poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Stracone złudzenia

Mój pierwszy kontakt z wymiarem sprawiedliwości w Polsce był tylko pośredni – chodziło o rozwód rodziców. Kilkanaście rozpraw, sędzia (płci już nie pamiętam), straszony przez ojca milicjanta, bał się wydać wyrok. Dopiero po zmianie składu orzekającego udało się wreszcie zakończyć ten odrażający spektakl.

Stracone złudzenia, czyli… spojrzenie na prawo

Druga z kolei była moja sprawa rozwodowa. Chcieliśmy z żoną rozwieść się spokojnie, grzecznie, jak kulturalni, cywilizowani ludzie. Na pierwszej rozprawie pani sędzina podjudzała nas przeciwko sobie i wszelkimi sposobami starała się, byśmy zaczęli obrzucać się inwektywami i przy okazji się znienawidzili. Nie sądzę, żeby chodziło jej osobiście o nas dwoje, ale… im większa draka, tym więcej rozpraw i tym wyższe koszty do uiszczenia na rzecz sądu.
Miałem wtedy dalekiego znajomego, prezesa sądu, poprosiłem go o interwencję i pomoc. Rozwód – tak jak chcieliśmy, czyli bez orzekania o winie – orzeczony został bez dalszych zgrzytów. Tyle tylko, że ja po dziś dzień czuję pewien niesmak z powodu protekcji, której szukałem i o którą musiałem prosić.

Następna była sprawa manka w firmie handlowej, w której pracowałem. Wszyscy (współpracownicy, szefowie, prokurator) wiedzieli, kto dopuścił się kradzieży – człowiek ten zresztą został natychmiast zwolniony – ale okazało się, że umowa o wspólnej odpowiedzialności materialnej tak została sformułowana, że płacić za gnoja musimy wszyscy. I nie, nie po równo – ja jako kierownik najwięcej.

Kilka lat później brałem udział w rozprawie sądowej dotyczącej spadku po ojcu. Moim zdaniem była to jawna kpina. Kiedy w pewnym momencie oznajmiłem, że to, co się tu odbywa nie ma nic wspólnego z elementarnie pojmowaną sprawiedliwością, sędzina oznajmiła „sprawiedliwość to nie na tej sali”. To jeszcze mogłem zrozumieć, ale odmowy zwrócenia mi kosztów dojazdu na rozprawę (odbywała się w innym mieście), to już nie. Ja na rozprawę zostałem wezwany. Przysłano mi wezwanie, a nie zawiadomienie. Wezwanie, w którym za niestawienie się grożono sankcjami. Stronie na rozprawę wzywanej należy się zwrot kosztów. Kiedy się o nie upominałem, sędzina zagroziła, że jak jeszcze raz o tym wspomnę, to mnie ukaże za obrazę sądu. Sprawę przegrałem. Spadek po ojcu zagarnęła w całości jego druga żona.

Kolejna sprawa dotyczyła psa bojowego rasy Amstaff, który zaatakował mnie, gdy za miastem jechałem rowerem i rozszarpał mi nogę. Odbyły się wtedy dwie sprawy. Jedna, z powództwa cywilnego, o odszkodowanie za zniszczone spodnie, uszkodzony rower, koszty leczenia, straty moralne itd. Sprawę wygrałem, przyznano mi wtedy pięć tysięcy złotych odszkodowania oraz zwrot kosztów sądowych. Ani tych pięciu tysięcy, ani zwrotu kosztów nigdy nie dostałem – właściciel psa był rzekomo nieściągalny. Tak więc tylko straciłem pieniądze.
Druga sprawa dotyczyła spowodowania zagrożenia życia i zdrowia – pies biegał sobie luzem, a na dokładkę okazało się, że nie był szczepiony przeciwko wściekliźnie. Prokurator i sędzia, jak lwy bronili właściciela psa, który na rozprawę w ogóle się nie stawił, twierdząc, że Amstaffy nigdy nie są agresywne, że tylko Pitbulle… Uznali też, że zwolnienie lekarskie poniżej siedmiu dni nie oznacza poważnego uszkodzenia zdrowia. Miałem w ręce i pokazywałem zwolnienie chorobowe wystawione przez chirurga, na którym wyraźnie i po polsku pisało, że chodzi o dni dziesięć. Panowie wspólnie uznali, że o tym ile pacjent powinien dostać chorobowego też decyduje sąd, a nie jakiś tam chirurg.

Ostatnia sprawa… nie, nie ostatnia, może lepiej będzie napisać, że najświeższa, dotyczy bzdurnych oskarżeń o nieznane w sumie przestępstwo. Opisałem ją w tekstach „Nękanie ofiary przestępstwa” oraz „Nękania ciąg dalszy...” z marca i kwietnia 2012. No, cóż… znowu zachciało mi się sprawiedliwości…

Część z tych historii (nie wszystkie opisałem, za dużo by tego było) dotyczy czasów tak zwanej „komuny”, inne rozegrały się i rozgrywają już w nowej, demokratycznej Polsce. Czy zmiana ustroju cokolwiek tu zmieniła? Jak widać – nic. Nadzieja na przyszłość, szansa, że obywatel tego kraju będzie mógł kiedykolwiek liczyć na pomoc i wsparcie ze strony organów i instytucji ochrony prawa, zwanych (nie wiem, dlaczego) wymiarem sprawiedliwości? Żadna.

piątek, 27 kwietnia 2012

Nękania ciąg dalszy...

27.04.2012 otrzymałem pismo z Prokuratury Okręgowej w Elblągu, w którym informują mnie, że moją sprawę kierują do Prokuratury w Opolu, w związku z uzasadnionym podejrzeniem popełnienia przeze mnie przestępstwa.
Jakiego niby przestępstwa, nie napisali, pewnie wychodząc z założenia, że zawsze coś tam się dopasuje, a poza tym… czy to ważne? Co jest, towarzysz Dzierżyński się kłania i jego zasada: dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie?
 
K…! To co ja mam w końcu zrobić, żeby mnie, ofiarę przestępstwa i poszkodowanego, organa ścigania tego kraju przestały nękać, szczuć i szykanować??? Jaką do cholery mafię rozgniewałem???

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Alkoholizm po niemiecku

„Ile można wypić? Poradnik” – Klaus Dietze i Manfred Spicker

Polskie wydanie tej książki powstało na bazie trzeciego niemieckiego wydania, poprawionego, uzupełnionego i zaktualizowanego. Na szczęście autorzy zdają sobie sprawę z nieustającego procesu zmian stanu wiedzy, świadomości, danych liczbowych itd.

Książka adresowana jest do dwóch grup czytelników: osób, które piją alkohol w sposób niepokojący ich samych oraz osób bliskich komuś, kto pije w sposób problematyczny, może nawet uzależniony.
Zgodnie z nowymi trendami, alkohol i nikotyna, o której też jest w książce mowa, traktowane są i nazywane narkotykami miękkimi.

Autorzy opisują niemieckie techniki, sposoby, metody, lecznictwo, definicje, organizacje, instytucje, koncepcje terapeutyczne itd., jednak wydaje się możliwe, że w najbliższych latach i w związku z przemianami w Polsce, następować będzie pewna… unifikacja.

Najbardziej polskiego czytelnika zainteresować może prezentacja dwóch modeli leczenia alkoholizmu, tradycyjnego, wymagającego całkowitej abstynencji oraz podejścia alternatywnego, które zakłada możliwość nauczenia – przynajmniej niektórych alkoholików – picia umiarkowanego i kontrolowanego.

Ciekawy, dla osób zainteresowanych tematem, może okazać się rozdział poświęcony rozlicznym formom samopomocy, z którymi osoby z problemem alkoholowym mogą spotkać się w Niemczech. Prezentowane są też w książce formy pomocy i samopomocy, na jakie mogą liczyć w Niemczech rodziny alkoholików.

Współczesnym polskim realiom poświęcony został w książce jeden rozdział.

Alkoholik - tam i z powrotem

„Ku wolności” – Radek Jarosław

Niewielka książeczka z wielbłądem na okładce. Wtajemniczeni wiedzą, że to symbol identyfikujący w tłumie niepijących alkoholików i faktycznie, chodzi o „ten” temat. Treść podzielić można na trzy części: historia upadku człowieka, pogrążanie się w świat alkoholowego i przestępczego chaosu, przebudzenie i mozolny powrót do świata żywych i wreszcie krótka prezentacja 12 Kroków i 12 Tradycji AA.
99 stron, prosty, bardzo prosty, potoczny język, realizm, prawda…

W zestawie broszurka z wierszami tegoż autora, pod bezpretensjonalnym tytułem „Moje wiersze”.

czwartek, 5 kwietnia 2012

Po prostu kawałek historii

„Moja walka” – Adolf Hitler

Powiedziałbym, że to pozycja wielowątkowa, choć wszystkie elementy stapiają się ostatecznie w jedną całość. Wyróżnić tu można część wspomnieniowo-autobiograficzną, część poświęconą historii ruchu socjalistycznego i narodowosocjalistycznego w ogóle, a NSDAP (Nationalsozialistische Deutsche Arbeiterpartei) w szczególności oraz część poświęconą przekonaniom i poglądom autora na państwo, naród, politykę, gospodarkę, kulturę, propagandę, prawo, kwestie rasowe (wiele miejsca poświęca Żydom), ekonomiczne i wiele, wiele innych.

Choć z dzisiejszego punktu widzenia niektóre pomysły Hitlera wydawać się mogą naiwne, na przykład teorie spiskowe (oczywiście Żydzi!), spekulacje na temat przyczyn upadku monarchii Austro-Węgierskiej, czy możliwości współdziałania Niemiec z Wielką Brytanią, to są w książce też „perełki”, które najwyraźniej były w stanie uwiarygodnić całość. Czy autor nie miał racji twierdząc, że stu tchórzy nie podejmie bohaterskiej decyzji, a stu durniów nie wymyśli niczego genialnego?

Zadziwia mnie bardzo niska ocena „Mojej walki” w BiblioNETce – czyżby przekonanie, że tę właśnie książkę NALEŻY oceniać bardzo nisko? Bo przecież nie ulega chyba wątpliwości, że dzięki niej właśnie, a także osobistej charyzmie, Adolf Hitler przekonał do swoich koncepcji miliony ludzi na świecie i to nie tylko w Niemczech.
„Moja walka” to dokument historyczny – podobać się nie musi, nie to było celem tej książki wtedy, nie jest i teraz – niewątpliwie wart poznania, choćby dlatego, że od prawie wieku o sztandarowym dziele Hitlera mówi się, czyta, słucha, ogląda, więc może warto byłoby wiedzieć, o co tu chodzi?

Prawa autorskie do „Mein Kampf”, których właścicielem jest w tej chwili Bawaria, wygasają w 2016 roku i książka stanie się częścią domeny publicznej.