czwartek, 25 marca 2010

Żarówki wolnego kraju

Ja tylko… dwie „setki” chciałem…


Kiedy w trzecim z kolei sklepie nie znalazłem żarówek 100 wat, zacząłem się już zastanawiać. W jednym mogło zabraknąć. W dwóch? No, ostatecznie. Ale w trzech?! W tej sytuacji zamiast szukać następnego sklepu, postanowiłem wypytać sprzedawcę w tym ostatnim. Ku swojemu osłupieniu dowiedziałem się, że takich żarówek w Polsce już nie ma, zostały, nawet stosunkowo niedawno, wycofane z handlu i zakazane przez państwo. Najsilniejsze żarówki, jakie można kupić mają 75 wat.
Wydało mi się to zupełnie nieprawdopodobne. Dlaczego? Po co?

Jak zupełny kretyn zacząłem tłumaczyć – mój pokój ma około 15 metrów kwadratowych. Na suficie wisi szklana lampa z dwiema oprawami. Dwie „setki” wystarczały mi tu zawsze w zupełności, ale przy dwóch „siedemdziesiątkach piątkach” jest zdecydowanie za ciemno, już sprawdziłem. Na to sprzedawca obojętnie wzruszył ramionami – niech pan sobie kupi inną lampę, z trzema, albo czterema oprawami, mamy bardzo ciekawe wzory, duży wybór, w przystępnej cenie… Pokazać? Tu dopiero nieco się ożywił.

Czemu mnie to nie zdziwiło? Pewnie dlatego, że już zdążyłem się przyzwyczaić, że jak w tym kraju nie wiadomo, o co chodzi, to na pewno chodzi o pieniądze. Wygląda na to, że powstało jakieś nowe lobby producentów-importerów lamp, firm energetycznych, farmaceutycznych i okulistów, które skutecznie wywarło presję na polskie władze. Nie ulega przecież najmniejszej wątpliwości, że wycofanie z handlu i zakaz sprzedaży żarówek stuwatowych zupełnie nie leży w moim interesie. Wręcz przeciwnie.

Ano, popatrzmy. Mogę zostać przy swojej starej lampie i dwóch żarówkach 75 wat. Będę sobie dzięki temu systematycznie niszczył wzrok i najdalej za pół roku wyląduję u okulisty. Wydatek na okulistę, na leki, na okulary.
Mogę też kupić nową lampę, na przykład z trzema oprawami. Oznacza to zarówno wydatek na tę nową lampę, jak i zwiększone zużycie energii, bo nawet w Polsce 2x100 wat, to jednak mniej niż 3x75 wat.

Sprzedawca okazał się być jednak bardziej przedsiębiorczy i zaangażowany, niż to zwykle ma miejsce, bo podsunął mi kolejną propozycję – niech pan w takim razie kupi sobie żarówki energooszczędne – pobierają dużo mniej prądu, ale świecą tak samo jasno, jak „setki”. Pomysł wydawał się niegłupi. Przynajmniej do czasu, kiedy okazało się, że zwykła żarówka kosztuje 1,29, a energooszczędna 24,99. Za pomocą kieszonkowego kalkulatorka szybko obliczyłem, że taka żarówka musiałaby działać przez 8 lat, 4 miesiące i 11 dni, żeby wydatek się zwrócił. Po tym czasie można by już liczyć nawet na pewne oszczędności.
– Jaka jest gwarancja na te energooszczędne żarówki? – zapytałem zrezygnowany.
– Całe 3 lata! – sprzedawca odpowiedział z niekłamaną dumą – pod warunkiem, że używa się ich zgodnie z przeznaczeniem – szybciutko dodał.
Zrozumiałem, że jeśli zechcę żarówkami na przykład przybijać gwoździe, to mogę stracić uprawnienia wynikające z umowy gwarancyjnej. No, dobrze…

Niewiele brakowało, a kupiłbym dwie energooszczędne żarówki. Po prostu dlatego, że po prostu nie miałem wyjścia. Na własnym zdrowiu jeszcze mi trochę zależy, a z prostej kalkulacji wynika, że dwie żarówki, nawet tak fantastycznie drogie, kosztują jednak taniej niż nowa lampa.

– Czy, w połączeniu ze ściemniaczem, można uzyskać dalsze oszczędności energii? – chciałem się upewnić, bo od ćwierć wieku używam ściemniaczy, to jest urządzeń, dzięki którym mogę zarówno płynnie regulować jasność oświetlenia, jak i zaoszczędzić sporo pieniędzy; im mniej jasne światło w danym momencie jest mi potrzebne, tym mniej energii zużywają żarówki; poza tym tak zwane „niedowatowanie” wyraźnie wydłuża ich żywot. Prosty dowód: ostatnie, najzwyklejsze, tanie „setki” kupowałem jeszcze przed wymianą pieniędzy (denominacją).
– Ależ proszę pana! – sprzedawcę wyraźnie ten pomysł poruszył – żarówki energooszczędne całkowicie i absolutnie wykluczają używanie ściemniaczy! Spali się natychmiast, albo żarówka, albo ściemniacz!

Właściwie to chyba powinienem być dumny ze swojego kraju. Latami narzekałem, że wszystko tu jest jakieś takie… niedorobione, a tu proszę! Tym razem przewidziano i skutecznie wyeliminowano wszelkie możliwości zaoszczędzenia pieniędzy przez obywatela. To jest prawdziwy majstersztyk! Bez względu na to, jaką w tej chwili decyzję podejmę, nawet przy niezmienionej cenie energii elektrycznej, będzie mnie to kosztowało dużo więcej niż poprzednio. Pocieszające niewątpliwie jest to, że żyję jednak w wolnym kraju i ten dodatkowy haracz mogę – zgodnie z własną wolą – zapłacić koncernowi farmaceutycznemu, dostawcy energii elektrycznej, albo producentowi lamp i żarówek (to oczywiście też koncerny).

Ja wybieram! Ja decyduję! Ech! Wolność to jednak cudowna sprawa! Chociaż, gdyby ktoś proponował zamianę na dwie zwyczajne „setki”, to…