środa, 17 września 2025

Historia zmagań gladiatorów

 „Gladiatorzy. Krew i igrzyska” – M.C. Bishop

W przypadku opracowań popularno-naukowych nauczyłem się sprawdzać, czy autor jest kompetentnym profesjonalistą, czy może laikiem-entuzjastą. Dowiedziałem się, że... M. C. Bishop to niezależny pisarz, wydawca i archeolog. Jest redaktorem naczelnym czasopisma „Journal of Roman Military Equipment Studies”, wykładowcą wizytującym filologii klasycznej na Uniwersytecie St Andrews oraz badaczem afiliowanym w projekcie Endangered Archaeology na Uniwersytecie Oksfordzkim. Autor wielu artykułów i opracowań na temat rzymskiego wyposażenia wojskowego.
Pierwsze wydanie tej książki ukazało się w Polsce w 2018 roku nakładem wydawnictwa RM, jako część serii „Kieszonkowa Historia. Aktualne wydanie, z września 2025 roku, ten sam wydawca proponuje jako część serii „Sekrety historii”.

Łacińskie słowo gladiator wywodzi się od gladius – miecz i oznacza kogoś walczącego mieczem. Dopiero po pewnym czasie zaczęto tak nazywać uczestników pokazowych walk na arenie, choć posługiwali się już bronią różnego rodzaju.

Bishop twierdzi, że walki gladiatorów były początkowo, za czasów wczesnej Republiki Rzymskiej, elementem rytuałów pogrzebowych. Z czasem stały się narzędziem politycznym do manipulowania masami, by wreszcie przekształcić się w czystą rozrywkę w epoce pryncypatu i dominatu Cesarstwa Rzymskiego.

Być może zaskoczeniem będzie informacja, że opis walk gladiatorskich pojawia się już w Iliadzie Homera, gdy relacjonuje on igrzyska pogrzebowe po śmierci Patroklesa. Tuż przed zapaleniem stosu pogrzebowego przyjaciela Achilles ścina głowy dwunastu trojańskim jeńcom. Następnego dnia Trojańczycy biorą udział w szeregu konkurencji sportowych... [1].

Zapewne nie ma to żadnego znaczenia, ale jest to jeden z bardzo niewielu przypadków, gdy – moim niezwykle skromnym zdaniem – autor trochę się zagalopował. Zabijanie jeńców, czy to za pomocą miecza (VIII wiek p.n.e.), czy pistoletu maszynowego marki Schmeisser (rok 1944), nie jest walką gladiatorów. A rozmaite zawody sportowe (igrzyska) odbywały się w Grecji i nie tylko, i wcześniej, i później.
Inna koncepcja wskazuje Etrusków jako pomysłodawców walk gladiatorów. Problem w tym, że wszystkie materiały, na których można by się opierać, powstawały kilkaset lat po wydarzeniach w nich opisywanych.

Najbardziej interesujący wydaje mi się okres panowania dynastii julijsko-klaudyjskiej, to jest szczyt popularności walk gladiatorów. Był to też czas, w którym władcy Rzymu zorientowali się, że igrzyska i pojedynki gladiatorów można wykorzystać do celów politycznych. Zapewnienie motłochowi jedzenia i prymitywnej, brutalnej rozrywki ułatwia kontrolowanie go. Z tych czasów pochodzi powiedzenie poety Juwenalisa „panem et circenses” (chleba i igrzysk), które znają, rozumieją i stosują wszyscy rządzący do dziś.

W pewnym momencie Bishop zadaje pytanie, czy do pospólstwa podziwiającego zmagania gladiatorów, nie jest nam, współczesnym, bliżej, niż gotowi jesteśmy to przyznać? Autor na to nie odpowiada, ale ja sobie pozwolę – ależ oczywiście, że jesteśmy tacy sami! Wystarczy spojrzeć na tłumy obserwujące, czasem godzinami, miejsca wypadków i katastrof, z tym cudownym dreszczykiem grozy i obrzydzenia.

„Gladiatorzy. Krew i igrzyska” – to zaledwie 190 stron w tym kalendarium, słowniczek, bibliografia. Napisana przystępnym językiem, więc czyta się bardzo szybko. Pozycja niewątpliwie ciekawa, ale jednak nieporywająca.




---
[1] M.C. Bishop, „Gladiatorzy. Krew i igrzyska”, przekład Katarzyna Skawran, wyd. RM, s. 19.



Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

poniedziałek, 15 września 2025

Nieświęci sędziowie w USA

 „Lista sędziego” – John Grisham

Podczas lektury pierwszych kilku kartek wydawało mi się, że znam tę historię, że już to czytałem, ale jednak nie. Okazało się, że „Lista sędziego” to kontynuacja powieści tegoż autora „Demaskator”, w której również główną bohaterką jest Lacy Stoltz z Komisji Dyscyplinarnej Sędziów stanu Floryda.

„Lista sędziego” to thriller prawniczy, a z takich właśnie znany jest Grisham, z wyjątkowo mocno akcentowanym wątkiem kryminalnym czy wręcz sensacyjnym.

Jeri Crosby, początkowo anonimowo, zgłasza się do Lacy Stoltz z donosem na czynnego zawodowo sędziego. Według niej sędzia ten zamordował przynajmniej sześć osób; drugą ofiarą był ojciec Jeri Crosby, wykładowca prawa na lokalnym uniwersytecie. Profesor ośmieszył podobno nieprzygotowanego studenta, a ten, po latach, sam będąc sędzią, zemścił się, mordując lubianego przez wszystkich wykładowcę.

Jeri Crosby nie dysponuje żadnymi twardymi dowodami, ale ma za to wiele wiarygodnych poszlak, które wyraźnie i jednoznacznie wskazują na sędziego Rossa Bannicka z Florydy.
Szefowa Lacy odmawia zajęcia się sprawą. Nie w tym rzecz, że poszlaki to za mało dla Komisji Dyscyplinarnej Sędziów, ale... ta instytucja bada nieetyczne postępowanie sędziów, a nie seryjne zbrodnie; nie zajmuje się takimi sprawami. Sama Lacy też ma pewne wątpliwości choć raczej wierzy córce zamordowanego sędziego.

Nagle szefowa Komisji Dyscyplinarnej Sędziów zmienia pracę, a jej stanowisko zajmuje Lacy Stoltz. Sędzia Bannick morduje kolejne ofiary i... w taki oto sposób rollercoaster się zaczyna.

sobota, 13 września 2025

Pożegnanie z Harrym Hole

„Karaluchy” –  Jo Nesbø

Czytałem, bez zachwytu, „Człowieka nietoperza”, gdzie policjant Harry Hole zjawia się w Sydney, by wesprzeć miejscową policję w śledztwie w sprawie śmierci swojej rodaczki, Inger Holter. Temu bohaterowi postanowiłem dać drugą szansę i sięgnąłem po „Karaluchy”, gdzie policjant Harry Hole zjawia się w Tajlandii, by wesprzeć miejscową policję w śledztwie w sprawie śmierci w burdelu norweskiego ambasadora. Powieści są podobnie naciągane, naiwne i odklejone od rzeczywistości, a bohater, rzekomo alkoholik, który na czas ważnego śledztwa postanawia nie pić i bez problemu słowa dotrzymuje – zupełnie niewiarygodny. Tak więc będzie to moje ostatnie spotkanie z Harrym Hole, ale... zapewne nie z Jo Nesbø, bo jego „Królestwo” uważam za powieść genialną. 

wtorek, 9 września 2025

Matthew Perry już nie cierpi

 „Przyjaciele, kochankowie i ta Wielka Straszna Rzecz” – Matthew Perry

Przeczytałem wiele książek na temat uzależnienia od alkoholu, więc moja wiedza na ten temat jest odrobinę wyższa od średniej krajowej. W tym przypadku zupełnie nowe były dla mnie pojęcia „dom trzeźwości” i „towarzysz trzeźwości”.

Nie obejrzałem ani jednego odcinka „Przyjaciół”. Właściwie to żadnego filmu, w którym znaczącą rolę kreował Perry. Znajomi go lubią, więc zakładam, że to był (zmarł w 2023 roku) naprawdę dobry aktor, a jego autobiografię czytałem ze względu na uzależnienie, a nie dorobek aktorski.

Dzieci w domach dysfunkcyjnych (nie muszą to być od razu domy narkomańskie lub pijackie) przybierają pewne typowe postawy, żeby jakoś radzić sobie w niezbyt przyjaznym środowisku. Może to być bohater rodzinny, kozioł ofiarny, maskotka lub zapomniane dziecko. Zaburzenia tego typu (DDA/DDD) często pozostają na resztę życia i mocno je determinują. Perry ewidentnie należał do maskotek, to jest dzieci przymilnych, uroczych, rozładowujących napięcia w domu i nie tylko przez żarty lub wygłupianie się. Dorosłe maskotki nadal zabawiają, rozśmieszają otoczenie, żeby rozładować napięcie, smutek, strach. Im samym zwykle nie jest wesoło, nie potrafią się cieszyć. W swojej książce Perry nadal stara się rozśmieszać, nawet gdy pisze o poważnych sprawach.

Nie umiem zdecydować, czy właściwie lubię ludzi, czy nie.
Ludzie mają potrzeby, kłamią, zdradzają, kradną albo, co gorsza, chcą mówić o sobie. Alkohol był moim najlepszym przyjacielem, bo nigdy o sobie nie gadał. Po prostu był obok, jak niemy pies u nogi, i zerkał na mnie, zawsze gotowy do wyjścia na spacer. Odejmował tak wiele bólu, łącznie z samotnością, którą odczuwałem nie tylko wtedy, gdy byłem sam, ale także wśród ludzi. Dzięki niemu filmy stawały się lepsze, piosenki stawały się lepsze, ja sam stawałem się lepszy. Sprawiał, że czułem się komfortowo tam, gdzie byłem, i nie pragnąłem już znaleźć się gdzie indziej – gdziekolwiek*.

„...kłamią, zdradzają, kradną albo, co gorsza, chcą mówić o sobie” – to właśnie miało być zabawne. I jest, jeśli się taki rodzynek wypatrzy. Na scenie nie byłoby problemu, bo do przekazu dochodzi mowa ciała. Ton głosu i mimika. W tekście bywa trudniej.

Życie alkoholików, to wewnętrzne, duchowe, emocjonalne, jest bardzo podobne, choć jeden będzie menelem żebrzącym pod marketem, a drugi bogatym celebrytą. Alkoholizm jest chorobą psychiczną (umysłową) z charakterystycznym pakietem objawów. Reszta to dekoracje i statyści. Bardzo wyraźnie widoczny u alkoholików jest egoizm i egocentryzm – w książce rzuca się w oczy u aktora wyjątkowo mocno.

Wydawałoby się, że pieniądze ułatwią powrót do zdrowia zamożnym alkoholikom, ale tak się nie dzieje. Matthew Perry, jak twierdzi, wydał siedem milionów na różne terapie, ale efekt tych działań był problematyczny lub żaden.

Mieszkałem wtedy w domu trzeźwości w południowej Kalifornii. Nic w tym dziwnego – pół życia spędziłem w różnych ośrodkach dla uzależnionych i domach trzeźwości. To całkiem dobre rozwiązanie dla dwudziestoczterolatka; gorsze, kiedy masz czterdzieści dwa lata. Ja miałem lat czterdzieści dziewięć i wciąż nie radziłem sobie sam ze sobą.
Na tym etapie wiedziałem o uzależnieniu od alkoholu i narkotyków więcej niż wszyscy trenerzy i duża część lekarzy, których spotykałem w tych ośrodkach. Niestety taka samowiedza nic nie daje. Gdyby droga do trzeźwości wymagała ciężkiej pracy i pogłębionej wiedzy, bestia byłaby dla mnie już tylko złym wspomnieniem. Musiałem zmienić się w zawodowego pacjenta, żeby w ogóle przetrwać. Nie ma co się oszukiwać. W wieku czterdziestu dziewięciu lat wciąż bałem się być sam. Kiedy mój szalony mózg (szalony zresztą tylko w tym obszarze) zostawał sam, zawsze znajdował jakąś wymówkę, żeby zrobić to, co niewyobrażalne: pić i ćpać. Jako że mam za sobą całe dekady życia zniszczone piciem i ćpaniem, przeraża mnie, że mógłbym zrobić to znowu. Nie boję się przemawiać do dwudziestu tysięcy ludzi, ale kiedy wieczorem siadam sam na kanapie przed telewizorem, oblewa mnie zimny pot. Boję się własnego umysłu, własnych myśli; boję się, że mój mózg po raz kolejny każe mi sięgnąć po narkotyki. Wiem doskonale, że mój umysł chce mnie zabić*.

To bardzo ważny cytat, który pokazuje coś niezwykle istotnego: wiedza alkoholika na temat alkoholizmu nie leczy jego alkoholizmu.

Jeszcze jedno ważne zagadnienie – jak to się dzieje, że jedni ludzie nadużywający alkoholu zostają alkoholikami, a inni nie? Od razu informuję, że w tej książce na to pytanie satysfakcjonującej odpowiedzi po prostu nie ma. Nigdzie indziej też nie, ale może kiedyś...

Kilkadziesiąt lat temu w Ameryce można było dzieci wysyłać w daleką nawet podróż samotnie. Dostawały wtedy tabliczkę z napisem: małoletni bez opieki (unaccompanied minor) i była to informacja dla obsługi (samolotu, statku, pociągu), że dzieckiem trzeba się zaopiekować, zadbać o nie szczególnie, bo właśnie podróżuje samo. W ten sposób nawet dalekie trasy przebywały dziesiątki tysięcy dzieci, ale... dla Perry’ego było to przeżycie traumatyczne, które zapamiętał do końca życia. Do końca życia bał się też odrzucenia i czuł się samotny, choć akurat nim opiekowało się i wspierało go wyjątkowo wiele osób. Są po prostu predyspozycje, które jedni mają, a inni nie. Ktoś użył określenia „wrażliwość”, ale to błąd, alkoholicy nie są wrażliwi, są przewrażliwieni na swoim punkcie.

Autobiografia pisana w pierwszej osobie, może nieco chaotycznie, ale zwykle jednak chronologicznie. Całe jego życie to picie, ćpanie, wiele terapii odwykowych, kariera aktorska, a nawet sława, gra w filmach, zrywane związki (najdłuższy trwał sześć lat), samotność i prawie nieustające cierpienie. Smutna lektura. I jeszcze jedno – nie jest to opowieść o sitcomie „Przyjaciele”, ale o tragedii chorego człowieka.



---
* Matthew Perry, „Przyjaciele, kochankowie i ta Wielka Straszna Rzecz”, przekład: Jacek Żuławnik, Paweł Bravo, Anna Klingofer-Szostakowska, Natalia Mętrak-Ruda, Foksal, 2022, e-book.

czwartek, 4 września 2025

Czemu Mooney musiał umrzeć

 „Zdradzeni” –  Sam Giancana, Chuck Giancana

Napisano przynajmniej trzy książki, które – moim zdaniem – powinny odbić się wielkim echem na prawie całym świecie, a już na pewno w Ameryce, które jednak nie wywołały żadnej rewolucji, nawet żadnego szoku. „Oswald: zabójca czy kozioł ofiarny?” Joachima Joestena (o zabójstwie prezydenta Kennedy’ego), „Słyszałem, że malujesz domy” (o zamordowaniu Jimmy’ego Hoffy, przywódcy związku zawodowego Teamsterów, książka i film w Polsce znane pod tytułem „Irlandczyk”) i wreszcie „Zdradzeni” Chucka Giancany, przyrodniego brata Sama Giancany (o przestępczości zorganizowanej i jej związkach z polityką, o zamachu na Kennedy’ego, o śmierci Marilyn Monroe i wielu innych osób). Kiedy te wydarzenia się rozgrywały, były na ustach wszystkich, ale jakoś szybko zostały zapomniane, a wyjaśnienie ich jakby już nikogo nie interesowało. Ten brak zainteresowania wydaje się wręcz nienaturalny. Gdyby jeszcze jakiś poważny historyk i badacz wykazał, że zawarte w nich informacje nie mogą być prawdziwe, to bym zrozumiał, ale o niczym takim mi nie wiadomo... na razie.

We współczesnym świecie, zdemaskowanie bredni autora i/lub wydawcy nie jest jakimś wielkim problemem. Zdemaskowane zostały kłamstwa autora „Miliona małych kawałków”, ujawnione zostało oszustwo wydawcy „Idź, postaw wartownika”, nie stanowi wielkiego wyzwania wskazanie fantazji Siembiedy (ojcem bomby atomowej był Oppenheimer, a nie Stanisław Ulam, jeden z wielu matematyków pracujących w ośrodku badań jądrowych w Los Alamos, a sławetna Księga Szkocka, tworzona w kawiarni Szkockiej przez matematyków z Lwowskiej Szkoły Matematycznej, zawierała zadania, tworzone przez matematyków, czasem też ich rozwiązania, a nie tajne zapiski Ulama o bombie atomowej! [1]).

„Zdradzeni” Chucka Giancany (Sam Giancana występuje jako współautor chyba tylko w celach marketingowych) to biografia rodziny Giancanów, ale głównie Sama, pisana w pierwszej osobie przez Chucka, jego przyrodniego brata. Sam „Momo” Giancana (ksywa „Momo” pochodzi od słowa „Mooney” oznaczającego w slangu „szalony”, bo Giancana był znany z gwałtownych i nieprzewidywalnych zachowań); jeden z ważniejszych szefów mafii chicagowskiej. Jest też w niej mowa o powstawaniu i ewolucji zorganizowanej przestępczości w Chicago, a dalej w całych Stanach i wreszcie w innych krajach. O powiązaniach krwawego Syndykatu z politykami i wpływie gangsterów na wybory prezydenckie w USA. Jest wreszcie o zamachu na prezydenta Kennedy’ego (syna Joe Kennedy’ego, przemytnika bimbru i cukru związanego z mafią), o tajemnicy śmierci Marilyn Monroe (czopek z zabójczą dawką barbituranów – jak twierdzi autor „Zdradzonych”), o życiu i śmierci wielu gangsterów, ale też zwyczajnych ludzi, którzy nie chcieli się podporządkować.

Związki Kennedy’ego z mafią przecinały się w tysiącu punktów. Oprócz milionów, które zarobił na nielegalnym handlu alkoholem, w latach dwudziestych zbił fortunę w Hollywood, korzystając z pomocy ukrytych za kulisami nowojorskich i chicagowskich gangsterów [2].

Książkę, choć typowo biograficzną, czyta się bardzo dobrze, a pakiet archiwalnych fotografii pomaga poczuć ducha czasów i lepiej poznać prezentowane osoby, głównie gangsterów.



---
[1] Mariusz Urbanek, „Genialni. Lwowska szkoła matematyczna”, https://pl.wikipedia.org/wiki/Kawiarnia_Szkocka
[2] Sam Giancana, Chuck Giancana, „Zdradzeni”, przekład Bożena Poręcka, wyd. Ryton, 1992, s. 245.

wtorek, 2 września 2025

Clive i Dirk w roli dydaktyków

 „Świt półksiężyca” – Clive Cussler, Dirk Cussler

Stosunkowo nowa pozycja Clive’a i Dirka Cusslerów, z czerwca 2025. Od kiedy panowie pisać zaczęli we dwóch, jakość tego pisarstwa znacząco spadła, niestety.

„Świt półksiężyca” to powieść przygodowo-sensacyjna przeładowana elementami dydaktycznymi. Przypomina mi przygody Tomka Wilmowskiego Alfreda Szklarskiego, gdzie też – przy okazji przygody – przemycano młodym czytelnikom mnóstwo informacji z najróżniejszych dziedzin wiedzy.

Początek nowej ery – piraci zatapiają rzymską galerę, przewożącą tajemniczy ładunek.
Pierwsza wojna światowa – Na Morzu Północnym eksploduje brytyjski krążownik. Nie trafiła go niemiecka torpeda, jak się to początkowo wydawało, bo wybuch nastąpił od wewnątrz.
Czasy współczesne – Dirk Pitt, szef zespołu Narodowej Agencji Badań Morskich i Podwodnych, odkrywa pod wodą kolejne artefakty, a w tym tajemniczy Manifest, o który cały czas chodziło, i który może zupełnie zmienić oblicze kościoła. Co temuż kościołowi mocno się nie podoba, a żeby do zmian nie dopuścić, gotów jest mordować.

Powieść nie jest zła, ale w porównaniu do pierwszych tomów Cusslera z cyklu „Dirk Pitt”, które pisał jeszcze sam – niestety, znacznie gorsza.

sobota, 30 sierpnia 2025

Opowiadania dość przeciętne

 „Bez ryzyka i inne opowiadania” – Lee Child

Zbiór dwudziestu krótkich opowiadań Lee Childa. W żadnym z nich nie pojawia się główny bohater tego autora, Jack Reacher. Nie wszystkie z nich są kryminalne, na przykład historyjka o dziennikarzu, który robi wywiad z rodziną znanego w Paryżu, czarnoskórego muzyka i dowiaduje się, że kilkadziesiąt lat wcześniej jego brata zlinczowano w USA. Te kryminalne lub sensacyjne bardzo przypominają mi inny zbiór opowiadań – „Perfidię” Łysiaka.

Wykaz tytułów:
1. OCHRONIARZ
2. MISTRZOWSKI TRIK
3. DZIESIĘĆ KILO
4. BEZ RYZYKA
5. POD KAŻDYM WZGLĘDEM NORMALNY
6. ROZWIĄZANIE KALIBRU .50
7. TRANSPORT PUBLICZNY
8. JA I PAN RAFFERTY
9. SEKCJA 7 (A) (OPERACYJNA)
10. UZALEŻNIENIE OD SŁODYCZY
11. ZWIĄZEK TĘPOGŁOWYCH
12. SŁYSZAŁEM ROMANTYCZNĄ HISTORIĘ
13. MÓJ PIERWSZY PROCES O POSIADANIE
14. MOKRO OD DESZCZU
15. CO TAK NAPRAWDĘ SIĘ STAŁO?
16. PIERRE, LUCIEN I JA
17. NOWY PUSTY DOKUMENT
18. SHORTY I WALIZECZKA
19. WSZYSTKO ZA PAPIEROSA
20. ŚCIŚLE WEDŁUG DANYCH

Opowiadania króciutkie, często zaskakujące, czyta się je wyjątkowo szybko; każde z nich jest skończoną, zamkniętą całością. Ich bohaterami nie zawsze bywają policjanci, ale właściwie częściej bandyci, przestępcy, płatni zabójcy, ochroniarze itd.

W 1954 roku policja San Francisco nie była ani lepsza, ani gorsza od innych jednostek tego rodzaju w dużych miastach całego kraju. Oznacza to, że była zróżnicowana. Część funkcjonariuszy była szlachetna, część sumienna, część pracowała wyłącznie z poczucia obowiązku, część była ospała i przewrażliwiona, część nieprawdopodobnie skorumpowana, agresywna i brutalna. Innymi słowy, pod każdym względem była to normalna policja. Dotyczyło to również wyposażenia. Dziś wydaje się żałośnie skromne. Wtedy innego nie było. Maszyny do pisania, kalka, akta w kartonowych pudłach, stare telefony z tarczą ustawione z dumą na metalowych biurkach z nadwyżek wojennych*.

Na końcu zbioru pojawia się też, jakby odrobinę oddzielnie, opowiadanie dwudzieste pierwsze, „Na twardo”. Napisane wspólnie przez Lee Childa i Tess Gerritsen. Jego bohaterami są: były żandarm, Jack Reacher i była agentka jakichś tajnych służb, około sześćdziesięcioletnia obecnie, Maggie Bird.

W Przedmowie Lee Child opisuje, jak to świetnie się bawił, konstruując i pisząc te opowiadanka, a ja mu wierzę. Tyle, że jako czytelnik, bawiłem się znacznie mniej. Podczas lektury wiele razy zadawałem retoryczne oczywiście pytanie „i to ma być ten sławny Lee Child?!”. „Bez ryzyka” nie jest może zbiorem jakoś wyjątkowo złym, ale gdybym zaczął czytać Childa od niego, to prawie na pewno nie sięgnąłbym po żadną inną pozycję. Dlatego nie polecam na początek, bo można się zrazić – geniuszu autora powieści z Jackiem Reacherem tu po prostu nie ma.



---
* Lee Child, „Bez ryzyka i inne opowiadania”, przekład Łukasz Praski, wyd. Albatros, 2025, fragment opowiadania „Pod każdym względem normalny”.

czwartek, 28 sierpnia 2025

Egzotyczna policja norweska

 „Zła wola” – Jørn Lier Horst

Patologiczny morderca Tom Kerr, odsiadujący za dwa zabójstwa młodych kobiet wieloletnią karę więzienia, oświadcza, że zamordował też trzecią dziewczynę i jest gotów wskazać miejsce, gdzie ukrył pokawałkowane zwłoki. W tej sytuacji policja organizuje wizję lokalną, podczas której – co było do przewidzenia – Tom Kerr ucieka, detonując przy tym granat, który poranił wielu policjantów.
Za organizację i zabezpieczanie tego przedsięwzięcia odpowiada komisarz William Wisting – główny bohater także kilku innych powieści Horsta. Przełożeni, prasa i Wydział Wewnętrzny zaczynają nagonkę na komisarza.

Od samego początku i od lat policja podejrzewała, że Kerrowi ktoś pomagał, że miał on wspólnika. Jako że nikt nic o nim nie wiedział, śledczy i prasa zaczęli go nazywać „tym drugim”. Organizując wizję lokalną policjanci mieli nadzieję upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu, odnaleźć trzecią ofiarę i dorwać „tego drugiego”, bo podejrzewali, że zjawi się na miejscu akcji, by pomóc Kerrowi w ucieczce. Nic z tego nie wyszło.

Akcja powieści dotyczy dramatycznej pogoni za Kerrem, poszukiwania „tego drugiego” i wreszcie próby uratowania porwanej policjantki. Jest w tej historii kilka wątków pobocznych, na przykład Line, córka komisarza Wistiga, dziennikarka, nieprawidłowości w działaniu policji, dziwne postępowanie z dowodami, wątpliwa moralnie kariera adwokata, Claesa Thacke, wewnętrzne dochodzenie przeciwko komisarzowi itd.

Line pomniejszyła obraz, tak aby Claes Thancke również znalazł się w kadrze. Adwokat był w ciemnym garniturze i czarnych eleganckich butach, które nie nadawały się do przeprowadzenia wizji lokalnej.
Thancke miał na koncie wiele kontrowersyjnych spraw. Jego klienci należeli do najgorszych z najgorszych. Do tych, przed którymi należało chronić społeczeństwo. Uchodził za wyjątkowo skutecznego obrońcę, ale Line nie podobało się to, że wypowiadając się w mediach, bagatelizował drastyczność spraw, które prowadził*.

Wyjątkowo wciągająca, choć bardzo brutalna, powieść sensacyjna. Nie dało się odgadnąć konkretów zakończenia, bo autor to uniemożliwił, ale to zupełnie mi nie przeszkadzało. Nie byłem zachwycony nietłumaczonymi wstawkami w obcym języku – niestety, nie znam norweskiego. Za dodatkowy bonus uważam ciekawostki na temat działania norweskiej policji. Choćby to: Tom Kerr zażyczył sobie, żeby podczas wizji lokalnej policjanci nie mieli żadnej broni i... tak się stało.



---
* Jørn Lier Horst, „Zła wola”, przekład Milena Skoczko, Smak Słowa, 2020.

sobota, 23 sierpnia 2025

Miłość i rzemiosło artystyczne

 „Figurki z Dachau” – Sarah Freethy

Akcja powieści dzieje się w różnych miejscach i w różnym czasie, jednak jest w tym pewna metoda. Zaczyna się w roku 1993, w Donar, Cincinnati. Na aukcji Clara Vogel kupiła dziesięć figurek z porcelany z Allach, w tym postać wikinga (wzorowaną na postaci z obrazu matki, Bettiny Vogel). Innych chętnych jakoś nie było. Clara Vogel już od lat poszukiwała człowieka, do którego należała figurka wikinga, bo żywiła nadzieję, że ten powie jej, kto jest jej ojcem.

Allach, fabryka czy manufaktura wyrobów porcelanowych, użytkowych i artystycznych, została założona w 1935 w niewielkim miasteczku Allach niedaleko Monachium. W 1936 została wykupiona przez SS i stała się częścią Głównego Urzędu Gospodarki III Rzeszy. W 1937 drugi zakład założony został na terenie obozu koncentracyjnego Dachau, gdzie przymusowo pracowali więźniowie. Po wojnie firma Allach została zamknięta.

Następna lokalizacja w powieści to Weimar w Niemczech latem 1925 roku. Dwoje głównych bohaterów: Max Ehrlich, student Bauhausu (sławna uczelnia artystyczno-rzemieślnicza) na wydziale architektury, austriacki Żyd i Bettina Vogel, kontrowersyjna malarka. Młodzi ludzie spotkali się na jakimś przyjęciu i od samego początku mocno między nimi „zaiskrzyło”.

Ani matka (Bettina Vogel), ani Heida, gosposia, towarzyszka i powiernica, nigdy nie chciały rozmawiać z Clarą o jej ojcu. Wiadomo było, że mężem Bettiny był nazista, Karl Holz. Jednak nie on był ojcem Clary. Raz tylko, pod koniec życia, schorowana i mocno zamroczona Bettina, myląc córkę z gosposią, uchyliła niechcący rąbek tajemnicy.

Kunszt artystyczny Karla ograniczał się do dobrego gustu i grubego portfela. Dał mi tę figurkę z prezencie, ale nie on ją wykonał.
– Kto w takim razie?
– Ojciec Clary oczywiście.
Powietrze uszło z piersi Clary niczym fala odpływu opuszczająca kamienisty brzeg*.

Porcelanowa figurka wikinga wykonana przez ojca, to początkowo było wszystko, czym dysponowała Clara, gdy postanowiła odnaleźć jakieś informacje w swoim tacie. Wkrótce pojawił się kolejny trop, stare zdjęcie matki wykonane w Dachau i ludzie w pasiakach.

Fabuła powieści przebiega dwutorowo. Wielka, romantyczna miłość Bettiny i Maxa, konieczność ukrywania się jego oraz tego związku i to nawet przed rodziną – brat Bettiny był zadeklarowanym nazistą. Ta część jest typowo romansowa. Tor drugi, kilkadziesiąt lat później, to poszukiwania ojca i informacji o nim przez Clarę Vogel, której zaczyna w tym pomagać jej córka – tutaj bywa tajemniczo, przygodowo, momentami może nawet sensacyjnie.

Staram się tu nie ujawnić zbyt wiele, ale w sumie nie wiem, po co się wysilam – blurb zawiera nieomalże kompletny zestaw informacji zdradzający kluczowe elementy fabuły. A gdy dodać do tego kilkanaście pierwszych stron powieści, to wiadomo już pawie wszystko – może poza drobnymi detalami. Tym niemniej powieść całkiem niezła – oczywiście jest to romans, oczywiście pisany w typowo kobiecym stylu (nadmiar przymiotników i rozbudowanych określeń), ale to też przecież nic złego. Nazwa miasta w tytule pełni określoną rolę i użyta jest z premedytacją – to przynęta dla miłośniczek różnych "auschitzów", bo czy komukolwiek Dachau kojarzy się z czymś innym niż niemiecki obóz koncentracyjny? Tym niemniej Allach i fabryczka porcelany istniały naprawdę, więc powieść ma solidne oparcie w kilku drobnych faktach. Uważam, że powinna się podobać naprawdę wielu czytelniczkom.





---
* Sarah Freethy, „Figurki z Dachau”, przekład Barbara Łukomska, Marginesy, 2025, s. 68.









Dziękuję wydawnictwu Marginesy za egzemplarz recenzencki.

niedziela, 17 sierpnia 2025

Życie osób transpłciowych

 „Droga smutku” – Robyn Gigl

Powieść sensacyjno-prawnicza i psychologiczna, której zadaniem – poza rozrywką – jest przybliżenie czytelnikowi zagadnień transpłciowości i tranzycji. Choć nie mam pewności, czy coś takiego możliwe jest w Polsce, to jest kraju, w którym pan w średnim wieku, pytany podczas sondy ulicznej o to, co by zrobił, gdyby okazało się, że jego syn jest homo sapiens, odpowiada, że zatłukłby orczykiem zboczeńca.

Wyjaśnienia. Tranzycja to, ogólnie, przechodzenie z określonego położenia lub stanu w inny. W tym konkretnym przypadku chodzi o cały zespól różnych działań, które prowadzą do zmiany sposobu eksponowania swojej płci z takiego, który jest spójny z płcią biologiczną stwierdzoną po narodzinach, w kierunku takiego, który zgadza się z płcią odczuwaną przez daną osobę. Natomiast transseksualizm, będący podzbiorem transpłciowości, jest to psychiczne identyfikowanie się z płcią inną niż wynikająca z własnych cech biologicznych, połączone z silnym pragnieniem zmiany własnej płci. Najprościej rzecz ujmując chodzi o osoby, które mają osobowość, psychikę, emocje, sposób myślenia i odczuwania kobiety, ale urodziły się z męskimi narządami płciowymi – lub odwrotnie.
Problem nienawiści i braku tolerancji dla osób transpłciowych obecny wśród niektórych środowisk może utrudnić, i tak niełatwy, proces ujawnienia się. W Polsce największym problemem społeczności osób trans jest brak akceptacji i zrozumienia – tylko co czwarta z nich jest akceptowana przez najbliższe grono osób.

Samuel Emmanuel Barnes, vel Sharise Barnes, vel Tamiqa Emanuel. Młoda transpłciowa prostytutka, karana wcześniej wiele razy za drobne wykroczenia, tym razem oskarżona jest o zamordowanie klienta. Twierdzi, że owszem, uderzyła nożem synalka znanego milionera i senatora o wielkich wpływach, jednak było to w obronie własnej. Facet miał się wściec, gdy okazało się, że atrakcyjna dziewczyna, którą wynajął, posiada męskie narządy płciowe.

Sharis ma bronić dwoje adwokatów. Duane Abraham Swisher. Afroamerykanin, trzydzieści pięć lat, żona Corrine Swisher, z domu Butler. Mieszka w Scotch Plains i ma jedno dziecko, dwuletniego syna Austina. Studiował na wydziale prawa Uniwersytetu Columbia. Po Columbii wstąpił do FBI. Pracował tam przez siedem lat. Tutaj sprawy się nieco komplikują. Podobno trzy lata temu dobrowolnie zrezygnował z dobrej posady w FBI, ale pewne źródła podają, że odszedł, ponieważ był przedmiotem wewnętrznego śledztwa, które być może trwa nadal. Drugą częścią tej dwuosobowej spółki jest Erin Bridget McCabe, która nazywała się wcześniej Ian Patrick McCabe. Ian Patrick McCabe, rasy białej, trzydzieści pięć lat, rozwiedziony, dawniej żonaty z Lauren Schmidt, bezdzietny. Dwa lata temu zmienił nazwisko na Erin Bridget McCabe i zaczął praktykować prawo jako kobieta. Wszystkie jego dokumenty prawne zostały zmienione, aby odzwierciedlić jego nowe imię i płeć. Od tamtego czasu kontynuuje praktykę prawniczą, ale nie obnosi się jakoś szczególnie ze swoją zmianą płci.
Problematyczna sprawa i dwoje bardzo problematycznych obrońców. Od początku jasne jest, że ludzie bezwzględnego senatora Townsenda, będą mieli na nich mnóstwo haków.

Powieść stanowi udane połączenie dwóch głównych wątków. Kryminał prawniczy i próba rozwiązania zagadki, co naprawdę, dlaczego i w jakich okolicznościach, stało się z dwudziestoośmioletnim Williamem Townsendem juniorem. Kwestie społeczne i psychologiczne dotyczące osób transpłciowych, ich relacje z znajomymi, rodzinami, współpracownikami, szanse na ułożenie sobie, choćby w przybliżeniu, normalnego życia.

wtorek, 12 sierpnia 2025

Świat się zmienia nieustannie

Firma Google została założona w 1998 roku. Obecnie oferuje dziesiątki produktów i usług, ale najbardziej znanym i popularnym jest wyszukiwarka internetowa. Wielu ludziom zdarza się używać nazwy Google na określenie dowolnej wyszukiwarki, podobnie jak kiedyś Kodak, jako określenie dowolnego aparatu fotograficznego lub Frania na wirnikową pralkę. Często słyszę nawet, że trzeba coś „wygooglać”.

Od kiedy brat podarował mi pierwszy komputer, który zresztą sam złożył, używam wyszukiwarki Google stale, zwykle kilka razy dziennie. Może właśnie dlatego zacząłem zauważać coś dziwnego w jej działaniu. I o to właśnie chodzi w tym wpisie. I o wnioski z moich obserwacji wynikające.

Trwa to już od kilku-kilkunastu miesięcy – wyszukiwarka Google nadal jest niewątpliwie najlepsza na świecie, ale odnoszę wrażenie, że jakość wyników wyszukiwania się pogorszyła. Po zadaniu pytania nadal otrzymuję wyniki, ale... jakby już nie tak konkretne i dokładne, jak wcześniej. Przykład: pytam o nierzetelnych psychologów czy terapeutów. Odpowiedzi dotyczą ustawy o zawodzie psychoterapeuty, wskazań kwalifikujących do psychoterapii, zasad certyfikowania terapeutów, organizacji pracy grupy terapeutycznej itp.
Początkowo myślałem, że może w tym przypadku i stu innych, źle (cokolwiek to znaczy) zadałem pytanie. Nie, nie o to chodziło. Szukałem przyczyny w VPN, w stosowanym oprogramowaniu, sprawdzałem komputer pod kontem wirusów, wreszcie eksperymentowałem z innym komputerem. W końcu wykluczyłem czynniki zewnętrzne i wyszło mi, że to jednak wyszukiwarka Google prezentuje mniej precyzyjne wyniki niż kiedyś. Dlaczego tak się dzieje?

Teraz to, co najważniejsze oraz najbardziej zwariowane. Wyszukiwarka Google, będąca sztandarowym produktem tej firmy, przynosząca miliardy, z większościowym udziałem w rynku światowym (może poza Chinami), jest po prostu za dobra i firma Google z premedytacją obniża jej jakość. Tak, wiem, brzmi to nieprawdopodobnie, ale...
A co, jeśli firma Google bardzo mocno postawiła i inwestuje w rozwój SI (Sztuczna Inteligencja)? A co, jeśli firma Google zaczyna zdawać sobie sprawę, że ich wyszukiwarka jest tak dobra, że miliardy użytkowników nie zechcą migrować na rozwijane dopiero obszary i rozwiązania SI? Dlaczego miałbym szukać innych narzędzi, jeśli to, z czego korzystam od lat, świetnie działa? Ano właśnie! No to już nie działa tak świetnie.

Mój fantastyczny, może absurdalny, pomysł jest taki: firma Google planuje położyć albo przynajmniej osłabić swój najlepszy produkt, bo ten stoi na przeszkodzie rozwoju czegoś jeszcze lepszego – według ich wizji biznesowej. Myślę, że najbliższe 2-3 lata pokażą, czy zupełnie zwariowałem...

Szykuje się pożegnanie z parą?

 „Pomyśl dwa razy” – Harlan Coben

Wydawca twierdzi, że to dwunasty tom cyklu „Myron Bolitar” i najprawdopodobniej ma rację. Chyba przeoczyłem kilka kolejnych (zrobiłem sobie od Cobena prawie rok przerwy), a może to autor zastosował spory skok czasowy, bo akcja „Pomyśl dwa razy” dzieje się znacznie później niż w poprzednich tomach serii, a może jedno i drugie. Sporo się zmieniło, czasem trzeba się domyślać, zgadywać, odkrywać. Esperanza Diaz, Mała Pocahontas, skończyła prawo i pracuje we własnej firmie, Myron Bolitar sprzedał swoją agencję, ale po jakimś czasie założył nową – reprezentuje już nie tylko sportowców i działa nie tylko, jako ich agent, ale i w pełni wykwalifikowany prawnik. Nowa agencja również mieści się w Lock-Horn, gmachu należącym do Wina, ale już nie na trzecim piętrze, ale na najwyższym.

Bohaterowie to, jak i poprzednio, Myron Bolitar, prawnik i agent oraz Windsor Horne Lookwood III, czyli po prostu Win, przyjaciel Bolitara od czasów studenckich, milioner, psychopata, zabójca. Poprzednio z arystokratycznymi blond włosami – teraz ten blond mocno przetykany jest siwizną. Natomiast Myron, obecnie szczęśliwie żonaty z Teresą, ma dorosłego syna, którego wychowywał jego zaciekły wróg, Greg Downing.

Podczas lektury zauważyłem coś szczególnego – w powieści jest mnóstwo nawiązań do spraw i zdarzeń z wcześniejszych tomów cyklu. Niby coś tam jest wyjaśniane, w jednym dwóch zdaniach, ale jeśli ktoś nie czytał lub nie pamięta poprzednich wydarzeń, może być trochę trudno. Jakby autor wymyślił ciekawą intrygę, ale obudował ją fragmentami poprzednich powieści.

Greg Downing przekupił Big Burta Wessona, by celowo sfaulował Myrona Bolitara podczas meczu koszykówki. Kontuzja na zawsze zakończyła karierę sportową Myrona. Downing zrobił to z zemsty za niewierność żony – Myron spał z nią dzień przed jej ślubem z Downingiem. To jednak miało miejsce wiele lat wcześniej, w innym tomie serii. Bolitar i Downing po latach wybaczyli sobie wzajemnie – może nie zostali najlepszymi przyjaciółmi, ale ich relacje były znośne. Agencja Bolitara prowadziła nawet interesy Downinga. Później Dowling rzucił karierę i wyjechał w jakieś egzotyczne miejsca, by szukać własnego ja, albo coś w tym stylu. Po kilku latach od zniknięcia, skądś tam, przysłano jego prochy; Myron nawet uczestniczył w pogrzebie.

„Pomyśl dwa razy” zaczyna się, gdy do biura Myrona Bolitara wkraczają aroganccy agenci FBI, szukający Grega Downinga. Agenci upierają się, że na ciele niedawno zamordowanej modelki, znaleziono ślady DNA Downinga. Stąd wniosek, że on jednak żyje i podejrzenie, że Bolitar, jego agent i prawnik, wie gdzie przebywa. Rozpoczyna się poszukiwanie Grega Downinga oraz rozliczne działania zmierzające do rozwikłania zagadki, a w sumie to mnóstwa zagadek. Pojawiają się nowe postacie, Bo Storem, Joey Paluszek (ksywa zaiste infantylna, ale to pewnie pomysł tłumacza), ale też znana miłośnikom serii, była dziewczyna Myrona i kilkanaście innych osób.

Powieść znacznie lepsza od tysięcy autorstwa polskich gospodyń domowych, ale jak na Harlana Cobena, to raczej średnia. Zdecydowanie bardziej polecałbym wcześniejsze tomy z serii.

niedziela, 3 sierpnia 2025

Lonesome Dove ostatni już raz

 „Księżyc Komanczów” – Larry McMurtry

Czwarta część cyklu „Lonesome Dove”; czwarta w kolejności ich wydawania, jednak chronologia zdarzeń plasuje „Księżyc Komanczów” pomiędzy „Szlakiem Umrzyka”, a „Na południe od Brazos”.

Głównymi bohaterami są dwaj Strażnicy Teksasu, Augustus McCrae i Woodrow Call. Przyjaciele nie są już nowicjuszami, ale do pełni wyszkolenia i doświadczenia też im jeszcze trochę brakuje – przynajmniej na początku tego tomu, bo pod koniec.... Tym razem wraz z dwunastoosobowym oddziałem Strażników wyruszają w pogoń za złodziejem koni, Komanczem Kopiącym Wilkiem. Oczywiście w powieści jest też miejsce dla krwiożerczego wodza, Garbu Bizona. Oddział dowodzony przez kapitana Inisha Sculla, dosiadającego ogromnego konia Hektora (Indianie nazywali go Koniem-Bizonem ze względu na długą i zmierzwioną sierść), prowadzi zwiadowca Kikapu, Sławne Buty.

„Garb Bizona siedział na skórze jelenia przy ognisku płonącym pod skalnym nawisem, który zatrzymywał ciepło i chronił przed pluchą. Był zajęty rozłupywaniem kości z nogi bizona. Robił to zawsze bardzo starannie, żeby nie uronić ani odrobiny maślanego szpiku. Mężczyźni, zwłaszcza ci młodzi, byli zwykle bardzo niecierpliwi. Nie przykładali wagi do tradycyjnych czynności. Jego syn Błękitna Kaczka rzadko łupał kości, a gdy już to robił, marnował połowę szpiku. Garb Bizona spłodził tego chłopca z meksykańską branką o imieniu Rosa, kobietą piękną, lecz nieznośną, która ciągle próbowała uciekać. Garb Bizona trzy razy ją schwytał i wygarbował jej skórę. Potem jeszcze dotkliwiej prały ją jego żony. Rosa była jednak uparta i uciekała nadal. Zimą, po urodzeniu chłopca, znowu zniknęła, zabierając ze sobą niemowlę. Garb Bizona był wtedy na rajzie. Kiedy wrócił, ruszył w pościg, ale przyszła wichura, która miotała nad prerią tak gęste tumany śniegu, że nawet bizony obracały się tyłem do wiatru. Kiedy w końcu znalazł Rosę schowaną pod podmytym brzegiem Washity, zdążyła już zamarznąć, ale Błękitna Kaczka nadal ssał jej zimny sutek*”.

Błękitna Kaczka, jedyny żyjący syn Garbu Bizona, choć bił się i zabijał odważnie, okazał się nierozgarnięty. Ojciec wiele razy zastanawiał się, czy nie wsadzić mu noża między żebra albo przynajmniej wyrzucić, co doradzali inni wodzowie, ale...

„Księżyc Komanczów” to nie tylko pogoń w deszczu i śniegu przez Llano za Kopiącym Wilkiem i meksykańskim bandytą. Autor, podobnie jak w innych powieściach z tego cyklu, przedstawił kompletny obraz życia na pograniczu w tamtych czasach. To oznacza, że wątków pobocznych jest w książce wiele.
Inez Scull, żona kapitana, którą nazywał włochatą dziwką, dosiadała i ujeżdżała młodych chłopców, gdy tylko mąż wyruszał na kolejną wyprawę – co ciekawe robiła to za jego wiedzą i nieoficjalną zgodą.
Augustus McCrae, zakochany w Clarze Forsythe, zupełnie sobie z tą relacją nie radzi, nie rozumie Clary, nie wie, o co jej naprawdę chodzi.
Woodrow Call dostrzega uczucia prostytutki, Maggie Tilton, ale dziewczyna wydaje mu się zbyt uległa, nachalna i bezkrytyczna.
Wybucha wojna secesyjna. Okazuje się, że Strażnicy Teksasu mają różne zapatrywania na ten temat.
I wiele, wiele innych.

Jacka Spoona, Pea Eye’a, Deetsa, Newta i kilku innych czytelnik zapewne dobrze pamięta z poprzednich tomów, ale Xavier Wanz, wiecznie w depresji z powodu różnic między Teksasem a Francją, Teresa Wanz, fryzjerka i nie tylko, Ahumado czyli Czarny Vaquero, to ważni nowi bohaterowie.

Odrobinę irytujący wydał mi się wyidealizowany obraz Strażników Teksasu – za marne grosze, ryzykując życiem, chronią i bronią niewinnych przed zbrodniczymi Indianami i Meksykanami. Naprawdę nie było to takie proste. Z uwagi na okrucieństwo, którym wykazali się podczas wojny amerykańsko-meksykańskiej nazywano ich Teksańskimi Diabłami. Mieli też spore „zasługi” w dziele eksterminacji Indian. Ale... powieść czyta się świetnie.





---
* Larry McMurtry, „Księżyc Komanczów”, przekład Marek Król, 2025.

Spółka działa znacznie gorzej

„Tajny raport” – Lee Child, Andrew Child

Jack Reacher, były żandarm, nawet ze złamanym nadgarstkiem, wstrząsem mózgu i częściową amnezją, rozprawia się skutecznie z parszywcami, bandziorami i zdrajcami.

Całkiem niezła powieść sensacyjna tak w ogóle, ale nie tak dobra jak te, które Lee Child napisał sam. Niestety...

piątek, 1 sierpnia 2025

Beznadziejna bieda z nędzą i...

 „Międzymorze” – Ziemowit Szczerek

I znowu (po lekturze „Tatuażu z tryzubem”) książka o podróżach i wrażeniach z tych podróży. Tym razem Szczerek wędruje po Europie Środkowej. Na początku prezentowana jest mapa, żeby nie było wątpliwości, o jakie kraje chodzi, czyli: kawałek Niemiec (ten wschodni), Polska, Bułgaria, Rumunia, Węgry, Słowacja, Słowenia, Albania, Serbia, Bośnia i Hercegowina, Mołdawia, Macedonia i ewentualnie inne jeszcze twory państwowe, jeśli jakieś pominąłem, powstałe po rozpadzie Jugosławii.

„Rosja, po nieudanym eksperymencie z liberalną demokracją, której nie udało jej się właściwie sobie zaaplikować, poddała się i wróciła w stare, według wielu naturalne dla niej koleiny prawosławnego i nacjonalistycznego konserwatyzmu. I trzymania za pysk. Zachód odrzuciła również Białoruś, wracając do najszczęśliwszych czasów, których zaznali jej mieszkańcy, a nie były to - sorry, Polacy - czasy Rzeczpospolitej, pierwszej czy drugiej, ale czasy ZSRR. I tak dalej. W końcu od Zachodu odłączyła się również w pewnym stopniu Polska, która uznała, że liberalna demokracja to forma gwałtu na jej tożsamości. I pogrążyła się w nacjonalistycznej paranoi i wychwalaniu własnych wad jako narodowych cnót”*.

Szczerek wędruje po wszystkich tych krajach, zagląda w różne dziury, obserwuje ludzi, ich życie i nastawienie do różnych kwestii, opisuje i subiektywnie komentuje. Czasem nieco złośliwie, innym razem z odczuwalną beznadzieją, a zdarza się, rzadko, że z humorem i na wesoło, ale to humor nienachalny, wyrafinowany.

„Międzymorze” podzieliłem sobie (tak – ja, sobie, bo nie jest to podział oficjalny ani wyraźny) na trzy części. Pierwsza kompletnie mnie nie interesuje, druga jest smutna i ponura, trzecia – zachwycająca.

Wymienione wcześniej kraje (poza Polską i Niemcami) nie interesowały mnie kiedyś, przy innych konfiguracjach granic, nie interesują mnie teraz. W najmniejszym stopniu. Nie potrafiłbym wymienić stolic tych państw, obszaru, liczby ludności. Kraje te nie dysponują żadną siłą militarną, żadną siłą gospodarczą/przemysłową/ekonomiczną, żadną kulturalną czy kulturotwórczą. Czemu miałbym się nimi interesować? Ktoś, kiedyś w jednym z nich, otrzymał prestiżową nagrodę – tak, i co z tego? Wyjątek potwierdzający regułę i nic więcej. Mam w nosie poprawność polityczną? Tak, mam. Jestem niesprawiedliwy? Możliwe. Dyskutować o tym nie będę. Tym niemniej cywilizacja europejska zaczyna się w Europie Zachodniej, wraz z Niemcami i Austrią. Od krajów, w których znane i cenione uniwersytety, galerie, opery, muzea, biblioteki, instytuty naukowo-badawcze itd. mają po dwieście lat lub więcej.

Część druga, interesująca mnie jak najbardziej, to współczesna Polska. Ta część książki jest rozpaczliwie smutna, przygnębiająca, pozbawiona nadziei, nawet krępująca. Podczas lektury złapałem się na tym, że wolałbym, żeby tych rozdziałów nikt nie czytał. Bo wstyd.

„Dwadzieścia lat z okładem wystarczyło, żeby to wszystko, co próbowały europejskie peryferie osiągnąć poprzez przyjmowanie standardów centrum, poszło się paść. By pozostała po tym wszystkim pusta forma. Demokratyczna skorupa, w której gnieżdżą się takie Orbany, Kaczyńskie, Putiny. Tak, to wszystko jest Putinowi na rękę, bo wątpliwe, by grał na zupełny upadek Zachodu. Putin wie, że Rosja bez Zachodu nic nie znaczy, a chodzi tylko o to, by Zachód do takiego stopnia obniżył swoje standardy, żeby Putinowska Rosja stała się dla niego akceptowalna. I te standardy są obniżane. Obniżają je pożyteczni idioci Rosji. Vućicie, Orbany, Kaczyńscy, Babiśe”*.

Część trzecia, dla której to wszystko czytałem, to język albo warsztat pisarski autora. Musiałem się pilnować w trakcie lektury, bo co chwila miałem ochotę jakiś fragment przepisać i wysłać znajomym – zobacz to, spójrz na to, zwróć uwagę na tamto, to jest fantastycznie, co? Też ci się podoba? Super, prawda?

„Międzymorze” polecam, jasne, jak najbardziej... tylko nie wiem, komu.



---
Ziemowit Szczerek, „Międzymorze”, wyd. Czarne, 2017, e-book.

wtorek, 29 lipca 2025

Sąsiadów naród nie wybiera

 „Tatuaż z tryzubem” – Ziemowit Szczerek

Trochę to reportaż, trochę luźne notatki, wrażenia, spostrzeżenia z podróży do Ukrainy. Niejednej zresztą. Podczas lektury wiele razy musiałem sobie przypominać, że to zapiski bardzo subiektywne. Szczerek jest znakomitym dziennikarzem, ale przecież nie wszystko widział i słyszał, nie wszędzie był. Dochodzi do tego osobista interpretacja spraw i zdarzeń. Więc żeby nie przyszło mi do głowy, że teraz to ja już wiem, jaka jest Ukraina i na czym polega ukraińskość – choć autor wydaje mi się wiarygodny.

Rozmówca zdaje się wierzyć, że amerykańscy masoni uratują nie tylko Ukraińców, ale i cały świat. Nie ma raczej wątpliwości, że nie jest to przekonanie i nadzieja większości Ukraińców. Tutaj to tylko (zabawna) anegdota.
Wielu mieszkańców tego kraju nazywa swoje pieniądze (hrywny) rublami. Nie sądzę, żeby to była jakaś polityczna manifestacja. Raczej wieloletnie przyzwyczajenie.
Jeśli jest tam jakaś sensowna infrastruktura, to tylko jako pozostałość po ZSRR, bo Ukraińcy potrafią tylko malować. Zwykle na żółto-niebiesko, ale takie na przykład koszary, to na różowo, a pomnik bolszewika z dawnych czasów, na złoto. Bo nie wszystkie komunistyczne pomniki usunęli. Lenina i Stalina owszem, jak najbardziej, ale byli też inni... dobrzy ludzie.
Jedni manifestacyjnie mówią po ukraińsku, drudzy manifestacyjnie po rosyjsku. Nie wszystkim podoba się zmienianie im urzędowo imion rosyjskich na ukraińskie.
Pomniki, ulice, place imienia Bandery (tego od banderowców, UPA i sotni tryzuba) są wszędzie. Wśród Polaków może to rodzić mieszane uczucia – delikatnie rzecz biorąc.

Ziemowit Szczerek pisze w swojej książce o bardzo wielu rzeczach, także o historii Ukrainy i Polski, i o manipulowaniu nią przez władze takie lub inne, w różnych okresach historii. Niektóre pomysły wydają się groteskowe, ale... Jak pokazuje najnowsza historia Polski, Polacy są w stanie uwierzyć w nie takie brednie. Przynajmniej niektórzy.

„Tatuaż z tryzubem” to obraz pewnego czasu – ten kraj nieustannie się zmienia, a jego mieszkańcy pewnie wkrótce wymyślą, co zrobić z niepodległością, która na nich, jakoś tak, spadła, za którą, najwyraźniej, nie wszyscy tęsknili.

Bardzo ważnym elementem, samodzielną wartością, jest język autora „Tatuażu z tryzubem”. Przy zalewie powieści autorstwa królowych polskiego kryminału oraz mistrzów polskiej sensacji, fantastycznym wrażeniem jest warsztat Pisarza. Wtedy, podobnie jak u Głowackiego, mniej ważne staje się to, co napisał, od tego, jak to zrobił. A bardziej łopatologicznie – samo czytanie sprawia przyjemność.

Jak wybiera się papieża Kk

 „Konklawe” – Robert Harris

Książka i tematyka znana, choćby z filmów. Harris prezentuje konklawe (procedurę wyboru nowego papieża) od wewnątrz. Oczywiście to, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami Kaplicy Sykstyńskiej, jest w tym przypadku teoretyczne, ale reszta, a zwłaszcza formalna strona tego procesu wydaje się opracowana rzetelnie. Ostatecznie to dyskusje kardynałów są tajne, ale nie dokumenty regulujące przebieg konklawe.

Ta akurat pozycja nieco mnie zaskoczyła – nie wszyscy walczący o tron kardynałowie to kanalie i szuje, niektórzy wydają się (prawie) czyści albo ich przewiny rzeczywiście niezbyt wielkie.

niedziela, 27 lipca 2025

Nieprawdopodobna groteska

 „Dziwne obrazki” – Uketsu                     

Sasaki i Kurihara, przyjaciele, studenci, analizują blog Rena Nanashino i starają się rozwikłać związane z nim zagadki. Przykład, punkt wyjścia:

„Kupiłem cały wielki tort, żeby to uczcić. Drogi, ale niesamowicie pyszny. Tak dobry, że zjadłem dwa kawałki. Yuki gniewała się, że przez to obżarstwo na pewno utyję (^_^);;; Pozostałe cztery kawałki schowałem do lodówki na jutro. Już się nie mogę doczekać!”*.

I teraz uwaga. Mając do dyspozycji tych sześć zdań, Kurihara wymyśla, że:
a) Yuki, żona Rena (autora bloga) też jadła tort.
b) Yuki zjadła dokładnie jeden kawałek tortu.
c) Tort musiał być pokrojony na osiem kawałków.
d) Stąd wniosek, że w domu Yuki i Rena był ktoś jeszcze i to on zjadł jeden kawałek tortu (ups!).

Czy w cytowanych sześciu zdaniach potrafi ktoś wskazać informację, że Yuki w ogóle jadła tort? Czy w cytowanych sześciu zdaniach potrafi ktoś wskazać informację, że tort został pokrojony na osiem kawałków? Spróbujcie pokroić tort na osiem kawałków albo narysować koło na kartce i podzielić je na osiem części. Nie takie to proste, prawda, choć oczywiście możliwe. Standardowe torty o przeciętnej średnicy kroi się zazwyczaj na 12-16 porcji; mniejsze na 6, bardzo duże na 32. Czy w cytowanych sześciu zdaniach albo i całym blogu potrafi ktoś wskazać informację, że w domu Yuki i Rena, mieszkał ktoś jeszcze?

W jednym z opowiadań Conan Dolye’a główny bohater, detektyw Sherlock Holmes, uważnie ogląda laskę, a konkretnie bada pozostawione na niej ślady zębów. Po ich rozmieszczeniu i szerokości uznaje, że właściciel laski ma psa wielkości spaniela (rozstaw szczęk), któremu czasem pozwala nieść swoją laskę. Proste to i możliwe.
Ta sama sytuacja w wersji autora „Dziwnych obrazków”. Uketsu uważnie ogląda laskę, a konkretnie bada pozostawione na niej ślady zębów i już po chwili odkrywa prawdę: właściciel laski ma kanarka o imieniu Mbipi, którego czasem wystawia w klatce do ogrodu. Do ptaka zaczął się dobierać kot sąsiadki, więc Uketsu bierze swoją laskę i... W tym momencie kota sąsiadki atakuje szakal. Uketsu odgania go laską, którą szakal raz czy drugi gryzie. I już wiadomo, skąd wzięły się na lasce ślady zębów. A imię Mbipi dowodzi, że właściciel ptaka był w dzieciństwie adoptowany.
Absurdalne to i kompletnie urojone. Brednie bez sensu ściągnięte z sufitu w jakimś odmiennym stanie świadomości. Dokładnie tak, jak te dziwolągi z tortem. A może tort podzielony był jednak na 12 porcji, więc w domu było jeszcze pięć tajemniczych osób?

Przykład z tortem jest, owszem, wyjątkowo cudaczny, ale w książce jest znacznie więcej mocno naciąganych stwierdzeń, które nie mają kompletnie nic wspólnego z rzeczywistością.

„Jaki kolor kredki wybierze dziecko, które chce usunąć coś, co mu się nie podoba? Nie było nawet nad czym się zastanawiać. Oczywiście białą”*.

Białą świecową kredką można zakryć nieudaną część czarnego rysunku? Naprawdę? Może dobrze byłoby najpierw spróbować? Albo przypomnieć sobie własne dzieciństwo. Dziecko mogłoby zrobić coś takiego raz w życiu, żeby przy tej okazji zorientować się, że to zupełnie nie działa.

Zalety. Książkę czyta się bardzo szybko i nie tylko dlatego, że to zaledwie 270 stron. Ten kryminał jest po prostu wciągający – trudno się oderwać, bo pytanie, jaką jeszcze komplikację i dziwactwo wymyśli autor, do samego końca pozostaje otwarte. Treść pochłania się wyjątkowo szybko także dlatego, bo powieść (o ile tak można to nazwać, a wątpię – moim zdaniem to opowiadanie) prawie w ogóle nie zawiera opisów. Nie wiadomo, jak ktoś wyglądał, w co był ubrany, jak wyglądało jakiekolwiek wnętrze... jest tylko dynamiczna akcja, zdarzenia i spekulacje. Także trochę topornych rysunków.
Pamiętam, jak w podstawówce z niechęcią podchodziliśmy do książek, zawierających dużo opisów. Obowiązkowa lektura bywała znośna tylko wtedy, kiedy stale coś się w niej działo. Pomyślałem więc sobie, że „Dziwne obrazki” na pewno będą się podobały wielu polskim czytelnikom.

Czy, gdyby tegoż autora wydano po polsku coś jeszcze, chciałbym przeczytać? Na początku „Dziwnych obrazków” musiałem podjąć decyzję: wywalić to, bo autor arogancko obraża moją inteligencję? Albo uznać to wszystko za eksperyment i żart i postanowić (tak – postanowić) mimo wszystko dobrze się bawić? Bo wartości innej niż średniej jakości rozrywka to „dzieło” nie ma żadnej. Więc na kolejną pozycję być może przeznaczyłbym 2-3 godziny, głównie żeby sprawdzić, jakie dziwolągi wymyślił tym razem.




---
* Uketsu, „Dziwne obrazki”, Warszawa, 2025 (pierwsze wydanie w Japonii w 2022 roku), tytuł oryginalny: „Strange Pictures” (jak to, to nie japoński???), przekład Sara Manasterska, e-book, konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

środa, 23 lipca 2025

Podobni, jednak nie tacy sami

 „Żołnierze Hitlera. Wehrmacht na polu walki” – Stephen G. Fritz

Stephen G. Fritz to emerytowany obecnie profesor historii Uniwersytetu Stanowego w Tennessee (Illinois). Jego specjalnością jest historia Europy XIX i XX wieku, ze szczególnym uwzględnieniem Niemiec XX wieku. Poza „Żołnierzami Hitlera”, wydanymi po raz pierwszy w 1995 roku, autor kilku książek na podobne tematy, na przykład: „The First Soldier: Hitler as Military Leader”, „Endkampf: Soldiers, Civilians, and the Death of the Third Reich”, „Ostkrieg: Hitler's War of Extermination in the East”.

To nie jest typowa książka historyczno-wojenna, a przeczytałem takich wiele. Było w nich o strategii, technice, taktyce, o wpływie najnowszych technologii na wynik poszczególnych działań i całych wojen, o decyzjach wielkich dowódców, które przynosiły wygrane lub spektakularne porażki, wreszcie o zmiennych sojuszach i polityce. Natomiast, jak sam tytuł wskazuje, „Żołnierze Hitlera” to pozycja dotycząca szarych, zwyczajnych żołnierzy, szeregowych, podoficerów i czasem tylko oficerów, ale działających na polu walki, najczęściej na terenie ZSRR, choć nie tylko, a nie generałów w ich centrach dowodzenia w bezpiecznych bunkrach na tyłach.

„...niniejsza książka nie jest o wojnie, tylko o żołnierzach: przeciętnych, często anonimowych niemieckich żołnierzach drugiej wojny światowej. Wojna jako taka przewija się w tle, wokoło, ale tak jak sceneria wielkiej tragedii teatralnej stanowi istotę ludzkich losów i cierpień, zbiorowe doświadczenie grupy ludzi, grupy połączonej wspólnymi staraniami, by znieść to, co nieznośne. To rzecz o strachu i odwadze, o koleżeństwie i bólu, o odczuciach żołnierzy w warunkach skrajnego stresu i o niewyobrażalnych wrażeniach, będących skutkiem wojny; o znojnym zawiązywaniu i odtwarzaniu relacji międzyludzkich po którejś z militarnych katastrof i ponownym ich zrywaniu przez następną klęskę” [1].

Kolejne rozdziały ułożone zostały częściowo i do pewnego stopnia chronologicznie, ale także tematycznie. Zaczyna się od przeżyć i doświadczeń poborowych w koszarach i ośrodkach szkoleniowych. Starsi czytelnicy mogą to sobie porównać z własną zasadniczą służbą wojskową. Później front wschodni i jego okropieństwa, relacje damsko-męskie (skromniutko), niesamowita przyjaźń, a nawet braterstwo żołnierzy Wehrmachtu, nie spotykane w żadnym innym wojsku, pogoda i inne.

„Pomimo upowszechnionego wizerunku drugiej wojny światowej jako cyklu kampanii błyskawicznych, prowadzonych przez zmechanizowane wojska, w istocie większość niemieckich frontowców wkraczała pieszo do Polski, Francji, na Bałkany, do Rosji i na inne bitewne pola. Stąd też pewne czynniki, które zwykle miewają dla historyków drugorzędne znaczenie: takie jak klimat, ukształtowanie terenu, a także choroby, brud oraz brak schronienia i prywatności bardzo liczyły się w codziennym żołnierskim życiu” [2].

Bywa, że autor prezentuje, w formie cytatów, różnego typu zapiski żołnierzy, ale gdy o podobnych przeżyciach mówiło/pisało wielu, wtedy robi to jakby hurtem, syntetycznie. Na przykład większość z nich doświadczała napadów potwornego strachu, nieomalże obłędu z przerażenia, ale wielu także momentów jakiegoś ekstatycznego szczęścia.

Nie chodzi w tych relacjach o zdjęcie odpowiedzialności czy wybaczenie, na coś takiego jestem szczególnie wyczulony, ale o zrozumienie, które nie jest usprawiedliwieniem. A wtedy, choć większość żołnierzy było wyznawcami narodowego socjalizmu (nazizmu) w jego hitlerowskiej wersji, to jednak nie wszyscy. Wtedy możliwe stają się rzadkie odruchy współczucia.

Może nie porywająca, ale dobra pozycja, choć przez powtarzalność określonych stanów emocjonalnych i postaw, zdarzeń, sytuacji, może się wydawać odrobinę nurząca. Jednak powtarzalność ta powoduje wrażenie tym większej rzetelności.
Uwaga techniczna: z mojego egzemplarza książki wypadają kartki.







---
[1] Stephen G. Fritz, „Żołnierze Hitlera. Wehrmacht na polu walki”, przekład Grzegorz Siwek, wyd. RM, wyd. III, s. 18.
[2] Tamże, s. 169.





Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

czwartek, 17 lipca 2025

Nikt nie rodzi się mordercą?

 „Mąż, ojciec, zbrodniarz. Prywatne życie Reinharda Heydricha” – Nancy Dougherty i Christopher Haupt-Lehmann

Nancy Dougherty rozmawiała z Liną Heydrich wielokrotnie, prawdopodobnie w latach siedemdziesiątych – Lina von Osten Heydrich zmarła w 1985 roku. Zbierając materiały do książki, Dougherty rozmawiała także z dziesiątkami innych osób, zbadała setki dokumentów. Autorka nie skończyła pracy nad biografią Heydricha, zmarła na chorobę Alzheimera. Maszynopis, notatki i zapiski zostały zredagowane, a praca dokończona przez dziennikarza i recenzenta "New York Timesa" Christophera Lehmanna-Haupta.

Reinhard Heydrich był szefem Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, pełnił obowiązki protektora Czech i Moraw, w styczniu 1942 przewodniczył konferencji w Wannsee, która sformalizowała plany ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej, to jest początkowo deportacji, a ostatecznie wymordowania wszystkich Żydów w Europie.
Nazywano go katem Gestapo, rzeźnikiem Pragi, miał reputację bezlitośnie skutecznego zabójcy. Był zastępcą Heinricha Himmlera. Uznawano go za wzór nazistowskich (czyli narodowo-socjalistycznych) ideałów, zarówno jeśli chodzi o wygląd, jak i sprawność fizyczną oraz inteligencję.

Zamach o kryptonimie „Operacja Anthropoid” został przeprowadzony w Pradze przez działaczy ruchu oporu Jozefa Gabčíka i Jana Kubiša 27 maja 1942 r. Heydrich wpadł w zasadzkę zorganizowaną przez grupę czeskich i słowackich żołnierzy, wyszkolonych przez brytyjski Special Operations Executive wysłanych przez czechosłowacki rząd na uchodźstwie. Heydrich sam zamach przeżył, ale zmarł w szpitalu w wyniku wielu obrażeń, a konkretnie sepsy, 4 czerwca 1942 roku.

„Mąż, ojciec, zbrodniarz” to wyjątkowo obszerna praca, ponad 660 stron, może nawet zbyt obszerna. Oprócz Reinharda Heydricha i jego rodziny autorzy przedstawiają, i to dość szczegółowo, wiele innych osób – współpracowników, sprzymierzeńców, przeciwników, wrogów, konkurentów (przyjaciół Heydrich raczej nie miał). Jest to też opowieść o czasach, okolicznościach, warunkach, w jakich bohaterowie podejmowali określone decyzje. Sporo jest w książce zarówno historii, jak i psychologii. Czego jest najmniej? Prywatnego życia Heydricha.

Z biografii Heydricha dowiedzieć się można naprawdę dużo, natomiast nie ma w niej odpowiedzi – jeśli autorzy takowej szukali – na pytanie: jak to jest, że wykształcony Europejczyk, zmienia się w ludobójcę? Jednak takiego wyjaśnienia nie ma nigdzie. Nie znalazła go Hannah Arendt („Eichmann w Jerozolimie - rzecz o banalności zła”, „Korzenie totalitaryzmu”), nie znalazł Józef Łaptos („Historia Belgii”), ani inni badacze, którzy zastanawiali się, jak cywilizowani Belgowie za czasów króla Leopolda II Koburga, koniec wieku XIX i na początku XX wieku, wymordowali kilkanaście milionów Kongijczyków. Przykładów potwornych zbrodni ludobójstwa jest w historii ludzi wiele. Może rzeczywiście wszyscy jesteśmy zbrodniarzami, a reszta to tylko okoliczności?

sobota, 12 lipca 2025

My i oni: jak widzimy to dzisiaj

 Café Auschwitz” – Dirk Brauns

Wielbicieli i miłośników kilkudziesięciu, a może już kilkuset, wydanych w Polsce „auschwitzów”, od razu informuję, że to nie jest książka o okropnych okropieństwach i potwornościach (prawdziwych lub zmyślonych przez polskie autorki i autorów) niemieckiego obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Owszem, obóz jest w powieści obecny nieomalże stale, ale jakby z innej perspektywy.

Pierwsze kartki musiałem przeczytać dwa razy, bo nie do końca rozumiałem, kto, kiedy, gdzie, z kim i po co się spotkał. Chodziło zapewne o dość nietypową sytuację: bohaterem jest Niemiec z NRD, który uczy historii i języka niemieckiego w niemieckiej szkole w Warszawie.

Ze Wstępu autorstwa Zofii Posmysz, znanej pisarki:
„Znakomita książka. Jej tematem jest przyjaźń młodego Niemca z Januszem, byłym więźniem obozu Auschwitz-Birkenau, stanowiąca fabularną oś utworu. Historia przedstawiona bez upiększeń, w poetyce wręcz reportażowej, porusza autentyzmem, pobudza do myślenia, a może i do przewartościowania stereotypowych zapatrywań. Kompozycja sprawia, że czyta się ten quasi-reportaż jak powieść sensacyjną: przeplatają się wątki, realia, zmienia się odpowiednio poetyka. Poznajemy prywatne życie narratora, nauczyciela w niemieckiej szkole w Warszawie, i zaburzenia w tym życiu po poznaniu Janusza. Następują zwroty akcji: uczestnictwo w pracach wolontariuszy niemieckich w Muzeum Auschwitz-Birkenau, późniejsza z Januszem wyprawa do Oświęcimia, uczestnictwo w zjeździe byłych więźniów i spotkania z niemieckimi „turystami”, niekonwencjonalnie, werystycznie opisane, wreszcie podróż do Niemiec w poszukiwaniu byłego esesmana, którego Janusz jakoby pamiętał z pobytu w obozie” [1].

Alexander Amberg, trzydziestoparoletni Niemiec, mieszka w Polsce wraz z partnerką Brittą; oboje są nauczycielami w niemieckiej szkole w Warszawie. Amberg nie jest zbyt dobrym nauczycielem, praca zawodowa wiele go kosztuje, a swoje dydaktyczne wyniki ocenia raczej krytycznie. Od początku zdawał sobie sprawę, że to raczej nie jest zawód dla niego, ale innego pomysłu też nie miał. Zastanawiałem się podczas lektury, jak to jest, że Niemcowi z NRD bardziej pasowała Warszawa niż Niemcy (BRD) po zjednoczeniu...

Alex Amberg spotyka przypadkowo w kawiarni Corso Janusza, byłego więźnia niemieckich obozów koncentracyjnych, głównie w Oświęcimiu, obecnie osiemdziesięcioośmiolatka. Panowie wiele rozmawiają, Niemiec staje się jakby powiernikiem starego Polaka; razem jadą do Oświęcimia i nie tylko. Do pewnego stopnia panowie wspólnie odkrywają powojenne losy zbrodniarza wojennego, członka SS, Hieronymusa Wegenera.

„Przeszliśmy do kuchni i pokazał mi swoją »kartę personalną więźnia«. Sfatygowany dokument zawierał następujące informacje: »Janusz Cichowski, urodzony 3 VII 1920 we Lwowie, ostatnio zamieszkały Lwów, ul. Łyczakowska 33, skierowany przez Policję Bezpieczeństwa we Lwowie, numer obozowy 28051, numer bieżący 6344, 22 VI 1943 – 11 IV 1945 więziony w obozach koncentracyjnych i w dniu 11 IV 1945 wyzwolony z kL Buchenwald koło Weimaru«” [2].

63 lata po mordzie dokonanym na 482 cywilach w górskiej wiosce Pavros, grecki sąd skazał za tę masakrę untersturmführera Wegenera oraz kilku innych byłych żołnierzy SS. Janusz Cichowski przeczytał o tym w jakiejś gazecie i stwierdził, że prawdopodobnie zna Wegenera z czasów obozowych. W tej sytuacji Alexander Amberg zdecydował, że pojedzie do Niemiec spotkać się i porozmawiać z ludobójcą, który obecnie żyje ponoć w domu spokojnej starości Domana w Netzbeck, małym miasteczku koło Bremy.

Do tego momentu zastanawiałem się, jaki cel chciał osiągnąć autor, o co, tak naprawdę, chodzi w „Café Auschwitz”? Nie było to całkiem jasne, zwłaszcza że relację niemieckiego nauczyciela i starego byłego więźnia, raczej trudno byłoby jednoznacznie nazwać przyjaźnią. Jednak gdy Amberg rozmawiał z sąsiadką Wegenera w domu starców, moje podejrzenia się wyklarowały – w książce nie chodzi o Oświęcim i obóz, ale o skrajnie różne, wręcz ekstremalnie odmienne postawy i przekonania współczesnych Niemców i Polaków na temat zbrodni wojennych. W książce obecnych jest też kilka innych wątków, a akcja dzieje się raz w Polsce, raz w Niemczech.

„Café Auschwitz” zdecydowanie nie jest pozycją porywającą, ale mimo to polecam, choć nie tym, którzy lubują się w „auschwitzach”. Tym drugim proponuję:

„Bokser z Auschwitz” - Marta Bogacka,
„Położna z Auschwitz” - Magdalena Knedler,
„Tajemnica z Auschwitz” - Nina Majewska – Brown,
„Dziewczęta z Auschwitz” - Sylwia Winnik,
„Bajki z Auschwitz” - Jadwiga Pinderska-Lech, Jarek Mensfelt,
„Pozdrowienia z Auschwitz” - Paweł Szypulski,
„Orkiestra z Auschwitz” - Marcin Lwowski,
„Romeo i Julia z KL Auschwitz” - Ireneusz Wawrzaszek,
„Anioł życia z Auschwitz” - Nina Majewska – Brown,
„Przystanek Auschwitz” - Anna Kowalczyk, Lidia Grzegórska,
„Auschwitz. Rezydencja śmierci” - Adam Bujak,
„Ostatnia ,,więźniarka'' Auschwitz” - Nina Majewska – Brown,
„Lekarz z Auschwitz” - Szymon Nowak,
„Fotograf z Auschwitz” - Anna Dobrowolska,
„Auschwitz. Piekło dusz” - Damian Tomecki,
„W krematoriach Auschwitz” - Filip Müller,
„Z Auschwitz do nieba” - Ryszard Szwoch,
„Usługiwałem esesmanom w Auschwitz” - Józef Seweryn,
„Chłopiec, który przeżył Auschwitz” - Tomasz Wandzel,
„Dwie twarze. Życie prywatne morderców z Auschwitz” - Nina Majewska – Brown.




---
[1] Dirk Brauns, „Café Auschwitz”, przekład Wojciech Włoskowicz, wyd. Akcent, 2013, s. 7.
[2] Tamże, s. 61.


sobota, 5 lipca 2025

Wielki bohater tamtych dni

 „Czerwony snajper. Wspomnienia z frontu wschodniego” – Jewgienij Nikołajew

Po lekturze książki „Niemiecki snajper na froncie wschodnim. Wspomnienia Josefa Allerbergera” Albrechta Wackera (https://autopamflet.blogspot.com/2025/07/bardzo-duga-droga-do-domu.html), kilka dni temu, przyszła kolej na tę samą wojnę, ten sam front, ale armię radziecką, a nie niemiecką. Spojrzenie na te same wydarzenia, ale jak gdyby od drugiej strony. Sięgnąłem po „Czerwonego snajpera. Wspomnienia z frontu wschodniego” Jewgienija Nikołajewa, żeby porównać.

Wspominałem już przy okazji lektur książek historycznych, że interesują mnie niektóre z nich, bo w końcu, w ostatnim okresie (5-7 lat) zaczęły się pojawiać opracowania bardziej rzetelne, sensowne i prawdziwe, niż miało to miejsce przez kilkadziesiąt poprzednich dekad. W przypadku „Czerwonego snajpera” dałem się oszukać. Rok pierwszego wydania: 2017, rok pierwszego wydania polskiego: 2018... niby tak, ale nie do końca. Z przedmowy wynika, że powstała ona na bazie pierwszej książki Nikołajewa, „Gwiazdy na karabinie”, z połowy lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku. A to oznacza, że jest propagandowa znacznie bardziej, niż wydawało mi się to możliwe.

Jewgienij Nikołajew (urodzony w 1920 roku) do wybuchu wojny, czyli do momentu niecnej zdrady Hitlera, pracował jako scenograf w teatrze. Podobno zawód ten szczególnie przygotował go do roli snajpera; może chodziło om spostrzegawczość albo o zdolność zapamiętywania detali. Z oddziałami Armii Radzieckiej doszedł do Berlina

Jewgienij Nikołajew nie służył w regularnym wojsku, ale głównie w 154 Pułku Piechoty i 14 Pułku Piechoty Zmotoryzowanej z 21 Dywizji Piechoty Zmotoryzowanej Wojsk NKWD, a to oznacza, że albo nie dostrzega w swojej książce problemów komunizmu, albo usprawiedliwia, a nawet gloryfikuje posunięcia Związku Radzieckiego.
Autor, opisując kolegów z jednostek, w których służył, określa ich jako: oddanych, odważnych, sumiennych, szczerych, wesołych, odpowiedzialnych, zdyscyplinowanych, przyjaznych, świadomych politycznie, lojalnych, obowiązkowych, wytrwałych, bezinteresownych, dokładnych, dobrodusznych, pracowitych itp. Dowódcy, w tym komisarze polityczni, są dodatkowo doświadczeni, mądrzy i zawsze mają rację. Niemców rzadko nazywa Niemcami, bo zwykle są to faszystowskie szumowiny, plugawi hitlerowcy, odrażający bandyci i inne w tym stylu. Jednak nawet takim kanaliom i szujom dzielni radzieccy snajperzy starali się strzelać w głowę lub serce, żeby się nawet tak parszywe hitlerowskie świnie nie męczyły.

Trudno znaleźć obecnie jakieś realne wartości w tej publikacji. Na pewno wiele wydarzeń i sytuacji jest w niej prawdziwych, ale jeżeli nie wiadomo, które to są, bo 60% to radziecka propaganda, to po co się męczyć?

piątek, 4 lipca 2025

Nikła szansa na odmianę losu

 „Samotny wilk” – Jo Nesbø

Rok 2022. Holger Rudi, pisarz, autor kryminałów typu true story, przyleciał z Oslo przez Rejkiawik do Minneapolis, by zrobić research (badania terenowe) w dzielnicy gangów Jordan i lepiej poczuć miejsce, w którym sześć lat wcześniej doszło do zbrodni. Rudi planuje napisać książkę o tych wydarzeniach. Zamierza przedstawić tę historię z punktu widzenia mordercy i policjanta. I to właśnie jest ideą powieści Jo Nesbø: pomieszane relacje zabójcy, detektywa (Bob Oz) i pisarza. Trzeba uważać, bo łatwo się pogubić.

Na początku trochę... nie, chyba jednak bardziej niż trochę, wszystko to jest pomieszane; nie do końca rozumiałem, kto jest kim, co jest fikcją i wyobraźnią pisarza (Holgera, a nie Nesbø), a co realnym zdarzeniem. Kolejne rozdziały dzieją się w różnych latach: 2022 oraz 2016.
Na dokładkę w każdym planie czasowo-osobowym pojawia się postać taksydermisty, preparatora i wypychacza zwierząt. Autor powstającej powieści też za kogoś takiego się uważa... w pewnym sensie.

„Mam ochotę stwierdzić, że jestem taksydermistą. Preparatorem. Że jestem tu, aby zdobyć skórę, w którą ubiorę postać, gotową już historię. To obraz prześladujący mnie w ostatnich miesiącach, tytuł, który sam sobie nadałem”*.

Wątek podstawowy, kryminalny lub raczej sensacyjny, nie jest jedynym ważnym w powieści. Tematem ważnym i wyjątkowo trudnym jest psychiczna reakcja człowieka na wydarzenie traumatyczne, a konkretnie stratę, ale też możliwość zmiany, szansa na nią, zanim resztę życia pochłonie chaos i mrok.

„Z twarzą przyciśniętą do szyby zaglądam do Town Taxidermy. W zaciemnionym lokalu dostrzegam wielkiego niedźwiedzia stojącego na dwóch łapach i jelenia z imponującym porożem. Zakład otwiera się dopiero za godzinę, ale nie jestem umówiony z właścicielem. Chciałem tu po prostu zajrzeć, skoro tędy przejeżdżaliśmy.
Uświadamiam sobie, że to dziwny zawód, odtwarzanie czegoś, co było. Chociaż kiedy kilka miesięcy temu rozmawiałem z taksydermistą, który prowadzi ten zakład, powiedział mi, że wypychanie zwierząt nie jest wcale odtwarzaniem, lecz tworzeniem. Że to nie jest faktyczne odwzorowanie, tylko fikcja. Przekazuje coś, co jest umieszczone w kontekście, w taki sposób, że można to poczuć, i dlatego potrafi być prawdziwsze niż zimne, wyizolowane fakty. Wtedy uświadomiłem sobie, że pisząc tę książkę, właśnie to robię. Jestem taksydermistą”*.

Po lekturze mogą pojawić się różne przemyślenia. Wynikają one z treści powieści, ale dotyczą także kwestii ogólnych, zwyczajnych, codziennych i życiowych. Na przykład, że wyjaśnienie nie jest usprawiedliwieniem. Albo to: moje zachowanie świadczy o mnie, twoje zachowanie świadczy o tobie – nigdy nie odwrotnie.

Po „Samotnego wilka” sięgnąłem tylko dlatego, że zachwyciło mnie „Królestwo” tegoż autora, ale... to jednak nie ten poziom, nie ta jakość. A szkoda.



---
* Jo Nesbø, „Samotny wilk”, przekład Iwona Zimnicka, wyd. Dolnośląskie, 2025, e-book, konwersja: eLitera s.c.