„Pamiętnik z powstania warszawskiego”
– Miron Białoszewski
Zdaje się, że za
wcześnie się urodziłem, więc w nieodpowiednim czasie zetknąłem się z
nieodpowiednimi ludźmi, na przykład takimi, którzy, jako cywile, spędzili w
Warszawie czas powstania. Ale ten sposób nieco się też uodporniłem na zmieniającą się
co pewien czas, propagandową „prawdę” o powstaniu.
Dziś chyba jedynie słuszna
wersja mówi o tym, że decyzja naczelnego dowództwa, wiedzącego od dawna, od Jałty, że
powstańcy nie dostaną żadnej znaczącej pomocy (informował o tym wyraźnie Jan Nowak-Jeziorański),
uznawana jest za morderczą głupotę i lekceważenie ludzkiego życia, ale już
młodzi ludzie walczący na ulicach, to bohaterowie, idealiści, patrioci. Zapewne
w dużej mierze tak, ale…
Ci wspaniali herosi
bardzo często kazali budować barykady cywilom, i nie tylko młodym mężczyznom. O
tym, że bili opornych i wyzywali nawet od zdrajców, w tym ludzi w średnim wieku i
kobiety, wiem z opowiadań uczestnika tych zdarzeń. Podobno takich „zdrajców”,
którzy pod ostrzałem nie chcieli budować barykad, nawet gdzieś tam rozstrzeliwano,
ale chcę wierzyć, że to tylko pogłoski, przesada.
Na drugi dzień pod
wieczór ze Staszkiem każą nam przenosić płyty z chodnika. Na drugą stronę
ulicy. Staszek złapał płytę i przeniósł. Podziwiałem. Nagle pociski. Jeden
trafia w…
Jest „Pamiętnik”
dość surową relacją z czasów powstania (to jest od 1 sierpnia do 9
października 1944), sporządzoną przez kogoś, kto powstańcem nie był i
najwyraźniej być nie zamierzał. Białoszewski większość tych dni spędził w
schronach i piwnicach. A tam, wiadomo, brak intymności, problemy z higieną
osobistą, bo brak wody, ciasnota, głód. Wydaje mi się, że zbyt pięknie wyszła
mu relacja o pomocy, dobroci, solidarności w tych trudnych warunkach – gdybym
nie znał dobrze Polaków uwierzyłbym w nią bez zastrzeżeń – ale… może akurat tak
mu się trafiło albo tak zapamiętał.
Autor opisuje hm…
dystrybucję pożydowskiego mienia, wspomina z dużą przykrością zniszczone bezpowrotnie
setki bezcennych zabytków, ale… prace nad „Pamiętnikiem” Miron Białoszewski
rozpoczął w 1967, wiedział już zapewne, że powstanie pociągnęło za sobą
dziesięć razy więcej ofiar wśród cywili niż wśród żołnierzy powstania (16 tys.
zabitych żołnierzy i 150-200 tys. cywilów, zwykłych mieszkańców miasta), ale
tego faktu jakoś nie wyeksponował – może wtedy nie mógł?
Przy okazji można
znaleźć odpowiedź na pytanie, czy wątpliwość, jaka powstaje podczas lektury „Pięć
lat kacetu” – czemu starzy więźniowie nazywali powstańców bandytami?
Na koniec
zastanawiałem się, czy „Pamiętnik z powstania warszawskiego” jakkolwiek zapisałby się w historii naszej
literatury, gdyby nie groteskowa interpunkcja autora, i wychodzi mi, że chyba
jednak nie, bo wydarzeniem literackim – moim zdaniem – raczej nie jest. Może sprawdziłby się jako
audiobook?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz