„Czarodziejki.com” – Ewa Egejska
Relacja z burdelu,
czyli – jak się to poprawnie obecnie nazywa – agencji towarzyskiej. Opowieści i
życiorysy trzech pań wiadomego autoramentu, setki scenek rodzajowych z ich
życia i profesji oraz funkcjonowania takich przybytków.
Aż przypomniała mi się taka
Eliza. Strasznie się zakochiwała i w niej się zakochiwali. Trafiła do burdelu z
miłości, żeby zarobić na adwokata dla chłopaka, który trafił za zabicie ojca do
pierdla. Ponoć się pobili w domu i jakoś go nieszczęśliwie tak popchnął. .. Ale
chciała go z więzienia wyciągnąć i wyciągnęła...
Wiesz, opowiem ci o niej. W
burdelu zaczynała każdy dzień z uśmiechem na twarzy i z uśmiechem na twarzy kończyła,
chociaż by z nóg padała. Była pupilkiem szefa, zawsze stawiał ją za wzór innym
dziewczynom: Eliza jest profesjonalistką, wie jak gościa podejść, ma mnóstwo
stałych klientów. Ewcia, to nawet jakiś klient zmobilizował ją, żeby zrobiła
maturę! Potem zaczęła studiować psychologię. Na pokój wychodziła z uśmiechem na
twarzy i dawała im wszystko to, czego oczekiwali. Sprawiała wrażenie, że jest
jej z nimi strasznie dobrze, że uwielbia z nimi gadać, rozumie ich - no po
prostu panna do rany przyłóż! Jedyną wadą i problemem Elizy był alkohol.
Strasznie denerwowała się, jak ktoś nazywał ją alkoholiczką... Otwierała wtedy
kolejne piwo i mówiła, że nikt nie będzie jej mówił ile ma pić: jedno, trzy,
czy pięć piw dziennie!
[…]
W tej chwili Eliza jest z nim mężatką,
mają dzieci, ale ona nadal ma kochanka - swojego starego klienta o ksywce
Lizak, który strasznie się w niej zakochał. W burdelu spędzał z nią zawsze mnóstwo
godzin, przychodził czasem aż na 10 dziennie, żeby tylko żaden inny facet jej
nie ruszył. Przynosił mnóstwo prezentów. Zaproponował sporą kasę, żeby spotykała
się tylko z nim, no i w tej chwili jest jej cichym sponsorem, po prostu ona
jest jego utrzymanką, bo męża nie może być pewna, a dzieci to wielki wydatek. No
i Eliza żyje sobie z nimi obydwoma - mężem i eksklientem - bardzo szczęśliwa!
Czemu „czarodziejki”?
Bo podobno prostytutki sprzedają klientom raczej marzenia niż własne ciało, czy
seks, oferują coś więcej niż tylko fizjologiczne zaspokojenie napięcia
seksualnego.
Część książki, relacje pań,
sprawiała na mnie wrażenie podręcznika, poradnika, czy wreszcie przewodnika po
zachowaniach seksualnych – w tym „złotego deszczu” albo koprofilii oraz różnych
fetyszyzmów. Przyszło mi do głowy także inne porównanie: spis oferowanych przez
agencje towarzyskie usług – jakbyś się wybierał, a nie wiesz, czy coś jest w
ofercie i za ile, to z tej książki możesz się dowiedzieć. Poza tym, zawiera też ona poradnik napisany podobno przez jednego ze stałych klientów: „Jak się zachować i
radzić sobie w agencji”.
Mimo zachęcającej
przedmowy profesor Marii Szyszkowskiej czyta się to wszystko bez większego
zapału, a o jakimkolwiek podekscytowaniu w ogóle mowy nie ma. Powiedziałbym, że
jest to – paradoksalnie – lektura jakaś taka… bezpłciowa. Trudno dobrnąć do
końca. Jeśli autorce (lub autorkom) wydawało się, że czytelnika czymś
zaszokują, to ze mną się nie udało.
Na pewno nie jest to
pozycja dla małych dzieci, ale zastrzeżenie na okładce, że tylko dla dorosłych,
to już przesada albo chwyt marketingowy. Dobry 30-40 lat temu, ale czy dziś
robi to na kimś jeszcze jakieś wrażenie…
Ostatecznie jest to
chyba raczej temat na niezły artykuł, ale zdecydowanie zbyt rozdęty na książkę
i 320 stron.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz