Ja tylko… dwie „setki” chciałem…
Kiedy w trzecim z kolei sklepie nie znalazłem żarówek 100 wat, zacząłem się już zastanawiać. W jednym mogło zabraknąć. W dwóch? No, ostatecznie. Ale w trzech?! W tej sytuacji zamiast szukać następnego sklepu, postanowiłem wypytać sprzedawcę w tym ostatnim. Ku swojemu osłupieniu dowiedziałem się, że takich żarówek w Polsce już nie ma, zostały, nawet stosunkowo niedawno, wycofane z handlu i zakazane przez państwo. Najsilniejsze żarówki, jakie można kupić mają 75 wat.
Wydało mi się to zupełnie nieprawdopodobne. Dlaczego? Po co?
Jak zupełny kretyn zacząłem tłumaczyć – mój pokój ma około 15 metrów kwadratowych. Na suficie wisi szklana lampa z dwiema oprawami. Dwie „setki” wystarczały mi tu zawsze w zupełności, ale przy dwóch „siedemdziesiątkach piątkach” jest zdecydowanie za ciemno, już sprawdziłem. Na to sprzedawca obojętnie wzruszył ramionami – niech pan sobie kupi inną lampę, z trzema, albo czterema oprawami, mamy bardzo ciekawe wzory, duży wybór, w przystępnej cenie… Pokazać? Tu dopiero nieco się ożywił.
Czemu mnie to nie zdziwiło? Pewnie dlatego, że już zdążyłem się przyzwyczaić, że jak w tym kraju nie wiadomo, o co chodzi, to na pewno chodzi o pieniądze. Wygląda na to, że powstało jakieś nowe lobby producentów-importerów lamp, firm energetycznych, farmaceutycznych i okulistów, które skutecznie wywarło presję na polskie władze. Nie ulega przecież najmniejszej wątpliwości, że wycofanie z handlu i zakaz sprzedaży żarówek stuwatowych zupełnie nie leży w moim interesie. Wręcz przeciwnie.
Ano, popatrzmy. Mogę zostać przy swojej starej lampie i dwóch żarówkach 75 wat. Będę sobie dzięki temu systematycznie niszczył wzrok i najdalej za pół roku wyląduję u okulisty. Wydatek na okulistę, na leki, na okulary.
Mogę też kupić nową lampę, na przykład z trzema oprawami. Oznacza to zarówno wydatek na tę nową lampę, jak i zwiększone zużycie energii, bo nawet w Polsce 2x100 wat, to jednak mniej niż 3x75 wat.
Sprzedawca okazał się być jednak bardziej przedsiębiorczy i zaangażowany, niż to zwykle ma miejsce, bo podsunął mi kolejną propozycję – niech pan w takim razie kupi sobie żarówki energooszczędne – pobierają dużo mniej prądu, ale świecą tak samo jasno, jak „setki”. Pomysł wydawał się niegłupi. Przynajmniej do czasu, kiedy okazało się, że zwykła żarówka kosztuje 1,29, a energooszczędna 24,99. Za pomocą kieszonkowego kalkulatorka szybko obliczyłem, że taka żarówka musiałaby działać przez 8 lat, 4 miesiące i 11 dni, żeby wydatek się zwrócił. Po tym czasie można by już liczyć nawet na pewne oszczędności.
– Jaka jest gwarancja na te energooszczędne żarówki? – zapytałem zrezygnowany.
– Całe 3 lata! – sprzedawca odpowiedział z niekłamaną dumą – pod warunkiem, że używa się ich zgodnie z przeznaczeniem – szybciutko dodał.
Zrozumiałem, że jeśli zechcę żarówkami na przykład przybijać gwoździe, to mogę stracić uprawnienia wynikające z umowy gwarancyjnej. No, dobrze…
Niewiele brakowało, a kupiłbym dwie energooszczędne żarówki. Po prostu dlatego, że po prostu nie miałem wyjścia. Na własnym zdrowiu jeszcze mi trochę zależy, a z prostej kalkulacji wynika, że dwie żarówki, nawet tak fantastycznie drogie, kosztują jednak taniej niż nowa lampa.
– Czy, w połączeniu ze ściemniaczem, można uzyskać dalsze oszczędności energii? – chciałem się upewnić, bo od ćwierć wieku używam ściemniaczy, to jest urządzeń, dzięki którym mogę zarówno płynnie regulować jasność oświetlenia, jak i zaoszczędzić sporo pieniędzy; im mniej jasne światło w danym momencie jest mi potrzebne, tym mniej energii zużywają żarówki; poza tym tak zwane „niedowatowanie” wyraźnie wydłuża ich żywot. Prosty dowód: ostatnie, najzwyklejsze, tanie „setki” kupowałem jeszcze przed wymianą pieniędzy (denominacją).
– Ależ proszę pana! – sprzedawcę wyraźnie ten pomysł poruszył – żarówki energooszczędne całkowicie i absolutnie wykluczają używanie ściemniaczy! Spali się natychmiast, albo żarówka, albo ściemniacz!
Właściwie to chyba powinienem być dumny ze swojego kraju. Latami narzekałem, że wszystko tu jest jakieś takie… niedorobione, a tu proszę! Tym razem przewidziano i skutecznie wyeliminowano wszelkie możliwości zaoszczędzenia pieniędzy przez obywatela. To jest prawdziwy majstersztyk! Bez względu na to, jaką w tej chwili decyzję podejmę, nawet przy niezmienionej cenie energii elektrycznej, będzie mnie to kosztowało dużo więcej niż poprzednio. Pocieszające niewątpliwie jest to, że żyję jednak w wolnym kraju i ten dodatkowy haracz mogę – zgodnie z własną wolą – zapłacić koncernowi farmaceutycznemu, dostawcy energii elektrycznej, albo producentowi lamp i żarówek (to oczywiście też koncerny).
Ja wybieram! Ja decyduję! Ech! Wolność to jednak cudowna sprawa! Chociaż, gdyby ktoś proponował zamianę na dwie zwyczajne „setki”, to…
Wydało mi się to zupełnie nieprawdopodobne. Dlaczego? Po co?
Jak zupełny kretyn zacząłem tłumaczyć – mój pokój ma około 15 metrów kwadratowych. Na suficie wisi szklana lampa z dwiema oprawami. Dwie „setki” wystarczały mi tu zawsze w zupełności, ale przy dwóch „siedemdziesiątkach piątkach” jest zdecydowanie za ciemno, już sprawdziłem. Na to sprzedawca obojętnie wzruszył ramionami – niech pan sobie kupi inną lampę, z trzema, albo czterema oprawami, mamy bardzo ciekawe wzory, duży wybór, w przystępnej cenie… Pokazać? Tu dopiero nieco się ożywił.
Czemu mnie to nie zdziwiło? Pewnie dlatego, że już zdążyłem się przyzwyczaić, że jak w tym kraju nie wiadomo, o co chodzi, to na pewno chodzi o pieniądze. Wygląda na to, że powstało jakieś nowe lobby producentów-importerów lamp, firm energetycznych, farmaceutycznych i okulistów, które skutecznie wywarło presję na polskie władze. Nie ulega przecież najmniejszej wątpliwości, że wycofanie z handlu i zakaz sprzedaży żarówek stuwatowych zupełnie nie leży w moim interesie. Wręcz przeciwnie.
Ano, popatrzmy. Mogę zostać przy swojej starej lampie i dwóch żarówkach 75 wat. Będę sobie dzięki temu systematycznie niszczył wzrok i najdalej za pół roku wyląduję u okulisty. Wydatek na okulistę, na leki, na okulary.
Mogę też kupić nową lampę, na przykład z trzema oprawami. Oznacza to zarówno wydatek na tę nową lampę, jak i zwiększone zużycie energii, bo nawet w Polsce 2x100 wat, to jednak mniej niż 3x75 wat.
Sprzedawca okazał się być jednak bardziej przedsiębiorczy i zaangażowany, niż to zwykle ma miejsce, bo podsunął mi kolejną propozycję – niech pan w takim razie kupi sobie żarówki energooszczędne – pobierają dużo mniej prądu, ale świecą tak samo jasno, jak „setki”. Pomysł wydawał się niegłupi. Przynajmniej do czasu, kiedy okazało się, że zwykła żarówka kosztuje 1,29, a energooszczędna 24,99. Za pomocą kieszonkowego kalkulatorka szybko obliczyłem, że taka żarówka musiałaby działać przez 8 lat, 4 miesiące i 11 dni, żeby wydatek się zwrócił. Po tym czasie można by już liczyć nawet na pewne oszczędności.
– Jaka jest gwarancja na te energooszczędne żarówki? – zapytałem zrezygnowany.
– Całe 3 lata! – sprzedawca odpowiedział z niekłamaną dumą – pod warunkiem, że używa się ich zgodnie z przeznaczeniem – szybciutko dodał.
Zrozumiałem, że jeśli zechcę żarówkami na przykład przybijać gwoździe, to mogę stracić uprawnienia wynikające z umowy gwarancyjnej. No, dobrze…
Niewiele brakowało, a kupiłbym dwie energooszczędne żarówki. Po prostu dlatego, że po prostu nie miałem wyjścia. Na własnym zdrowiu jeszcze mi trochę zależy, a z prostej kalkulacji wynika, że dwie żarówki, nawet tak fantastycznie drogie, kosztują jednak taniej niż nowa lampa.
– Czy, w połączeniu ze ściemniaczem, można uzyskać dalsze oszczędności energii? – chciałem się upewnić, bo od ćwierć wieku używam ściemniaczy, to jest urządzeń, dzięki którym mogę zarówno płynnie regulować jasność oświetlenia, jak i zaoszczędzić sporo pieniędzy; im mniej jasne światło w danym momencie jest mi potrzebne, tym mniej energii zużywają żarówki; poza tym tak zwane „niedowatowanie” wyraźnie wydłuża ich żywot. Prosty dowód: ostatnie, najzwyklejsze, tanie „setki” kupowałem jeszcze przed wymianą pieniędzy (denominacją).
– Ależ proszę pana! – sprzedawcę wyraźnie ten pomysł poruszył – żarówki energooszczędne całkowicie i absolutnie wykluczają używanie ściemniaczy! Spali się natychmiast, albo żarówka, albo ściemniacz!
Właściwie to chyba powinienem być dumny ze swojego kraju. Latami narzekałem, że wszystko tu jest jakieś takie… niedorobione, a tu proszę! Tym razem przewidziano i skutecznie wyeliminowano wszelkie możliwości zaoszczędzenia pieniędzy przez obywatela. To jest prawdziwy majstersztyk! Bez względu na to, jaką w tej chwili decyzję podejmę, nawet przy niezmienionej cenie energii elektrycznej, będzie mnie to kosztowało dużo więcej niż poprzednio. Pocieszające niewątpliwie jest to, że żyję jednak w wolnym kraju i ten dodatkowy haracz mogę – zgodnie z własną wolą – zapłacić koncernowi farmaceutycznemu, dostawcy energii elektrycznej, albo producentowi lamp i żarówek (to oczywiście też koncerny).
Ja wybieram! Ja decyduję! Ech! Wolność to jednak cudowna sprawa! Chociaż, gdyby ktoś proponował zamianę na dwie zwyczajne „setki”, to…