„Ana” – Roberto Santiago
Alejandro Tramel,
lekkoduch, uwodziciel i hazardzista, grał w kasynie siedemdziesiąt kilka
godzin, zadłużył się w sumie na ponad osiemset tysięcy euro, na koniec rozwalił
łeb ciężkim narzędziem dyrektorowi kasyna (Bernardo Menéndez Pons) w monitorowanym gabinecie. Zatrzymany przez
Gwardię Cywilną wykonał jeden przysługujący mu telefon do siostry, Any Tramel,
niegdyś znakomitej prawniczki, obecnie zatrudnionej w upadającej kancelarii
swojej przyjaciółki ze studiów, zajmującej się odwołaniami od mandatów
drogowych oraz innymi, równie ważnymi, sprawami.
Ana Tramel występuje w
imieniu bratowej, żony Alejandro (Polki) i jej dwuletniego synka, przeciwko potężnej
korporacji gier liczbowych. Pomagają jej (do czasu): stażysta-hazardzista,
stary dobry detektyw i początkująca prawniczka. Powieść zawiera też inne wątki, ale
zarysowane raczej słabo, powierzchownie – temat prawniczo-hazardowy jest
absolutnie wiodący.
Czy tak działa świat
sądów i kasyn? Trudno mi to ocenić, to inny kraj, inne realia, a autor pisał
wcześniej książeczki dla dzieci, ale… może być i tak, że znakomicie się
przygotował i opowieść jest w pełni wiarygodna.
Thriller prawniczy
niezłej klasy, choć reklamowanie go, jako opowieści o alkoholiczce,
seksoholiczce i lekomance, uważam za przesadne i niepotrzebne. Ana najwyraźniej
jest w stanie pozbierać się do kupy, kiedy trzeba, a to wyklucza prawdziwe
uzależnienie.
Prawie tysiąc stron,
ponad dziewięćdziesiąt rozdziałów, ale nie nudziłem się, a przynajmniej niezbyt
często. Książkę oceniam dość wysoko, ale jednak nie należy ona do tych
arcydzieł, do których czasem wracam. To historia, zdecydowanie, na jeden raz
tylko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz