czwartek, 29 maja 2025

Zło obecne zawsze i wszędzie

 „Anatomia zła” – Michael Stone

Celem tej książki, jak łatwo się domyślić po tytule, jest zrozumienie zła. Oczywiście nie całkowite i nie zupełne – to byłoby zbyt wiele. Michael H. Stone był (zmarł w 2023 roku) amerykańskim psychiatrą i profesorem psychiatrii klinicznej w Columbia University College of Physicians and Surgeons w Nowym Jorku. W swojej pracy zajął się wyłącznie złem, czy też aktami zła, które inicjujemy i za które odpowiadamy my sami. Stone nazwał to złem moralnym. W odróżnieniu od zła naturalnego, na przykład trzęsienia ziemi, tsunami, powodzi.

Autor podejmuje tematy zła w czasie pokoju, zbrodni pod wpływem impulsu (wściekłość, zazdrość), psychopatycznych intrygantów, seryjnych zabójstw i tortur, zła w rodzinie i wiele innych. Znaleźć można w książce nie tylko uogólnione analizy, ale też opisy bardzo konkretnych zbrodni i zbrodniarzy, na przykład:

„Kolejna zbrodnia obejmująca gwałt i morderstwo, która jednak wzbudziła o wiele większą uwagę, miała miejsce w lipcu 2007 roku w Cheshire w stanie Connecticut. Steven Hayes (dwudziestoczteroletni) i Josh Komisarjevsky (dwudziestosześciolatek), obaj z długą przeszłością kryminalną, wdarli się do domu doktora Williama Petita, wcześniej wymusiwszy w banku pieniądze od jego żony[758]. Następnie w domu zgwałcili panią Petit i dwie córki, po czym je zabili. Obaj próbowali też zabić doktora Petita, który jakimś sposobem przeżył. Po czym podpalili dom, chcąc zniszczyć dowody zbrodni uważanej za jedną z najohydniejszych w dziejach Connecticut”*.

„Anatomia zła” wydaje się pozycją wyjątkowo wartościową, choć – pomijając konkretne przypadki i zdarzenia – w sumie nie dokonałem dzięki niej żadnego wielkiego odkrycia. Godna polecenia jest ze względu na swój porządkujący charakter. W książce Michaela Stone’a znalazłem mnóstwo informacji, które pomogły mi uporządkować swoje przekonania, przekonania nie zawsze dotąd w pełni sprecyzowane. Prosty przykład – zło dotyczy tylko ludzi. Czy gepard, który goni gazelę jest zły? Czy może nienawidzi tę gazelę? Nie, po prostu jest głodny. Gdyby miał jakąkolwiek moralność, to gazela byłaby zapewne dla niego moralnie obojętna. Ale idźmy dalej. W procesie ewolucji większość drapieżników wykształciła umiejętność szybkiego uśmiercania ofiary. Czy gepard współczuje gazeli i dlatego stara się ją szybko zabić? Ależ skądże! Wyuczył się tego, jak i miliony jego przodków, bo szarpanie się z ofiarą zbyt długo, oznacza utratę cennej energii, a więc nie jest optymalne.

Kwestia inna: czy człowiek może urodzić się zły? Michael Stone twierdzi, że nie jest to możliwe, ale ja – po poważnym zastanowieniu się i lekturze książki, uznałem, że... nie wiem. Może autor ma rację, ale nie mam pewności.

Jeszcze inne zagadnienie, jedno z wielu, zresztą: gdzie przebiega granica między złem, a chorobą psychiczną? Albo to: czy są jakieś uczynki/działania złe w sensie uniwersalnym, to jest oceniane jako zło przez wszystkich i zawsze? Autor proponuje przykład gwałtów na dzieciach, ale chyba nie tylko ja wiem, że są pewne środowiska, w których... jak by to delikatnie określić... nie jest to takie oczywiste.

„Anatomia zła”, Michaela Stone’a to pozycja zdecydowanie bardziej popularna niż naukowa i – choć traktuje temat bardzo poważnie – jest stosunkowo łatwa w odbiorze; zrozumienie zawartych w niej treści nie nastręcza żadnych problemów. Warto ją przeczytać, żeby wprowadzić ład i porządek we własne przekonania na temat zła.





---
* Michael Stone, „Anatomia zła”, przekład Adam Tuz, wyd. Filia, Poznań, 2023, e-book. konwersja publikacji do wersji elektronicznej: „DARKHART”.

wtorek, 27 maja 2025

Tragicznie napisana historia

 „Komuniści w Warszawie Działalność Komitetu Warszawskiego KPRP/KPP (1918–1938)” – Elżbieta Kowalczyk

W ostatnich latach czasem sięgam do opracowań historycznych, najlepiej popularno-naukowych, bo powoli i z rzadka zaczynają się pojawiać takie nieco bardziej wiarygodne. A mnie interesują fakty, historia, rzeczywistość, a nie demagogiczne manipulacje tej lub tamtej partii czy władzy.

„Niektóre aspekty historii ruchu komunistycznego, szczególnie związane z uzależnieniem go od aparatu państwowego i partyjnego państwa sowieckiego, stały się obszarem pełnym zakłamań, przeinaczeń i manipulacji”*.

Wydaje mi się, że jeśli coś przedstawiane jest potencjalnym czytelnikom, a tym samym całej społeczności, jako czarno-białe, zero-jedynkowe, to jest duża szansa, że mamy do czynienia z demagogią, agitacją, fałszem, matactwem, a nie historią.

„Książka opowiada historię zawodowych funkcjonariuszy, organizatorów i koordynatorów partii komunistycznej w Warszawie oraz grup robotników, zwykłych jej członków, którzy dali się uwieść ideologii zapowiadającej nową, lepszą i sprawiedliwszą rzeczywistość. Obecnie w przestrzeni publicznej podstawowa wiedza o ideologii, jaką głosił komunizm, zanikła, a on sam jest utożsamiany wyłącznie z niechlubną działalnością partii bolszewickiej”*.

Publikacja autorki, Elżbiety Kowalczyk, wzbogacona została o noty biograficzne działaczy Komitetu Warszawskiego KPP, aneksy, zdjęcia działaczy, dokumentów, wydarzeń, bibliografię, indeks osób, a jest ich pewnie koło tysiąca.
Ciekawostka: miałem poważne trudności ze znalezieniem informacji o autorce, nawet na stronie wydawcy, i już samo to mocno mnie zaskoczyło. Wolałbym wiedzieć, czy czytam pracę profesorki historii, czy może nastoletniej entuzjastki historii ruchów robotniczych. Recenzenci, dr hab. Adam Dziuba i prof. Wojciech Materski, świadczą raczej o tym pierwszym, ale pewności nie było – do czas aż coś tam na jej temat wykopałem. A pani może jednak nie jest historyczką,  a ekonomistką? A może chodzi o jakąś inną Kowalczyk. Szkoda, że przy tak popularnym nazwisku wydawca się nie popisał.

Mimo tytułu domyślałem się, że takiego tematu nie da się zamknąć w ściśle określonych latach i na obszarze jednego tylko miasta, ale to mi w niczym nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Historia warszawskich komunistów ukazana jest w książce przez pryzmat wydarzeń i spraw ogólnopolskich, może i europejskich, dotyczących także dawniejszych dziejów KPP i Kominternu. Bo historia ta zaczyna się na początku lat osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku, kiedy to powstała w Warszawie pierwsza partia robotnicza – Proletariat – opierająca się na założeniach marksizmu, anarchizmu i ideologii rosyjskiej Woli Ludu.

„Komuniści w Warszawie” – moim zdaniem – to opracowanie zdecydowanie bardziej naukowe niż popularno-naukowe. Jednak jeśli brnąłem przez tę lekturę z mozołem, to nie tylko z tego powodu. Ten drugi powód wyjaśnię nieco szerzej.

Warto nauczyć się samemu rozliczać podatki, bo w ten sposób nie wydaje się pieniędzy na usługi biura rachunkowego. To prosty przekaz, dotyczący faktów i realnej rzeczywistości. Jeśli jednak po „warto” nie ma żadnego wyjaśnienia, dlaczego warto, to mamy do czynienia z elementem przekazu manipulowanego. Jeżeli nie wiadomo, dlaczego warto, to lub tamto, to nie mamy do czynienia z informacją, faktami, rzeczywistością, ale z próbą manipulowania emocjami, uczuciami, przekonaniami. Bo „warto” kojarzy się z czymś pożądanym, upragnionym, wartościowym, cennym, dobrym, pożytecznym. I o to właśnie chodzi, żeby się tak kojarzyło. Żeby zamiast rzetelnej informacji tworzyć nastroje. „Jesteś tego warta” – głosiła reklama sprzed kilkudziesięciu pewnie lat i mnóstwo kobiet się na to nabierało.

Jednak z czasem naiwne reklamy, adresowane do umiarkowanie rozgarniętych klientów, przeszły następną metamorfozę i zaczęły być wpychane w teksty już zupełnie nie reklamowe. Na przykład przez Elżbietę Kowalczyk do „Komunistów w Warszawie”. Nie, nie liczyłem dokładnie, ale „warto” pojawia się tu zapewne około pięćdziesiąt razy. Drugie tyle „należy dodać” lub „trzeba zaznaczyć”. I z przykrością zauważam, że czytać się tego nie da... prawie.

A tendencja do przenoszenia prymitywnych, manipulacyjnych reklam do języka codziennego trwa w Polsce w najlepsze. Typowymi przykładami jest „oliwa z oliwek” lub „ćwikła z chrzanem, ale... to już zupełnie inna historia.




---
* Elżbieta Kowalczyk, „Komuniści w Warszawie”, Wydawnictwo: Instytut Pamięci Narodowej, 2024 lub 2022 (inne informacje są w książce, a inne na stronie wydawcy), e-book.

niedziela, 25 maja 2025

Morderstwo trzynastolatków

 „Wściekłość” – Jonathan Kellerman

Podobno jest to tom dziewiętnasty cyklu „Alex Delaware”. Piszę „podobno”, bo w zależności od wydawcy, numery tomów cykli (niekoniecznie akurat tego) bywają różne. Często pojawia się też kłopot z tym liczeniem, bo czy przyjąć chronologię wydarzeń, czy lat, w których powieści były wydawane. Ale... mniejsza z tym. Książki Jonathana Kellermana stanowią zwykle zamkniętą całość, więc nie trzeba koniecznie czytać ich w określonej kolejności.
Bohaterami powieści Kellermana z tego cyklu są: doktor psychologii, konsultant policji, a czasem i sądów, Alex Delaware oraz policjant pederasta, w tym tomie już porucznik, Milo Sturgis, prywatnie przyjaciel Alexa Delaware. Akcja tej i innych powieści toczy się zwykle w rozległym hrabstwie Los Angeles i okolicy.

Dwóch trzynastolatków uprowadziło w centrum handlowym dwuletnią dziewczynkę, którą bardzo szybko zabili. Jeden z nich to duży na swój wiek, solidnie zbudowany, wysoki chłopak, wyraźnie opóźniony w rozwoju. Drugi to przebiegły i inteligentny mały bydlak, kanalia i szuja, cwaniak o inteligencji wyższej od przeciętnej.
Chłopcy szybko zostali złapani, a sędzia, który prowadził sprawę, zwrócił się do Alexa Delaware z oficjalną prośbą o ich przebadanie, a konkretnie stwierdzenie, czy można ich sądzić, jak osoby dorosłe. Psycholog wydaje dość enigmatyczną opinię i ostatecznie mordercy trafiają do dwóch różnych domów poprawczych. Mają tam spędzić czas do dwudziestego piątego roku życia, chyba, że sąd zwolni ich przedterminowo za dobre sprawowanie.

Ten bardziej rozgarnięty chłopak przeżył w tym środowisku miesiąc – zadarł z gangami w ośrodku i zginął z podciętym gardłem. Drugi, ten upośledzony, spędził w ośrodku dla młodocianych przestępców osiem lat, a po wyjściu skontaktował się telefonicznie z Alexem Delaware – chciał porozmawiać, może coś wyznać; powtarzał, że jest dobrym człowiekiem. Psycholog zgodził się na spotkanie w miejscu publicznym, ale młody człowiek się nie zjawił. Wkrótce policja znalazła jego zwłoki w rowie przy autostradzie – dostał kulę w skroń.

W tym momencie ta historia dopiero się właściwie zaczyna. Sturgis i Delaware starają się odkryć, co, jak i dlaczego się stało. Czemu chłopak nie zjawił się na umówione spotkanie, to dość jasne, pewnie już nie żył, ale, co chciał wyznać? Czy śmierci obu młodocianych zabójców w odstępie ośmiu lat, miały ze sobą jakiś związek? Czy możliwe, żeby była to zemsta ojca zamordowanej dwulatki? Pytań i wątpliwości jest wiele, ale z czasem pojawia się ich coraz więcej.

Powieści Kellermana z Alexem Delaware pokazują okręg Los Angeles w sposób dość przygnębiający. To nie tylko Rodeo Drive, ulica w Beverly Hills w hrabstwie Los Angeles i rezydencje aktorów, piosenkarzy i innych gwiazd. Autor pokazuje inne Los Angeles, pełne biedy, przemocy, przestępstw, narkomani, prostytucji, bezrobocia i beznadziei.

Mam drobny kłopot z oceną tej powieści, bo jest kilkadziesiąt razy lepsza niż wyroby mistrzów polskiego kryminału i królowych polskiej sensacji, cóż... Jonathan Kellerman to po prostu pisarz z prawdziwego zdarzenia, ale jednocześnie, jak na Kellermana, „Wściekłość” jest raczej średniej jakości.

piątek, 23 maja 2025

Opowiadania o głupim Dunku

 „Rycerz Siedmiu Królestw” – George Martin

Miała to być prawdziwa gratka dla wszystkich miłośników George’a R.R. Martina i jego „Gry o tron”, ale nie bardzo wyszło. Owszem, parę nazwisk i miejscowości wydaje się znajome i tylko to, to, czyli gra na sentymentach czytelnika, może tu mieć jakieś znaczenie. Bo bez powiązań z „Pieśnią lodu i ognia” cały ten „Rycerz Siedmiu Królestw” jest umiarkowanie ciekawy.

Trzy powiązane ze sobą opowiadania, jak trzy rozdziały jakiejś powieści, o ser Duncanie Wysokim albo po prostu o Dunku Przygłupie, tępym jak buzdygan, jak wielokrotnie nazywał go stary rycerz Alrain, ale i Dunk sam o sobie często tak właśnie myślał, a także o jego giermku zwanym Jajo (w Westeros podobno jest to zdrobnienie od Aegon), początkowo łysym dziesięciolatku.

Dunk nie był aż takim tępakiem, jak mogłoby się to na pozór wydawać, a Jajo... Jajo szczotkował konia Dunka, ostrzył jego miecz i czyścił kolczugę z rdzy. Był najlepszym giermkiem i towarzyszem, jakiego ser Duncan mógłby sobie życzyć. Wędrowny rycerz uważał go niemalże za młodszego brata. Ale to nie było takie proste. Jajo mógł być, do czasu, giermkiem wędrownego rycerza, ale tak naprawdę to Aegon z rodu Targaryenów, czwarty i najmłodszy syn Maekara, księcia Summerhall, czwarty syn zmarłego króla Daerona Dobrego, Drugiego Tego Imienia, który zasiadał na Żelaznym Tronie przez dwadzieścia pięć lat, i zmarł podczas wiosennej zarazy.
Okoliczności w jakich Aegon/Jajo został giermkiem Dunka były tak nieprawdopodobne, że... musiałem sobie przypomnieć, że przecież cała „Pieśń lodu i ognia” George’a R.R. Martina, to fantasy, więc szukanie tu logiki lub zdrowego rozsądku, nie ma wielkiego sensu.

Z moim podejściem do Martina to w ogóle było śmiesznie. Przyjaciele skusili mnie na lekturę pierwszego tomu cyklu „Pieśń lodu i ognia”, twierdząc, że George Martin stworzył nowy, kompletny świat podobnie jak Frank Herbert w „Diunie”. To chyba niezupełnie tak jest, bo „Diuna” to zupełnie nowy świat, a „Pieśń lodu i ognia”, przy całkowicie różnej geografii, bardzo przypomina nasze średniowiecze. Ale to nie jest wadą. W każdym razie obie te książki (cykle) traktują o sztuce rządzenia ludźmi.

Po przeczytaniu tego pierwszego tomu i po głębokim namyśle zdecydowałem, że dalszych tomów czytać nie będę. Dlaczego? Odpowiedzią jest motto życiowe, jakie kiedyś wybrałem dla siebie: najpierw sprawy najważniejsze. Mój czas na tym najpiękniejszym ze światów jest z natury ograniczony, nie będę przecież żył wiecznie, a to oznacza, że nie na wszystko wystarczy mi czasu. Zdając sobie z tego sprawę, mając taką świadomość, muszę nauczyć się wybierać właśnie to, co jest dla mnie najważniejsze. Rzecz jasna, wcześniej powinienem swoje priorytety rozpoznać.
„Pieśń lodu i ognia”, cały cykl, to dobra powieść, może nawet bardzo dobra, ale ja nie mam tyle czasu na poznanie w sumie jednej historii. Aż tak dobra to ona jednak nie jest.

Jeśli chcesz rozbawić Pana Boga, to opowiedz mu o swoich planach – mawiają ludzie i często mają rację. Kiedy trafiłem na trzy tygodnie do szpitala rehabilitacyjnego, to i czas na „Pieśń lodu i ognia” się znalazł.

niedziela, 18 maja 2025

Zaginiony świat ich Krakowa

 „Ich miasto: Wspomnienia Izraelczyków, przedwojennych mieszkańców Krakowa” –  Dorota Anis Dziób-Pordes, Ireneusz Grin

Dorota Anis Dziób-Pordes to reporterka z Krakowa, doktorantka na UJ. „Ich Miasto” jest zbiorem dziewiętnastu rozmów przeprowadzonych przez nią z Izraelczykami, zebranych jako materiał źródłowy do pracy doktorskiej na temat pamięci przedwojennych, żydowskich obywateli Krakowa. Większość z rozmówców, a może i wszyscy, już nie żyją. Rozmowy realizowane były na przełomie wieków (lata 1999-2002), głównie w Izraelu.

„Nadlatywały samoloty ze swastyką i mówili, że to na pewno polskie, ale ojciec wrócił i powiedział, że Niemcy przekroczyli granicę. Wtedy wypadły nam szyby w oknach, i w ogóle... Ale posłano nas do szkoły, oczywiście, normalnie. Potem pewnego dnia w szkole ktoś wszedł do klasy i powiedziano nam: „Wstać i wyjść!”. To była pierwsza rana...
Powiedziano to do was, do Żydówek, do tej piątki?
Miriam: Tak, tak, do tej piątki. Właśnie to było najgorsze, że klasa nie wstała, że nikt nie powiedział „Nie!” i nikt nie zapytał: „Dlaczego?”, i nikt nawet nie podszedł się pożegnać... To było tak, jakby naprawdę ciążyła na nas jakaś hańba, że mamy na sobie, kto wie, jakie grzechy. Wstać po pięciu latach i wyjść z klasy bez pożegnania, bez niczego – to jest pierwszy dramat, taki na całe życie”*.

Wszystkie rozmowy reporterka przeprowadzała według powtarzalnego schematu. Każdy z rozdziałów zawiera współczesne zdjęcie rozmówcy/rozmówczyni, czasami dość przypadkowe zdjęcia z przedwojennego Krakowa (ulice dzielnic żydowskich, synagog, bóżnic), krótką informację na temat sposobu przeżycia Zagłady, na przykład:

„Holocaust pani Mala Mandelbaum przeżyła w getcie krakowskim, w obozie w Płaszowie, w Oświęcimiu, a później znalazła się na liście Schindlera.
/.../
Holocaust pan Zvi Nathan przeżył na Syberii.
/.../
Holocaust: pan Jakub Weingarten przeżył krakowskie getto, obozy w Płaszowie i Gross-Rosen.
/.../
Holocaust: Miriam Akavia i Lea Shinar przeżyły krakowskie getto i obozy koncentracyjne: w Płaszowie, w Oświęcimiu, w Bergen-Belsen.”*.

Dziób-Pordes zadaje swoim rozmówcom pytania bardzo podobne, prawie jednakowe i – jestem pewien – że zostało to zaplanowane celowo. Bardzo dobry pomysł, bo znakomicie pomaga porównać te historie, życiorysy, przekonania. Są to więc pytania o przodków, skąd pochodzili, a jeśli nie z Krakowa, to jak się w Krakowie znaleźli. Rozbudowane pytania o rodzinę – język, jakim mówiono w domu, poglądy na syjonizm i chasydyzm, źródła utrzymania, konkretne miejsca zamieszkania w Krakowie. Relacje z ortodoksyjnymi Żydami z Kazimierza. Poglądy i pomysły na ewentualną emigrację do Izraela, zanim stało się to konieczne, na przykład po pogromie w Kielcach w 1946 roku. Szkoła, lektury, relacje z Polakami. Kultura, czasopisma, kino, teatr, praktykowana, mniej lub bardziej, religijność, przywiązanie do tradycji, koszerna kuchnia. Na koniec wspomnienia z Krakowa, który odwiedzili kilkadziesiąt lat po wojnie.

Nie znam Krakowa, informacje, że sklep spożywczy Wirt, mieścił się na rogu Szlaku, a cukiernia Szmatka była w narożnym domu, na rogu ulic Dietlowskiej i Stradom, i podobne, zupełnie nic mi nie mówią, ale mimo to od książki trudno mi się było oderwać; dla Krakowiaków musi mieć ona wartość jeszcze większą.

Wydaje mi się, że wkład Ireneusza Grina w tę publikację sprowadza się do „Wstępu”, ale może coś przeoczyłem.




---
* Dorota Anis Dziób-Pordes, Ireneusz Grin, „Ich miasto: Wspomnienia Izraelczyków, przedwojennych mieszkańców Krakowa”, Kraków, 2021, e-book, konwersja: eLitera s.c.

piątek, 16 maja 2025

Politycy, księża, bandyci oraz...

 „Signal” – Wojciech Adalberto

Przed lekturą wydawało mi się przez chwilę, że chodzi o pastę do zębów marki Signal, taką z mikro granulkami, ale okazało się, że nie. Signal w powieści Wojciecha Adalberto to oprogramowanie, komunikator, coś jak Skype, WhattsApp, Teams, Telegram itp. Był czas, kiedy wydawał się dość bezpieczny na tle konkurencji, ale to było dawno temu. A gdy mowa o oprogramowaniu, to i Pegasus (oprogramowanie szpiegujące przeznaczone do instalacji na systemach iOS i Android) do powieści trafił.

Na początku autor stara się przedstawić kilkoro bohaterów. Nie ma ich wielu, ale bardzo długo myli się, kto jest księdzem, kto biznesmenem, kto drugim mężem kogo, kto zginął, kto jest bratem biznesmena, ale nie do końca, bo był adoptowany, kto miał romans z kim... W końcu, kiedy rozrysowałem to sobie na kartce, wyszło mi, że to zaledwie siedem-dziewięć osób, ale wprowadzone zostały w akcję powieści jakoś wyjątkowo nieudolnie i chaotycznie.

„Każdy głębszy oddech mógłby spowodować eksplozję guzików na koszuli połączoną z ich niekontrolowaną podróżą w najodleglejsze zakątki galaktyki z prędkością wprost proporcjonalną do zażenowania na twarzy właściciela i jego bliskich” [1].
Naprawdę? NAPRAWDĘ???
Po polsku: pan miał pewną nadwagę, biegał co rano, żeby zbędne kilogramy zrzucić, był zasapany i każdy jego oddech był w tej chwili głębszy, ale o guzikach wędrujących po galaktyce jakoś mowy dalszej nie było. Było za to, na tej samej stronie, o staniu na baczność w rozkroku. Ups!

„Z opowieści matki wiedziała, że kiedy ojciec pojechał zapisać ją do urzędu, był w stanie – jak by to ująć – wskazującym, a że pod wpływem alkoholu wiele decyzji wydaje się rozsądnych, zamiast ustalonego imienia Agnieszka zapisał ją pod imieniem Zuzia” [2].
Naprawdę? NAPRAWDĘ??? To coś tu nie gra, bo kilka kartek dalej (s. 28) okazuje się jednak, że pani ma na imię Zuzanna, a nie Zuzia.
Nieduża Zuzia – przy okazji – jest córką Niedużego, szykującego się na emeryturę maszynisty, który prowadził pendolino, pod kołami którego zginął ksiądz-biznesmen-mąż-kochanek (niepotrzebne skreślić). Jest ponadto, a raczej była, kochanką byłego księdza, miłośnika biegania.

Początkowo wydawało się, że to zwykły wypadek – Konrad biegał w słuchawkach na uszach, nie słyszał nadjeżdżającego pociągu i tragedia gotowa. Z jakiegoś jednak powodu przeprowadzono sekcję zwłok i dzięki niej okazało się, że wcześniej Zadzierski został otruty tojadem – przewrócił się pod koła, bo miał atak serca.
Sprawę prowadzi policjant, Proca, który...

„Kliknął przycisk i ekspres zaczął się nagrzewać, by przygotować espresso. »Napełnij pojemnik wodą« – komunikat na wyświetlaczu bezpruderyjnie odmówił współpracy” [3].
Naprawdę? NAPRAWDĘ???
Normalne i naturalne komunikaty ekspresu (nalej wody, usuń fusy, wsyp kawę itd.) świadczą o odmowie współpracy? A kto konkretnie odmawia, komunikat, wyświetlacz, czy ekspres? Do tego bezpruderyjnie? Czy aby na pewno autor i ja tak samo rozumiemy to pojęcie?

Właściwie Proca nie prowadzi tej sprawy zbyt długo, bo mu ją szybciutko odebrano. Na scenę bowiem wkraczają Koral i Szmal, polscy biznesmeni-politycy-gangsterzy. Pojawia się kolejny ksiądz-kochanek, Waza, jakiś skorumpowany komendant policji, sprzedajny sędzia i paru innych „bohaterów” w tym stylu.

Stosunkowo szybko, bo już około sześćdziesiątej strony, okazuje się, że pewna osoba miała znakomity motyw, by pozbyć się Konrada Zadzierskiego. Jednak motyw to może być jednak za mało. Poza tym pojawiają się kolejne trupy i tropy, a polscy bandyci polityczni (partii Robotniczo-Chłopskiej chyba jednak u nas nie ma) to głupstwo w zderzeniu ze światowym spiskiem; wątek żenująco-naiwny.

Fabuła powieści, może nawet nie taka bardzo zła, tonie w morzu wyjątkowo złego pisarstwa. Przy okazji dygresja – jeśli nawet wydawca nie jest w stanie podać jakichś wartościowych i sensownych informacji o swoim autorze i wymyśla na skrzydełko dziwolągi: „Niespokojny duch, malarz, poeta i debiutujący autor, który łączy sztukę wizualną z literaturą, aby tworzyć prace pełne emocji i refleksji” [4], z których kompletnie nic nie wynika, to od produktu radziłbym trzymać się z daleka.



---
[1] Wojciech Adalberto, „Signal”, Novae Res, 2025, s. 10.
[2] Tamże, s. 15.
[3] Tamże, s. 30.
[4] „Signal”, Novae Res, 2025, tekst nieznanego autorstwa, pewnie działu marketingu wydawcy, umieszczony na skrzydełku okładki.



Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

środa, 7 maja 2025

Biogramy problematyczne

 „Wielcy zapomniani: Polacy, którzy zmienili świat” – Marek Borucki

Za późno przeczytałem w nocie wydawcy o „narodowej niepamięci” – z doświadczenia wiem, że osoby szafujące pojęciem „narodowy”, zwykle są wyznawcami pewnej polskiej partii, nie kojarzącej się zwykle z wiarygodnością. Ale, jak wspomniałem, było już za późno – książkę miałem w rękach. Więc zacząłem czytać, licząc na to, że... to w końcu tylko jeden wyraz, może się mylę, nie ma sensu się zrażać, może jednak będzie ciekawie itp.

Książka zawiera 39 krótkich, uproszczonych biogramów Polaków zebranych... według nie wiem, jakiego klucza. Mniej lub bardziej znani, zajmowali się najrozmaitszymi dziedzinami – artyści, naukowcy, pisarze, badacze, księża. Od Sasa do lasa, jak to mówią. Nic w tym złego – gdyby zbiór dotyczył tylko chemików, na przykład, zapewne nie byłby taki ciekawy. A tak, to można mieć nadzieję, że następna historyjka będzie jednak lepsza. A jeśli nie następna, to może jeszcze inna.

Zaczyna się od Henryka Arctowskiego (przed zmianą nazwiska Henryk Artzt), geografa, geofizyka, geologa, glacjologa. Niewielka objętościowo i niezbyt ciekawa biografia, w której zwróciłem uwagę na coś dziwnego. W 1912 roku Uniwersytet Franciszkański we Lwowie nadał Arctowskiemu godność doktora honoris causa. Ale nieco później, jakoś tak niepostrzeżenie, autor zaczął tytułować Arctowskiego profesorem. Pomyślałem, że brak informacji, kto i kiedy nadał mu profesurę, to jakieś przeoczenie, więc sprawdziłem w Wikipedii. Po pierwsze tam też nie ma mowy o profesurze Arctowskiego, a po drugie – tekstu w Wikipedii jest niewiele mniej niż w książce Marka Boruckiego. Ups! Najbardziej rzucająca się w oczy różnica między tekstem z Wikipedii, a książkowym, jest irytujący nadmiar wstawek reklamowych lub marketingowych typu: warto zauważyć, że... warto dodać, że... warto zwrócić uwagę, że... warto zaznaczyć, że... Gdyby jeszcze autor podał, dlaczego warto... to lub tamto, to może miałoby to jakiś sens, ale tak się nie stało.
Wtedy, tak – dopiero wtedy! – poszukałem Marka Boruckiego i dowiedziałem się, że przez wiele lat uczył historii w warszawskich liceach.
W każdym razie czytałem dalej, żywiąc nadzieję, że może nie zawsze będzie aż tak źle. I rzeczywiście, nie było, natomiast zacząłem zauważać fragmenty tekstu raczej propagandowe niż historyczne.

Stefan Bryła, inżynier, architekt, według autora – genialny. „Pracował na budowach w Niemczech, Anglii, Francji i Kanadzie, a w Stanach Zjednoczonych zdobywał wiedzę praktyczną i teoretyczną, pracując przy budowie najwyższego na świecie gmachu w Nowym Jorku”*.
A co konkretnie zaprojektował czy skonstruował w tej Anglii, Francji, Kanadzie, USA, w Niemczech? W jakich miastach to było? W którym roku? Najwyższy gmach, ale kiedy to było?

Jan Czochralski, naukowiec, wynalazca, według autora ojciec światowej elektroniki. „Jest bez wątpienia jednym z najbardziej znanych i cenionych naukowców na świecie, najczęściej wymienianym uczonym polskim w światowej literaturze naukowej...”*.
Naprawdę najczęściej? A ja niedouczony stawiałbym na Marię Skłodowską-Curie.

Tego typu publikacje czasem miewają pewną wartość, a nawet bywa, że dwie. Powiedzmy, że siedzimy z przyjaciółmi w kawiarni; oni rozmawiają, a ja, nawet nie chwaląc się i nie popisując, wiem, o czym jest mowa. Nie siedzę jak matoł na tureckim kazaniu, kuląc się ze wstydu. Pamiętam bowiem z książki Boruckiego, że pierwszy most spawany (a nie nitowany!) powstał w Polsce, na rzece Słudwi pod Łowiczem, a zaprojektował go dr. inż. Stefan Bryła. Super! Tylko... jak często rozmawiamy z kolegami w kawiarniach na temat konstrukcji mostów żelaznych?
Wartość druga – może to być publikacja historyczna, popularno-naukowa, ale napisana z polotem, lekko, błyskotliwie, z ciekawostkami i anegdotami. Przykładem mogłaby być książka Juliusza Herlingera „Niezwykłe perypetie odkryć i wynalazków”. Jednak „Wielcy zapomniani” Boruckiego tacy też nie są.

Wykaz bohaterów, a tym samym i rozdziałów – może pomóc znaleźć konkretną osobę, którą (powiedzmy) czytelnik się specjalnie interesuje:

"Wielki patriota z niemieckim rodowodem – Henryk Arctowski
W służbie muzyce – Ludwik Bronarski
Genialny architekt i konstruktor – Stefan Bryła
Służba w kraju i na obcej ziemi – Wojciech Chrzanowski
Ojciec światowej elektroniki – Jan Czochralski
Witaminy – Kazimierz Funk
Wielka literatura, Katyń i wielka ucieczka – Ferdynand Goetel
„Nauczyciel Prymasa” – Oskar Halecki
Fortepian i wynalazki – Józef Hofmann
Idea Paneuropy i skrzypce – Bronisław Huberman
Twórca teatru wyobraźni – Witold Hulewicz
Skromny żywot wielkiej damy – Kazimiera Iłłakowiczówna
W służbie dwóch narodów – Stanisław Kierbedź
Pogromca choroby polio – Hilary Koprowski
Najwyższe dobro – Polska – Zofia Kossak-Szczucka
„Wracał światło oczom ludzi” – Tadeusz Krwawicz
Praca dla Polski na obcej ziemi – Karolina Lanckorońska
Odrodzenie klawesynu – Wanda Landowska
Przeciw zbrodniom ludobójstwa – Rafał Lemkin
„Po co ci te chłopy?” – Karol Lewakowski
„Kompozytor osobny” – Roman Maciejewski
Kolej transandyjska – Ernest Malinowski
Sławny syn sławnej aktorki – Rudolf Modrzejewski
Siłaczka – Faustyna Morzycka
Sławny za życia, ścigany po śmierci – Antoni Ferdynand Ossendowski
Muzyk i publicysta radiowy – Roman Palester
Najdroższe zegarki świata – Antoni Patek
Król Ajnów – Bronisław Piłsudski
„Życie w służbie ludzkości” – Ludwik Rajchman
Polski noblista z angielskim paszportem – Józef Rotblat
Mistrz miniatury – Czesław Słania
Dobrodziej Zakopanego – ks. Józef Stolarczyk
Polski Edison – Jan Szczepanik
Malarskie opowieści o ważnych wydarzeniach – Feliks Topolski
„Był chlubą naszą i pociechą” – Kornel Ujejski
Ratował życie milionom – Rudolf Stefan Weigl
Styl zakopiański – Stanisław Witkiewicz
Ostatni bohater pracy organicznej – Władysław Zamoyski
Ojciec trędowatych – o. Marian Żelazek"*.

Zaintrygował mnie Ossendowski** (ten od krwawego barona Ungerna i biografii Lenina). Już choćby przez to, że znalazł się wśród „wielkich” Polaków. Ale to już zupełnie inna sprawa...

„Wielkich zapomnianych” Boruckiego raczej nie polecam.




---
* Marek Borucki, „Wielcy zapomniani: Polacy, którzy zmienili świat”, Muza SA, 2015, e-book, Skład wersji elektronicznej Robert Fritzkowski.
** https://wyborcza.pl/7,75517,28598398,sto-razy-zabili-go-i-uciekl.html dostęp 07.05.2025 oraz  https://geopolityka.net/sven-hedin-ossendowski-a-prawda/

wtorek, 6 maja 2025

Psychologia to nie medycyna!

 „Niedobra miłość” – Jonathan Kellerman

Podobno jest to tom ósmy cyklu „Alex Delaware”. Nie ma to wielkiego znaczenia, bo powieści z tego cyklu da się czytać w dowolnej kolejności. Ciekawostką tego tomu jest zabawna historia pojawienia się w życiu Alexa i jego partnerki, lutniczki Robin, psa, buldożka francuskiego o imieniu Rover, zmienionym następnie na Spike. Oczywiście dla fabuły nie ma to specjalnego znaczenia.

Alex Delaware, doktor psychologii dziecięcej, pracuje, a przynajmniej próbuje, z dwiema dziewczynkami. Ich ojciec zamordował matkę i siedzi w więzieniu. To jednak nie oznacza, że odebrano mu prawa rodzicielskie. Teraz zabójca domaga się spotkań ze swoimi córkami przynajmniej raz na dwa tygodnie. Na zlecenie sądu Alex miałby stwierdzić, jak coś takiego wpłynęłoby na dziewczynki. Do spotkań terapeutycznych z dziećmi doszło zaledwie kilka razy, bo później dziewczynki zniknęły wraz z opiekującą się nimi dalszą krewną.

Delaware otrzymuje pocztą przesyłkę, kasetę magnetofonową z nagraniem czyjegoś makabrycznego wrzasku oraz sztucznego dziecięcego głosu, powtarzającego jak mantrę frazę o „niedobrej miłości”, i wtedy zawiadamia przyjaciela, detektywa Milo Sturgisa.
Po kilku dniach psycholog przypomina sobie, że dawno temu, w 1979 roku, kiedy jeszcze pracował w szpitalu, brał udział, a teoretycznie nawet organizował, konferencję naukową na temat dobrej/niedobrej miłości.

W jednym z ośrodków zajmujących się wsparciem dla ludzi z marginesu, pracująca tam młoda kobieta, coś jakby terapeutka, ale bez kwalifikacji, została zamordowana przez klienta. Sprawca chwilę później, wychodząc z budynku z zakładniczką, został zastrzelony przez policję.

