„Błękitny
młoteczek” – Ross MacDonald
Za dużo czytałem ostatnio
nowości, więc z przyjemnością wróciłem do starego, dobrego pisarstwa, takiego z
klasą, dopracowanego, przemyślanego, nie tworzonego z myślą o siedemnastym
tomie ósmego sezonu. A przecież „Błękitny młoteczek” zalicza się raczej do tych
gorszych nieco powieści MacDonalda – jest to też ostatnia jego książka, której
bohaterem jest prywatny detektyw Lew Archer.
Z rezydencji Biemeyerów zniknął
obraz Chantrego – lokalnej znakomitości. Archerowi zlecono odnalezienie dzieła.
Banalna z pozoru sprawa rozrasta się szybko do skomplikowanej łamigłówki spraw i
zdarzeń, z morderstwami włącznie, z których wiele wydarzyło się przed ćwierćwieczem.
Książkę należy czytać bez
przerw i raczej dość szybko, bo liczba wątków oraz drugoplanowych bohaterów jest tak
wielka, że odwrócenie uwagi od fabuły na więcej niż dwadzieścia cztery godziny
może spowodować całkowite pogubienie się w całej tej historii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz