Vladimir
Nabokov, z wykształcenia filolog (romanista i rusycysta), był wykładowcą
literatury na uczelniach amerykańskich. W „Wykładach o literaturze”, które
powstały na bazie notatek do wykładów i prelekcji, omawia pisarstwo i utwory:
Jane Austen „Mansfield Park”, Karola Dickensa „Samotnię”, Gustawa Flauberta
„Panią Bovary”, Roberta Louisa Stevensona „Dziwny przypadek doktora Jekylla i
pana Hyde’a”, Marcela Prousta „W stronę Swanna”, Franza Kafki „Przemianę” i
Jamesa Joyce’a „Ulissesa”. Nie zdawałem sobie wcześniej sprawy, że książka ta
(„Wykłady o literaturze”) w swojej wersji ostatecznej nie jest właściwie
dziełem Nabokova, a już na pewno nie tylko jego. Kopie odręcznych notatek i
zapisków pisarza mogą rodzić pytania o dopuszczalny rozmiar i zakres ingerencji
redaktorów dzieła… tego czy jakiegokolwiek innego.
Nabokov
„kupił” mnie sobie jednym stwierdzeniem: „Co dość dziwne, człowiek nie może
czytać książki; może ją tylko czytać powtórnie. Dobry czytelnik, wielki
czytelnik, czytelnik aktywny i twórczy jest czytelnikiem wielokrotnym”[1], ale
w trakcie dalszej lektury bywało już różnie. Na przykład zagłębiając się w
treść rozdziału poświęconego „Mansfield Park”, jakoś nie uległem zachwytom
Nabokova, natomiast zastanawiałem się, czy Jane Austen nie miałaby sporo
uciechy, czytając, „co autor miał na myśli” opisując w określony sposób takie
czy inne wydarzenie. Poza tym jedno jeszcze, luźne skojarzenie z malarstwem –
wydaje mi się, że można tak bardzo skoncentrować się na gatunkach farb,
technice gruntowania, malowania, werniksowania, na znakomitych pędzlach i
paletach, że przestaje się widzieć, iż malowidło nadal przedstawia tylko
jelenia na rykowisku.
Wychowałem
się (literacko) w przekonaniu, że książki Jane Austen są niewyczerpanym źródłem
wiedzy o życiu angielskiej klasy wyższej, właścicieli ziemskich, z początku XIX
wieku. Jednak Nabokov weryfikuje te przekonania twierdząc, że nawet powieści
jednoznacznie historyczne nie są i nie mogą być źródłem żadnej rzetelnej
wiedzy, bo… „Prawda jest taka, że wielkie powieści są wielkimi baśniami – a
powieści tego cyklu są baśniami niezrównanymi”[2]. „Literatura narodziła się
nie tego dnia, kiedy chłopiec, wołając »Wilk, wilk!«, przybiegł z
neandertalskiej doliny, ścigany przez wielkiego, szarego wilka. Literatura
narodziła się wtedy, kiedy chłopiec nadbiegł wołając »Wilk, wilk!«, a wilka nie
było. Fakt, że biedaczek został w końcu zjedzony przez prawdziwego wilka, bo
kłamał zbyt często, to już sprawa mniej istotna”[3].
Jeśli
więc odebrać powieściom Austen walor historyczno-poznawczy, co pozostaje? Bo
chyba tylko, wychwalany przez Nabokowa, warsztat pisarski; ale sama techniczna
biegłość nie rodzi jeszcze albo rodzić nie musi – arcydzieł.
Oczywiście
jest też możliwe, że ja po prostu nie cenię zbytnio romansów Jane Austen, ale
czy naprawdę tak wysoko oceniał je Nabokov? Podczas lektury rozdziału
poświęconego „Mansfield Park” nie rzuca się to jeszcze w oczy, za to przy
kolejnych już jak najbardziej: Nabokov uprawia z czytelnikiem dość pokrętną grę
w „tak, ale…”. Powieści, które prezentuje są niezrównane, ach, ach, ach, ale…
wkrótce jednak okazuje się, że niezupełnie. „Mansfield Park” dostarcza
wprawdzie pewnej rozrywki, „ale ta przyjemność była niejako wymuszona”[5].
„Samotnia” Dickensa jest absolutnie genialna, ale… „Również opis Dedlocków i
ich środowiska, traktowany jako oskarżenie arystokracji, nie jest ani
interesujący, ani ważny, jako że wiedza naszego autora o tym środowisku jest
nadzwyczaj skromna, a wyobrażenia uproszczone” i dalej: „podziwiajmy
strukturalne walory wątku kryminalnego i zignorujmy słabość satyry oraz jej
teatralnych gestów”[6].
„Jeśli potraktujemy Doktora
Jekylla i pana Hyde’a jako alegorię – opis walki pomiędzy siłami Dobra i
Zła, jaka toczy się w każdym człowieku – to alegoria ta wyda nam się pozbawiona
smaku i infantylna”. I nieco dalej: „Opowieść o doktorze Jekyllu i panu Hydzie
jest cudownie skonstruowana, ale staroświecka. Jej morał jest absurdalny…” [8].
Kiedy
okazało się, że schemat ten powtarza się w większym albo mniejszym stopniu
(często nawet pojawiają się konstrukcje jakby rodem z gry: jest świetny, ale…,
wyszło mu znakomicie, ale…), doszedłem do wniosku – zaplanowanego zapewne przez
autora i jedynie słusznego – że pisarzem genialnym, którego dzieła nie
zawierają żadnego „ale”, jest i był tylko i wyłącznie Vladimir Vladimirovič
Nabokov.
Z
prezentowanych przez Nabokova powieści przeczytałem dwie – zadziwiające jest,
że po lekturze „Wykładów o literaturze” zupełnie nie mam ochoty sięgnąć po te
jeszcze nieczytane. Zapragnąłem za to wrócić do… „Lolity”, więc już wiem, jaki
sekretny zamysł kierował niewątpliwie genialnym Nabokowem.
Nie
zgadzam się ze stwierdzeniem: „nie wierzę, żeby można było nauczyć pisać kogoś,
kto nie posiada wrodzonego literackiego talentu”[4], bo nie ma ono nic
wspólnego z rzeczywistością – tysiące autorów każdego dnia zapełnia strony
tysięcy czasopism i książek (choćby sygnowanych później nazwiskiem jakiejś blond
celebrytki, ale nie tylko), bo ich tego – jak rzemiosła – dobrze wyuczono; po
prostu nie są geniuszami, nie tworzą arcydzieł.
Przekonanie
Nabokova: „Nie oszukujmy siebie, pamiętajmy, że literatura nie ma żadnej
praktycznej wartości…” [7] – też nie jest moje. Książka, w razie czego,
znakomicie zastępuje ułamaną nogę szafy.
---
[1]
Vladimir Nabokov, „Wykłady o literaturze”, przeł. Zbigniew Batko, wyd. Muza SA,
2005, s. 35-36. [2] Tamże, s. 34.
[3] Tamże, s. 38.
[4] Tamże, s. 103.
[5] Tamże, s. 106.
[6] Tamże, s. 108.
[7] Tamże, s. 184.
[8] Tamże, s. 326-327.