„Po
trochu” – Weronika Gogola
Pisać, wcielając się w rolę
bohatera/narratora/dziecka, nie jest łatwo, jak to okazuje się dzięki
konfrontacji „Po trochu” z takimi powieściami jak choćby: „Zabić drozda”,
„Ocean na końcu drogi”, „Przygody Hucka”, „Życie przed sobą”, „Duchy
Jeremiego”. To po prostu nie ta klasa, nie ten poziom. Ale… może kiedyś będzie
lepiej – to debiut, więc jest szansa.
W „Po trochu” narratorką jest kilkuletnia
dziewczynka, opisująca w dwunastu częściach-godzinach (nawiązując tym samym do
pieśni żałobnej z przedsłowia) swoje życie na wsi, w Olszynach; życie
codzienne, zwyczajne, a tak ekscytujące dla odkrywającego je małego dziecka.
Dziewczynka bez ładu i składu opowiada po trochu o bardzo różnych rzeczach (o
sikaniu i umieraniu, o kotach i kozach, o chłopach i babach, o króliczych
bobkach i pysznych ziemniakach z solą, o pożarach, sąsiadach, dzwonach, kulkach
z gówna…), a wszystkie one są dla niej jednakowo ważne, porywające.
Przynajmniej przez chwilę.
Relacja zaczyna się, gdy mała Weronika ma
4-6 lat, w każdym razie do szkoły jeszcze nie chodzi. Jeśli dzięki jej
opowieściom miałoby się odkrywać, że czas płynie, że mijają lata, to to autorce
nie wyszło. Ale może Gogola wcale takiego zamiaru nie miała. W każdym razie w
okolicach rozdziału ósmego nagle okazuje się, że bohaterka ma już cycki, chodzi
od dawna do szkoły, marzy o chłopaku i seksie. Kolejny istotny skok w czasie
odbywa się w rozdziale jedenastym, kiedy to Weronika usilnie stara się stracić
dziewictwo z jakimś Samurajem (bliższych danych brak), ale nie bardzo to
wychodzi.
I koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz