„Nasz
człowiek w Hawanie” – Graham Greene
Od czasu do czasu, zwłaszcza po lekturze
kilku kolejnych książek polskich autorów, odczuwam potrzebę kontaktu z pisarzem
i pisarstwem. Greene jest znakomitym przykładem, jak z romansu albo powieści
szpiegowskiej można zrobić kawał naprawdę dobrej literatury.
Kuba, koniec lat pięćdziesiątych (przed
rewolucją Fidela Castro). Brytyjczyk w średnim wieku, samotnie wychowujący
nastoletnią córkę (ultrakatolicka szkoła), zajmuje się zawodowo sprzedażą
odkurzaczy. Jedno i drugie, to jest wychowywanie i dystrybucja, idzie mu raczej
kiepsko.
Człowiek, który potrzebuje pieniędzy i ma
wyraźne problemy z poczuciem własnej wartości, jest niezłym celem dla służb
specjalnych, i tak główny bohater zwerbowany zostaje przez niezbyt
kompetentnego agenta MI6 (wywiadu brytyjskiego).
Na polu budowania siatki szpiegowskiej,
śledzenia i szpiegowania, sprzedawca odkurzaczy też sobie nie radzi, co zresztą
było do przewidzenia. Chcąc zadowolić mocodawców i zasłużyć na premie (zarobić
pieniądze), uruchamia wyobraźnię. Nie istnieje tak naprawdę żadna siatka
tajnych agentów, a szkice tajemniczych budowli ukrytych w lesie, przedstawiają
części odkurzaczy powiększone do gigantycznych rozmiarów. Problemy zaczynają
się jednak wtedy, kiedy raporty znakomitego agenta z Hawany zaczynają zdobywać
uznanie „centrali”.
Powieść jest oczywiście parodią i kpiną,
ale dobry pisarz zrobił z nich arcydzieło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz