wtorek, 12 stycznia 2010

O braku miłości i głupocie

„O miłości i innych demonach” – Gabriel Garcia Marquez


Jeśli opowiadanie jest o miłości, to o jakiejś chorej, wynaturzonej, kalekiej. W czasie lektury odnosiłem często wrażenie, że chodzi właśnie o brak miłości, albo o jej zastępowanie wynaturzonymi popędami. Poza tym Marquez pisze o ciemnocie, zabobonach, głupocie, obłudzie, zakłamaniu, hipokryzji, fanatyzmie katolickiego XVIII wieku, a zwłaszcza Świętej Inkwizycji.
Jest to też opowieść o dziewczynce o pięknych rudych włosach, którą ugryzł wściekły pies, uwiódł zakonnik, i która umarła z miłości, albo przez ludzką głupotę.

Autor tak pisał o jej przyjściu na świat:

„W nieoczekiwanie deszczowym dniu, pod znakiem Strzelca, urodziła się przedwcześnie i z trudem Sierva Maria de Todos los Angeles. Wyglądała jak bezbarwna kijanka, a owinięta wokół szyi pępowina omal jej nie zadusiła.
»To dziewucha - powiedziała akuszerka. - Ale nie będzie żyć«.
To właśnie wtedy Dominga de Adviento przyrzekła swym świętym, że jeśli obdarzą dziecko łaską życia, dziewczynka nie zetnie włosów aż do swej nocy poślubnej. Ledwie złożyła ślubowanie, kiedy mała uderzyła w płacz. Rozradowana Dominga de Adviento zaśpiewała: »Będzie świętą!«. Markiz, który poznał dziecko już wymyte i ubrane, był znacznie mniej jasnowidzący.
»Będzie kurwą - powiedział. - O ile Bóg obdarzy ją życiem i zdrowiem«.
Dziewczynka, córka arystokraty i plebejki, miała dzieciństwo podrzutka. Matka znienawidziła ją już z chwilą, gdy po raz pierwszy i ostatni dała jej piersi i kazała ją natychmiast od siebie odstawić w obawie, że ją zabije. Dominga de Adviento wykarmiła ją, ochrzciła w Chrystusie i poświęciła Olokun, bóstwu yoruba o nieokreślonej płci, którego twarz miała być tak straszna, iż pozwalało się widywać tylko w snach, a i to zawsze w masce. Przeniesiona na podwórzec niewolników Sierva Maria nauczyła się tańczyć, nim zaczęła mówić, nauczyła się jednocześnie trzech języków afrykańskich, picia koguciej krwi na czczo i prześlizgiwania się pomiędzy chrześcijanami niczym niematerialna istota, bo ani jej nie widzieli, ani nie czuli. Dominga de Adviento otoczyła ją radosnym dworem czarnych niewolnic, służących krwi mieszanej, posługaczek indiańskich, które kąpały ją w wodach szczęścia, oczyszczały werbeną Yemayó i pielęgnowały niczym krzew różany wartki potok włosów, które, gdy miała pięć lat, sięgały jej już do pasa. Co jakiś czas niewolnice wieszały jej kolejny naszyjnik jednego ze swych bogów, co dało w pewnym momencie liczbę szesnastu”.