„Hotel Kolska i inne opowieści prawdziwe o piciu i trzeźwieniu” – Andrzej Antoniewicz
Andrzej Antoniewicz: dziennikarz, który swoje teksty publikował w „Życiu Warszawy”, „Gazecie Olsztyńskiej”, „Dzienniku Bałtyckim”, „Expressie Wieczornym” i innych czasopismach; stamtąd zresztą pochodzą zawarte w książce reportaże, pisane głównie w latach dziewięćdziesiątych, choć bywają i nowsze, na przykład „Cud przyjaźni” z 2002 roku.
Na Kolskiej w Warszawie jest izba wytrzeźwień, ale także oddział detoksykacyjny dla ludzi, którzy przedawkowali, zatruli się alkoholem.
Na zbiorek Antoniewicza składa się ponad czterdzieści krótkich reportaży, ale o trzeźwieniu traktuje zaledwie osiem z nich. Reszta jest o piciu. Niestety, o piciu. Piciu destrukcyjnym i kasacyjnym, o beznadziejnym życiu, czasem o bezsensownej śmierci i zawsze o ludzkiej tragedii, degrengoladzie…
Ciekawy styl prezentuje Andrzej Antoniewicz w swoich tekstach. Są one zgrzebne, siermiężne, lakoniczne, bez upiększeń i ozdobników, nieomalże na granicy naturalistycznej, beznamiętnej relacji niezbyt zainteresowanego świadka. Ale to tylko pozory, bo czasem, gdzieś w tle, poczuć można nutę gorzkiej ironii i smutku wynikającego z bezsilności obserwatora.
Dwa teksty pisane są w pierwszej osobie. Dziennikarski chwyt, czy może…?
Książkę czyta się znakomicie. Polecam!
Na Kolskiej w Warszawie jest izba wytrzeźwień, ale także oddział detoksykacyjny dla ludzi, którzy przedawkowali, zatruli się alkoholem.
Na zbiorek Antoniewicza składa się ponad czterdzieści krótkich reportaży, ale o trzeźwieniu traktuje zaledwie osiem z nich. Reszta jest o piciu. Niestety, o piciu. Piciu destrukcyjnym i kasacyjnym, o beznadziejnym życiu, czasem o bezsensownej śmierci i zawsze o ludzkiej tragedii, degrengoladzie…
Ciekawy styl prezentuje Andrzej Antoniewicz w swoich tekstach. Są one zgrzebne, siermiężne, lakoniczne, bez upiększeń i ozdobników, nieomalże na granicy naturalistycznej, beznamiętnej relacji niezbyt zainteresowanego świadka. Ale to tylko pozory, bo czasem, gdzieś w tle, poczuć można nutę gorzkiej ironii i smutku wynikającego z bezsilności obserwatora.
Dwa teksty pisane są w pierwszej osobie. Dziennikarski chwyt, czy może…?
Książkę czyta się znakomicie. Polecam!