„Elegia
dla bidoków” – James David Vance
Kiedy zaczynałem czytać „Elegię dla bidoków”, nie
wiedziałem, że reklamowana jest jako odpowiedź na pytanie: Jak to się stało, że
Donald Trump wygrał wybory prezydenckie? Na szczęście, bo bym po nią nie
sięgnął. Guzik mnie obchodzi, dlaczego Trump został prezydentem. Bardziej
interesuje mnie, co z tego wyniknie. Ostatecznie jednak uważam, że książka
odpowiedzi na pytanie o Trumpa nie udziela, ale może ja za mało rozgarnięty
jestem.
Przypominają mi się takie oto powiedzenia:
„historię piszą zwycięzcy” oraz „zwycięzcy zawsze mają rację”. Vance jest tu
zwycięzcą niewątpliwie – wyrwał się z marazmu i beznadziei „pasa rdzy” (rejon
Appalachów, Kentucky, Ohio, i środowiska irlandzko-szkockie), jako pierwszy w
rodzinie zdobył dyplom wyższej uczelni i to renomowanej, a nie jakiegoś
uniwersytetu stanowego, zrobił karierę, jest właścicielem domu. Czy sukces ten
osiągnął sam, własnym staraniem? Nie, bez wspierających, pomagających,
mobilizujących członków rodziny (głównie dziadków), nigdy by mu się to nie
udało.
„Co dwa tygodnie dostawałem skromną wypłatą i na
pasku z rozliczeniem widziałem potrącane zaliczki na podatek stanowy i
federalny. Przynajmniej równie często nasz sąsiad narkoman fundował sobie steki
T-bone - ja byłem zbyt biedny, żeby kupić sobie taki, ale Wuj Sam zmuszał mnie
do sponsorowania takich zakupów innym. Tak o tym myślałem jako siedemnastolatek
i choć dziś jest we mnie znaczenie mniej gniewu niż w tamtych latach, to wtedy
po raz pierwszy dostrzegłem, że polityka prowadzona przez demokratów, zwanych
przez Mamaw »partią ludzi pracy«, nie do końca ich właśnie dobro ma na celu”*.
„Elegia dla bidoków” to powieść autobiograficzna
(pisząc ją autor miał 33 lata) jednego z hillbillies, rednecks (bidoków, wsioków,
wiochmenów, wieśniaków), jednego z bardzo niewielu, któremu udało się wyjść na
ludzi. Obejmuje też kawał historii rodziny Vance, to jest Mamaw i Papaw
(dziadków, pradziadków). Jest to też próba dokonania jakiejś socjologicznej
analizy białych Amerykanów z klasy robotniczej, która ulega coraz większej
degrengoladzie. Alkoholizm, narkomania, bieda (trochę inaczej rozumiana niż w
Polsce), lenistwo, przemoc, drobna przestępczość, brak ambicji, celu i sensu w
życiu. Powieść o demoralizacji, jaką wywołuje coraz szerzej zakrojony system
opieki socjalnej.
Może się mylę, ale wydaje mi się, że znacznie
lepiej byłoby dla książki, gdyby J. D. Vance ograniczył się w niej do ciepłej,
niepozbawionej specyficznego humoru opowieści o sobie i rodzinie (relacja z
osobistych przemian religijnych, wątek siostry, wiecznie zmieniającej partnerów
matki), i nie pakował do niej wyników jakichś badań naukowych.
--
„Elegia dla bidoków”, James David Vance , s. 173.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz