„Dziewczyny
wyklęte” – Szymon Nowak
Zbeletryzowane historie młodych zwykle kobiet z podziemia –
często najpierw antyniemieckiego, a później antykomunistycznego. Inka (znana
skądinąd Danuta Siedzikówna), Marcysia, Perełka, Wanda, Jaga, Krystyna, Czesia,
Irena, Danka, Dziuńka, Krysia i wiele innych. Łączniczki, sanitariuszki albo po
prostu dziewczyny żołnierzy, partyzantów, chłopców z podziemia.
W przypadku tej właśnie książki
najważniejsze wydaje się określenie „zbeletryzowane”. Oznacza to dodanie
dialogów, opisów stanów emocjonalnych, myśli, marzeń, planów… W efekcie tego
zabiegu wyszło dzieło, które niewątpliwie łatwiej się czyta, niż poważną pracę
historyczną, ale jednocześnie romansowo-patetyczne, cukierkowate, bombastyczne, a
poza tym rażąco czarno-białe. Kobiety u Nowaka to nieomalże święte – mądre,
cnotliwe, odważne, oddane, wierne, kochające, niezłomne, piękne itd. Żołnierze Armii
Czerwonej to Kałmucy, jakby żywcem przeniesieni z sanacyjnego plakatu
przedstawiającego typowego bolszewika – z zakrwawionym nożem w zębach, na wpół
zwierzęcym pyskiem wykrzywionym wściekłością, rozrywającego dziecko.
Do tego zero-jedynkowego obrazu nie
przylega tylko kilkuzdaniowa relacja: oddział partyzancki raz czy drugi wpadł w zasadzkę, ogólnie spotkało go kilka dotkliwych niepowodzeń. Członkowie,
a może dowódcy uznali, że to pewnie wina dziewczyny, która niedawno do oddziału dołączyła, pewnie jest kapusiem, więc… bez jakichkolwiek dowodów, bez
przesłuchania, po prostu ją zabili.
Chyba jednak wolałbym, żeby to dzieło
było bardziej faktograficzne, a mniej emocjonalno-propagandowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz