„Masa
o kilerach polskiej mafii” – Jarosław Sokołowski „Masa”, Artur Górski
Wyzwanie okazało się wyjątkowo trudne. O
tej książce (i nie tylko, bo „Masa” zdaje się eksploatować swoją osobę ponad
rozsądną normę) trudno jest napisać cokolwiek – wydaje mi się nijaka i
naciągana. W tym przypadku Sokołowski wpadł jakby we własne sidła – świadkiem
koronnym nie może zostać morderca, więc upiera się on, że nikogo życia nie
pozbawił. Ale to też oznacza, że sprzedaje w książce relacje jakby z drugiej
ręki, zasłyszane plotki. W „Masa o kilerach” więcej jest ofiar niż zabójców i
często są to sprawy niewyjaśnione, bez epilogu. Odnoszę wrażenie, że to
był/jest materiał na kilka artykułów, ale nie na książkę.
Kompletnie bez sensu wydały mi się zamieszczone w
książce zdjęcia osób – albo w kominiarkach, albo z rozmazanymi twarzami. Po co
umieszczać w publikacji zdjęcia, na których i tak zupełnie nic nie widać? Oczywiście to
pytanie retoryczne – żeby sprawić wrażenie dokumentu, związku z faktami,
sztucznie uwiarygodnić.
Każdy, kto ma jakieś wyobrażenie o
zawodowych zabójcach wyniesione z filmów lub powieści (np. „Dzień szakala”), a więc mocno nierealistyczne, będzie rozczarowany nijakością i bezbarwnością polskich… hm… kilerów. W większości to zwyczajne
bandziory w siermiężno-topornym polskim stylu, osiłki od mordobicia i
wymuszania haraczy, którzy w pewnym momencie przekroczyli granicę i pobili
kogoś na śmierć albo nawet nauczyli się używać broni palnej. Nauczyli lepiej
lub gorzej, bo wiele z opisywanych akcji było nieudanych.
Nie mam pewności, ale wydaje mi się, że
„Masa” zaczął kopiować język gangsterów z polskich kryminałów. Ale pewności nie
mam, kto pierwszy, filmowcy, czy bandyci, zaczął używać określenia np. „pięć
koła papieru”. Chyba jednak było to w filmie, bo pamiętam tę mowę jeszcze z
serialu „Ekstradycja”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz