poniedziałek, 12 maja 2008

009 Gierymski i cytrusy

Niecodziennik, to jest autopamflet prywatny nie codziennie pisany – obrazek 009


Obraz Aleksandra Gierymskiego "Pomarańczarka", za tak zwanych "moich czasów", reprodukowany był w podręczniku dla szkoły podstawowej do języka polskiego (a może to było w podręczniku do historii?) i to prawdopodobnie nie jeden raz. Bardzo głęboko zapadł mi on w pamięć. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku treść tego obrazu była dla mnie niejasna, niezrozumiała, budziła wątpliwości i pytania. Pytania, których wtedy, jakoś nigdy nikomu nie zadałem.

Kiedy byłem dzieckiem, owoce cytrusowe czyli pomarańcze, mandarynki i cytryny można było kupić dwa razy w roku. Przed Światami Wielkanocnymi i Świętami Bożego Narodzenia.
Nie miało to nic wspólnego z pieniędzmi. Można było mieć ich dużo, ale pomarańczy i tak się nie dało kupić. W innych okresach niż wymieniłem towar taki w handlu po prostu nie występował. Oczywiście w tych warunkach wszyscy przepadali za pomarańczami i między innymi ze względu na nie, niecierpliwie wyczekiwali jednych bądź drugich Świąt.

W okresie przedświątecznym bardzo często radio lub telewizja podawały komunikaty o tym, ile to statków z pomarańczami (i innymi cytrusami) płynie do Polski, jak daleko jeszcze są od naszych brzegów, jaka właśnie na morzu panuje pogoda, jaki to będzie miało wpływ na przyśpieszenie lub opóźnienie nerwowo i niecierpliwie wyczekiwanej dostawy.

Minęło tyle lat, a ja nadal pamiętam ceny z tamtych czasów - może także dlatego, że nie zmieniały się one latami? W każdym razie ziemniaki kosztowały wtedy 1,80 cytryny 30,00, a pomarańcze 40,00 złotych. Były więc stosunkowo drogie. W każdym razie abstrahując od ceny, jako dziecko często zastanawiałem się, dlaczego nie można mieć pomarańczy w innych okresach roku niż zima i wczesna wiosna. I bardzo dobrze pamiętam wyjaśnienie na ten temat mojej matki.

Matka pokazała mi to na przykładzie jabłek, gruszek czy śliwek. Byłem już na tyle rozgarnięty, żeby wiedzieć, że owoce te dojrzewają w Polsce latem czy wczesną jesienią. Normalne jest, że nie dzieje się to np. w zimie, kiedy jest śnieg. To oczywiste i zrozumiałe.
Pomarańcze, mówiła matka, rosną na drugiej półkuli czyli tam, gdzie pory roku są odwrócone - jak u nas jest lato, to tam zima. Odmienność pór roku w zależności od położenia geograficznego potwierdzały zresztą lekcje geografii. Tak więc wszystko jasne. Latem mamy jabłka, gruszki, śliwki, czereśnie, truskawki, a zimą pomarańcze i cytryny, bo wtedy właśnie dojrzewają one na drugiej półkuli.

Było to wyjaśnienie logicznie spójne, rozsądne, miało sens. Wierzyłem w to przez wiele lat. Problemem była "Pomarańczarka" Aleksandra Gierymskiego. Tak sobie zwyczajnie chodzi z tymi pomarańczami? Skąd je wzięła? Przecież na obrazie nie widać śniegu? A przede wszystkim nie ma koszmarnie długiej kolejki, która była zawsze nieodłącznym elementem sprzedaży cytrusów.

Coś mi tu wyraźnie nie pasowało. Wietrzyłem jakiś kant.