„Klub
Auschwitz i inne kluby. Rwane opowieści przeżywców” – Agnieszka Dauksza
Nie podoba mi się dziwne określenie
„przeżywcy”, „przeżywiec” (rodzaj żeński to zapewne „przeżywczyni”), autorce chodziło
jednak o to, by nie używać słowa „ocaleni” – ci, którzy przetrwali obóz
koncentracyjny, nie zostali ocaleni, ratować musieli się sami, w różny sposób
zresztą. Z tym samodzielnym ratowaniem się to bywało bardzo różnie, ale… Ktoś
grał w obozowej orkiestrze, ktoś pełnił prominentną służbę na bloku, ktoś znał
niemiecki i był tłumaczem, ktoś pochodził ze wsi, więc bieda i ciężka praca nie
była dla niego niczym nowym… Swoją drogą zaskoczyło mnie stwierdzenie, że na
tej wsi głód bywał większy niż w obozie. Ups!
Szokujących faktów jest w relacjach
byłych więźniów trochę więcej. Nie wiem, czy kiedyś nie można było o nich pisać
(ostre protesty środowisk kombatanckich, a nie jakiejś władzy, żeby nie było
nieporozumień), czy nie wypadało… Więźniarki obozu nie wspierały się wzajemnie,
nie podtrzymywały na duchu i nie śpiewały razem nowenny do Matki Boskiej, jak
to Matki Polki powinny, nie, biły się podobno bardziej brutalnie niż mężczyźni
o miejsce na pryczy, kawałek koca, kromkę chleba. Przegrane umierały z zimna
lub głodu.
Brytyjscy żołnierze masowo gwałcili
więźniarki z obozu albo transportu, który odbili Niemcom. Co?! Jak to?! To nie
tylko Rosjanie to robili?! Radziecki żołnierz bronił więźniarek przed tymi
zwyrodniałymi Anglikami? Jak to?!
Tu pewna ciekawostka. Kilka fragmentów z
tej książki zaserwowałem starej ciotce (ale urodzonej już po wojnie). Okazało
się, że ona się z tym nie zgadza, upiera się, że jakiejś pani pomyliły się
mundury, a głód na wsi polskiej większy niż w obozie, to na pewno tylko w tym
jednym jedynym przypadku… Z ciekawością obserwowałem, jak w umyśle
wykształconej, inteligentnej, oczytanej, sprawnej umysłowo kobiety, przekonania
(oraz powojenna propaganda) wygrywają z faktami, z rzeczywistością.
Podobna sytuacja miała miejsce wiele lat
temu. U Grzesiuka (a może to było w „Nadzy wśród wilków”?) przeczytałem, ile
razy w miesiącu zmieniana była w obozie bielizna osobista i pościelowa. I że w
ogóle taka była. Wyszło na to, że majtki zmieniano w tym obozie tak samo często
jak żołnierzom w jednostce, w której odbywałem zasadniczą służbę wojskową, ale
poszwy i poszewki w obozie wymieniali dwa razy częściej. Wtedy wujek, który
nigdy w wojsku nie był, próbował dyskutować z moimi wspomnieniami sprzed dwóch-trzech
lat.
Szczerze rozmawiamy? Bo
muszę pani powiedzieć, że ja wręcz jestem zadowolona, cieszę się, że byłam w
obozie. Ja wiem, jak mi było w tym obozie i jak człowiek mógł reagować na to
wszystko. I to, że już później nic nie wydawało mi się takie złe. Ta koleżanka,
która przeze mnie została aresztowana…
Zwróciłem uwagę na detale nieco inne niż
te, które znam z dziesiątków przeczytanych książek obozowych, poza wymienionymi wcześniej, choćby szokująca relacja dotycząca Maksymiliana Kolbego. Ostatecznie
jednak nie jest ich tak wiele, bo przeważająca większość relacji jest podobna
do tych, które już znałem – potworne okropieństwa, po prostu.
„Klub Auschwitz” jest też wyjątkowy z
innego powodu – są to opowieści i wspomnienia przywoływane z mroków pamięci po wielu
latach. Autorka rozmawia z przeżywcami
ponad sześćdziesiąt lat po wojnie; to ostatnia okazja, by porozumieć się z
ludźmi, którzy spędzili jakiś czas w niemieckich obozach koncentracyjnych. Dziś
mają osiemdziesiąt-dziewięćdziesiąt lat, więc… Poza tym, zwykle dość krótka,
ale jednak, historia losów byłych więźniów w powojennej Polsce. Systematyczne
uszczuplanie świadczeń przez kolejne rządy, przede wszystkim.
Zapis rozmów z przeżywcami redagowany był w stopniu niewielkim, a przynajmniej tak
to ma wyglądać – w ich opowieściach zachowany został (albo stworzony) potoczny
język mówiony, z niewielkimi nieścisłościami, błędami, powtórzeniami. Cel tego
zabiegu jest oczywisty – dzięki niemu relacje wydają się bardziej osobiste i
prawdziwe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz