„Tak,
ale... Medytacje codzienne” – Richard Rohr
Przyznaję, że mam szczególny, wręcz osobisty stosunek do słów „tak,
ale…” – i nie tylko ze względu na grę opisaną przez twórcę analizy
transakcyjnej, Erica Berne'a w książce „W co grają ludzie”. W związku z tym po
„Tak, ale…” Rohra sięgnąłem ze sporym zaciekawieniem, może nawet łapczywie.
Bardzo szybko zorientowałem się, że także Richard Rohr gra z czytelnikiem w
„tak, ale…”, jednak sam o tym – w pewnym sensie i do pewnego stopnia – uprzedza
od samego początku.
Czy krótkie (zwykle jest to jedna-dwie strony) teksty składające się na „Tak,
ale…” Rohra skłaniają do medytacji? Wiele – tak. Ale są też i inne, rodzące
lawinowo narastające wątpliwości, emocje, stanowiące zaproszenie do rozważań,
do zajęcia stanowiska, odwołania się do własnych przekonań albo wiedzy zawartej
w innych książkach, do myślenia po prostu, bo niekoniecznie do medytowania.
Przykład:
„Jezus konsekwentnie ignorował, a nawet negował oparte na wykluczeniu,
wymierzaniu kary oraz triumfalizmie starotestamentowe teksty, natomiast
wskazywał na te, które głosiły akceptację, miłosierdzie i uczciwość.
(…)
Jezus czytał swoje własne natchnione księgi w sposób uduchowiony i wysoce
selektywny, zupełnie ignorując, a nawet odrzucając niektóre ich części na
korzyść inkluzywnych, pomocnych przesłań i przypowieści”[1].
Zastanawiam się, skąd Richard Rohr wytrzasnął takie przekonanie? Czy fakt, że w
Biblii zdań wypowiedzianych bezpośrednio przez Jezusa i poruszanych przez Niego
tematów jest rzeczywiście niewiele, upoważnia teologa do twierdzenia, iż
widocznie przez trzydzieści trzy lata życia nie poruszył On żadnego innego
tematu i nie powiedział nic do nikogo na żaden inny temat, jest uprawnione? Ale
mniejsza z tym, to głupstwo, tak po prostu ojciec Rohr wierzy i jego to sprawa.
Ostatecznie rzecz w tym, że czytanie Biblii dosłownie jest – według niego –
sporym błędem, i więcej nawet, pewnych fragmentów Pisma Świętego w ogóle nie
potrzeba czytać, bo (patrz wyżej) rzekomo Jezus tak robił.
„Święte księgi biblijne pełne są absolutnych przełomów, objawień oraz
rozmaitych przejawów wysokiej próby spotkań, nawróceń, transformacji, a także
Ducha Świętego. Biblia zawiera również teksty karcące, małostkowe, o
charakterze plemiennym czy też wreszcie po prostu idiotyczne”[2].
„Idiotyczne”? Ups! Mocne! W tym momencie w naturalny sposób przypomniało
mi się zdanie z „Czarnego obelisku” Ericha Marii Remarque'a, które brzmiało
mniej więcej tak: I tylko w jednym różnicie się od Boga – Bóg wie wszystko, a
wy wszystko wiecie lepiej.
Ale niech będzie, powiedzmy, że Rohr już prawie przekonał mnie, iż
Biblię czytać należy selektywnie, wtedy jednak trafiłem na…
„Jeśli katolicy powinni się nawrócić, protestanci muszą zacząć odprawiać
pokutę. Przez swoje zawołanie »sola Scriptura« (»tylko Pismem«) postawili się
na łasce swoich własnych kultur, swojej ograniczonej edukacji, swoich uprzedzeń
oraz selektywnego czytania niektórych tekstów, przy jednoczesnym pominięciu
innych”[3].
Cóż z tego wynika? Ano to, że Biblię należy czytać selektywnie, ale tylko my,
katolicy, jesteśmy właściwymi… selekcjonerami. Jeśli ktoś próbuje robić to samo
co my, robi to źle z samego założenia, bo tak! – a coś takiego to jest już
klesza retoryka, arogancja i pycha.
„Mój serdeczny przyjaciel dr Gerald May dokonał lata temu rozróżnienia, z
którego przyszło mi często korzystać. Stwierdził, iż duchowość nie ma nas
zachęcać do samowoli, lecz do dobrej woli. Duchowość tworzy ludzi dobrej woli,
którzy gotowi są zrezygnować z potrzeby bycia pierwszymi, posiadania racji,
bycia zbawionymi, górowania nad innymi czy też definiowania siebie samych jako
lepszych od innych ludzi”[4].
Tyle tylko, że z absolutnym przekonaniem o własnych racjach Rohr wypowiada się
na każdy możliwy temat, bo i o macierzyństwie pisze, i o polityce, i o
historii, i o kobiecości… a to w naturalny sposób rodzi pytanie, czy on sam
zalicza siebie do ludzi dobrej woli, których tworzy duchowość.
To, co zaprezentowałem, nie jest jednak (wbrew pozorom) oceną książki
Rohra, ale próbą pokazania, do jakich refleksji, rozważań i przemyśleń skłaniać
może „Tak, ale…”. Bo równie wiele, a właściwie pewnie nawet więcej, znajdowałem tu
perełek budujących, wspierających. Ot, choćby…
„Miłość jest przede wszystkim decyzją”[5].
To stwierdzenie podoba mi się bardzo, bo jest także moim prywatnym odkryciem.
Do dziś pamiętam, jak podczas warsztatów z duchowości zrozumiałem, że miłość to
wybory i decyzje, a nie uczucia i egzaltacje. Rohr stwierdził, że decyzje, ja
dodałem i nadal dodaję do tego także wybory – nie będzie miłością decyzja
podejmowana w sytuacji braku jakiegokolwiek wyboru. O, właśnie! Do takich
rozważań „Tak, ale…” też skłania.
I ostatni już cytat:
„Chrześcijaństwo jest stylem życia – prostym, wyzbytym przemocy, otwartym na
współpracę i pełnym miłości sposobem na bycie w świecie. A jednak my zrobiliśmy
z niego oficjalną religię (z wszystkimi tego konsekwencjami), unikając samej
zmiany stylu życia. Można zatem, żyjąc w dowolnym momencie dziejów
chrześcijaństwa, być wojowniczo nastawionym, zachłannym, rasistowskim,
egoistycznym i próżnym człowiekiem, a mimo to nadal z wiarą wyznawać Jezusa
jako swojego Pana i Zbawiciela, a także przyjmować sakramenty, wywiązując się
ze zobowiązań formalnych. Na taką głupotę świat nie ma już więcej czasu. Zbyt
wiele cierpienia jest na ziemi”[6].
Ciekawe… Gdyby to cierpienie dotyczyło bezpośrednio
księży, może z tą głupotą dałoby się coś zrobić, ale w obecnej sytuacji i
warunkach… no, cóż… Bo na głupotę świat miał już tysiące lat, więc pewnie trochę jeszcze wytrzyma, niestety...
Rozmyślania/rozważania księdza Richarda Rohra podzielone zostały na kilka nurtów tematycznych, rozdziałów (pomijając wstępy, wprowadzenia, metodologię): „Fundament”, „Ramy”, „Ekumenizm”, „Transformacja”, „Proces”, „Cel” – jednak ten podział nie wydawał mi się jakoś specjalnie odczuwalny podczas lektury krótkich rozważań. Podczas szybkiej lektury, dodam, bo teraz nadszedł czas na nieśpieszne smakowanie tekstów zawartych w „Tak, ale…” po dwa-trzy dziennie i… nie więcej.
--
[1] Richard Rohr, „Tak, ale... Medytacje codzienne”, przeł. Łukasz Malczak,
Wydawnictwo M, 2014, s. 9.
[2] Tamże, s. 21.
[3] Tamże, s. 23.
[4] Tamże, s. 24.
[5] Tamże, s. 27.
[6] Tamże, s. 57.