środa, 22 sierpnia 2018

Jak całkiem spier... sobie życie


„Błękitny młoteczek” – Ross MacDonald

Za dużo czytałem ostatnio nowości, więc z przyjemnością wróciłem do starego, dobrego pisarstwa, takiego z klasą, dopracowanego, przemyślanego, nie tworzonego z myślą o siedemnastym tomie ósmego sezonu. A przecież „Błękitny młoteczek” zalicza się raczej do tych gorszych nieco powieści MacDonalda – jest to też ostatnia jego książka, której bohaterem jest prywatny detektyw Lew Archer.

Z rezydencji Biemeyerów zniknął obraz Chantrego – lokalnej znakomitości. Archerowi zlecono odnalezienie dzieła. Banalna z pozoru sprawa rozrasta się szybko do skomplikowanej łamigłówki spraw i zdarzeń, z morderstwami włącznie, z których wiele wydarzyło się przed ćwierćwieczem.

Książkę należy czytać bez przerw i raczej dość szybko, bo liczba wątków oraz drugoplanowych bohaterów jest tak wielka, że odwrócenie uwagi od fabuły na więcej niż dwadzieścia cztery godziny może spowodować całkowite pogubienie się w całej tej historii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz