po to, by na kraj laureata zwrócić światową uwagę.
Kto w Polsce i w Europie może z ręką na sercu twierdzić, że zna i czytał dzieła takich noblistów, jak Wole Soyinka, Naghib Machfus, Octavio Paz, Derek Walcott, Kenzaburo Oe, Gao Xingjian?

Zbyt obszerna, niezbyt ciekawie napisana, rozwiewająca nadzieje i złudzenia – taka jest ta książka.