I to jest wszystko. Tak się ta cała historia zaczyna. Nie widać żadnych wyraźnych powiązań, niewyraźnych też nie i w ogóle nie wiadomo, o co chodzi. Alexowi jednak wydaje się, że istnieje jakiś związek pomiędzy wydarzeniami i osobami. Pomaga mu Sturgis, ale początkowo zupełnie prywatnie, bo dla policji żadna sprawa tu nie istnieje.

Przyjaciele prowadzą nieprawdopodobnie pokomplikowane dochodzenie. Opisywanych spraw i zdarzeń jest takie mnóstwo, że już minutę po zakończeniu lektury, nie byłem w stanie niczego z pamięci odtworzyć. Rzecz jasna, na bieżąco, wszystko jest jak najbardziej logiczne i sensowne, i... wciągające.

„Niedobra miłość”, poza wątkami kryminalnymi, w końcu to powieść sensacyjna, koncentruje się, i to naprawdę głęboko, na kwestiach psychologii dzieci, ale nie tylko dzieci. Lektura zmusza do refleksji na temat psychologii, psychologów, terapeutów, ich wpływu na klientów, zasad moralnych tego zawodu i ich ewolucji z upływem czasu.
Choć nie jest to powieść nowa, „Bad Love” wydano po raz pierwszy w 1994 roku, to jednak – w związku z niedawnymi aferami dotyczącymi terapii i terapeutów – nieustająco pozostaje aktualna. Nie, nie jest to najlepsza powieść Kellermana, ale świetnie pomaga uzmysłowić sobie, że psychologia nie jest dziedziną medycyny, że psycholog to nie jest lekarz, nie obowiązuje go przysięga Hipokratesa – w wielkim skrócie i uproszczeniu: przede wszystkim nie szkodzić.

sobota, 3 maja 2025

Niektóre matki kochają dzieci

„Diabelski walc” – Jonathan Kellerman

Tom VII cyklu „Alex Delaware” Kellermana. Jest zamkniętą całością, więc można czytać bez konieczności zachowania chronologii.

Alex Delaware, doktor psychologii z Los Angeles i przyjaciel detektywa Milo Sturgisa, jest głównym bohaterem powieści Kellermana z tego cyklu. Proporcje ich udziału w fabule powieści bywają różne, ale w tym przypadku Delaware jest znacznie więcej niż Sturgisa.

Lekarka zastępująca coraz bardziej niedołężną ordynatorkę w Szpitalu Dziecięcym w Los Angeles, dawna znajoma doktora Delaware, prosi go o pomoc w rozwikłaniu medycznego horroru – dwuletnia dziewczynka stale choruje; trafia do szpitala co kilka dni lub tygodni, z coraz to innymi objawami. Porobiono jej wszelkie możliwe badania, ale nadal nie ma żadnej diagnozy. Dziecko pochodzi z rodziny bardzo zamożnej, mającej w szpitalu i w mieście wielkie wpływy, więc mowy nie ma o żadnym zaniedbaniu, bylejakości, pomyłce.

Alex Delaware, pozornie, miałby pomóc, jako psycholog, dziecku z narastającą traumą szpitalną i, oczywistą w tych warunkach, fobią – wiele z badań, jakie robiono dziecku, było badaniami inwazyjnymi i bolesnymi. W rzeczywistości jego rolą miałoby być sprawdzenie, czy młoda matka, która nie opuszcza córki nawet na chwilę, nie cierpi na zespół Münchhausena per procuram, co zaczyna podejrzewać zdesperowana lekarka prowadząca. Tym bardziej, że w tej rodzinie już zmarło jedno dziecko na zespół nagłej śmierci łóżeczkowej (SIDS).

Zespół Münchhausena (właściwy) to choroba z grupy zaburzeń pozorowanych polegająca na wywoływaniu u siebie objawów somatycznych w celu wymuszenia na personelu medycznym hospitalizacji, leczenia, operowania, diagnozowania, opieki, czyli głównie zwracania uwagi. Natomiast zastępczy zespół Münchhausena albo przeniesiony zespół Münchhausena, albo wreszcie zespół Münchhausena per procuram, to zaburzenie psychiczne, na które cierpią osoby dorosłe, w zdecydowanej większości kobiety (ok. 95%), odczuwające patologiczną potrzebę zwracania na siebie uwagi, poprzez wywoływanie choroby dziecka i oszukanie lekarzy w celu podjęcia jego leczenia. Zastępczy zespół Münchhausena zalicza się do zespołów związanych z maltretowaniem dzieci, ale nie ma on na celu uzyskania korzyści materialnych, na przykład wyłudzenia odszkodowania, zmiany porządku dziedziczenia czy czegoś takiego. Więc to by było na tyle, jeśli chodzi o naiwne przekonanie, że każda matka kocha swoje dzieci.

Alex Delaware odwiedza dziewczynkę i jej matkę w szpitalu i w domu, przygląda się, analizuje, buduje hipotezy. W połowie powieści pojawia się okazja do wkroczenia na scenę policyjnego detektywa i tak, dzień za dniem, przyjaciele starają się rozwikłać sprawę.

„Diabelski walc” zawiera wyjątkowo dużo informacji, wiadomości, zagadnień z klinicznej medycyny. Znacznie więcej niż psychologii. W związku z tym powieść ta podobna jest do thrillerów medycznych Robina Cooka, choć znacznie mniej dramatyczna. Co nie znaczy, że nieciekawa.