„Bez
pożegnania” – Harlan Coben
Albo mnie się historie Cobena zaczynają
przejadać, albo jest jakaś granica pokomplikowania fabuły, poza którą
zaciekawienie zmienia się w znużenie i irytację.
Will Klein miał dziewczynę. Julia z nim
zerwała. Znacznie później Julia została zamordowana. Podejrzanym był brat
Willa, Ken, ale nie ma w tej sprawie nic pewnego, bo po śmierci Julii Ken
zniknął na jedenaście lat; rodzina wręcz wątpi, czy jeszcze żyje.
Will Klein znalazł sobie nową dziewczynę,
Sheilę, ale… została ona zamordowana. Niedługo później siostra jednej z ofiar
zostaje napadnięta i prawie zamordowana. Podejrzenia koncentrują się na Willu.
Okazuje się, że zamordowana nie była Sheilą, a Ken miał córkę… itd. itp.
Momentami miałem tego dosyć.
Skomplikowana wielce zagadka rozwiązana
zostaje na ostatnich kilku kartkach powieści – szast-prast i wszystko jasne.
Jest nawet morał: nie wszyscy źli są całkiem źli i nie wszyscy dobrzy są tacy
nieskazitelni, jak się wydaje. No i dobrze.
Prawdopodobnie, ale nie na pewno, gdyby
to była pierwsza przeczytana przeze mnie książka Cobena, to bym się nie
czepiał. Widać czas na zmianę…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz