wtorek, 31 maja 2016

Tylko dla wielbicieli Holmesa


„Sherlock Holmes. Apokryfy” – Arthur Conan Doyle

Cztery mało znane albo w ogóle nieznane niewielkie opowiadania, napisane w okresie, w którym Arthur Conan Doyle miał już po dziurki w nosie swojego bohatera i planował rozstać się z nim na zawsze. Holmes nie jest w nich przedstawiony jako geniusz dedukcji, nie wszystko mu się udaje, nie wszystkie jego pomysły mają sens, często strzela kulą w płot.

W skład niewielkiego zbioru wchodzą „Kwestia kwesty” (napisana, by wspomóc zbiórkę charytatywną), „Zagadka wielbiciela zegarków” (rozwiązanie proponowane przez Sherlocka jest zupełnie „od czapy”),  „Zaginiony pociąg” (tu podobnie), „Dedukcja Watsona” (Watson próbuje swoich sił w dedukcji i zupełnie mu to nie wychodzi) oraz „Tajemnica współautorów” napisana przez J. M. Barrie. Dodatkowy bonus to tekst Marcelego Szpaka: „Zagadka Mary Jane”, dotyczący tłumaczenia jednego z opowiadań i wyjaśnienia błędów w nim zawartych (Mary jane to w tamtych czasach określenie homoseksualisty), i wreszcie „Człowiek z zegarkami” – lepsze ponoć tłumaczenie.

Pozycja ważna i ciekawa tylko dla miłośników Sherlocka Holmesa – dla innych może okazać się bezwartościowa.

niedziela, 29 maja 2016

Agenci, agencje, wielki biznes


„Służby specjalne. Podwójna przykrywka” – Patryk Vega

Tak więc w pracy tej  można mieć wyjebane, przejebane, ujebane, zajebane, najebane, odjebane i pewnie kilka innych, bo w odmianie tegoż słowa Jarosław Pieczonka jest wyjątkowo sprawny. W snuciu opowieści, które świetnie się czyta, ale z których właściwie niewiele wynika – też. Ale… do rzeczy.

Pan Pieczonka jest byłym funkcjonariuszem kontrwywiadu wojskowego, policji, CBŚ, ABW i czego tam jeszcze. Inwigilował przestępczy półświatek Wybrzeża, jako policjant ochraniał kantory waluciarzy; pracował pod przykryciem dla polskich nowobogackich.

Książka jest pozornie wywiadem/rozmową Patryka Vegi z Jarosławem Pieczonką. Pozornie, bo Pieczonka snuje swoje – mocno ubarwione – opowieści, a Vega zadaje wybitnie inteligentne i niewątpliwie głęboko przemyślane pytania w stylu: To znaczy? Co to jest? Jak? Czemu? Co było dalej? Kiedy to było?

Czy historie opowiedziane w książce są prawdziwe? Oczywiście są podkoloryzowane, ale nie jest wykluczone, że w pewnej mierze są relacją z autentycznych wydarzeń; dopiero pod koniec lektury zorientowałem się, że wprawdzie świetnie się bawiłem, ale rzetelnej wiedzy, czyli konkretnych faktów pozostało mi w pamięci bardzo niewiele. I jedna tylko konkluzja – jeśli tak wygląda praworządność w demokratycznej Polsce, jeśli tak działają policje, tajne służby, prokuratury i sądy, to… za „komuny” aż tak koszmarnie źle u nas nie było…

Ostatni rozdział, dotyczący ochrony statków przed somalijskimi piratami w cieśninie Bab al-Mandab, co ciekawe, wydaje się najbardziej wiarygodny.

Rozrywka całkiem niezła, jeśli czytelnik potraktuje wszystkie te rewelacje ze zdrowym dystansem i pewnym sceptycyzmem.

czwartek, 26 maja 2016

Niwki - spotkanie Przyjaciół


Central European Friends Gathering – Niwki, maj 2016


Nie tak, jak to zwykle bywa w świecie, gdzie spotkania związane są z ostrą wymianą poglądów i atakami na siebie nawzajem, gdzie uczestnicy próbują zakrzyczeć i zagłuszyć swoje słowa... nie poprzez decyzje podejmowane na podstawie większej liczby głosów… wszystkie decyzje powinny być podejmowane w mądrości, miłości i w jedności z Bogiem, w atmosferze szacunku, cierpliwości, jedności, w której ludzie, ustępując jeden drugiemu, wspierają się nawzajem z pokorą w sercu z szacunkiem dla prawdy i sprawiedliwości*.

Może się to wydawać nieprawdopodobne, ale brałem udział w takim spotkaniu i nie, nie mam tu na myśli tzw. wykształconego, dojrzałego sumienia grupy AA. Prawie trzydzieści osób z różnych krajów (między innymi Czech, Belgii, Szwajcarii, Ukrainy, Niemiec, Serbii, Austrii, Polski) miała za zadanie podjąć kilka decyzji w kwestiach personalnych, na przykład wybór przedstawiciela do komitetu mianującego albo zespołu do spraw publikacji, ale też znacznie ważniejszych, bo dotyczących tworzenia nowych struktur, budowy czegoś, co dotąd nie istniało.
Spotkanie, wypowiedzi, cały proces decyzyjny przebiegał tak właśnie, jak w początkowym cytacie, i nikt tu nie głosował – porozumienie było widać, słychać i czuć.

Pierwszy raz w życiu widziałem swego rodzaju „egzamin”, który nie składał się z wystraszonego delikwenta i trzech egzaminatorów, ale z czterech osób, które miały do załatwienia wspólnie ważną sprawę.

Podoba mi się taki świat…




  



--
* Edward Burrough (Brytyjskie Zgromadzenie Roczne, Quaker Faith & Practice, 2.87)

piątek, 13 maja 2016

O przyjaźni pijaka i jezuity


„Bill W. i jego sponsor” – Robert Fitzgerald S.J.

Oryginalny tytuł książki to “The Soul of Sponsorship”, który ja – przy swojej nieznajomości angielskiego – rozumiałbym jako “Dusza sponsoringu”; polską wersję tytułu uważam za nieuprawnioną. I to delikatnie rzecz ujmując. Podobnie jak rzekome zmagania się Billa z decyzją o przystąpieniu do Kościoła katolickiego. Tego typu rojenia Lois Wilson rozwiała dawno temu. Owszem, Billa intrygował katolicyzm (parapsychologią też się interesował, i wieloma innymi sprawami), na przykład fakt, że jeden człowiek może uznać się i ogłosić absolutnie nieomylnym i grozić innym ekskomuniką za negowanie tej doktryny (jest o tym w książce), ale o wstępowaniu do takiego Kościoła mowy nie było.

„Na końcu listu do Clema Lane’a Bill jasno opisał własną misję: »Wierzę, że moim zadaniem jest pomóc alkoholikowi spoza wspólnoty katolickiej…«”*.


Autor, jezuita notabene, relacjonuje w książce znajomość Billa W. i Eda Dowlinga – też jezuity. Czy była to przyjaźń? Nie mnie to oceniać; każdy z nas sam, na własny użytek, definiuje takie pojęcia i określa osoby nim obdarzane.
Czy Ed Dowling S.J. był sponsorem Billa W.? Wydaje mi się, że Bill nigdy nie nazwał w ten sposób Dowlinga – a jakoś nie miał oporów, by używać tego określenia wobec Ebby Thachera, kumpla od kieliszka. Zresztą, gdyby coś takiego miało miejsce, Robert Fitzgerald S.J. fakt ten w stosowny sposób wyeksponowałby, a tego jakoś jednak nie zrobił. 
Jeśli raz czy drugi spytam kogoś, co sądzi o moim wystąpieniu albo tekście, lub poproszę, by zwrócił mi uwagę, gdybym za bardzo się zagalopował, to czy staje się on przez to automatycznie moim sponsorem? Tak wydaje się uważać i taką tezę lansuje Robert Fitzgerald S.J.

Na okładce książki przeczytać można (nie wiem, czyjego autorstwa, a szkoda) stwierdzenie: „Zapisana jest w niej historia przyjaźni jezuity Eda Dowlinga i Billa Wilsona, współzałożycieli wspólnoty Anonimowych Alkoholików”.
Próbę zaliczenia katolickiego księdza, nie alkoholika, do grona założycieli Wspólnoty AA, uważam za bardzo poważne nadużycie.

Dla osób mocno zainteresowanych historią Wspólnoty AA i weteranów książka ma jednak pewną wartość albo może mieć, bo można w niej znaleźć mniej znane fakty, niepublikowane dotąd w oficjalnej literaturze AA, parę drobiazgów, które uzupełniają obraz – jako taką z przyjemnością ją przeczytałem.

Znakomite są, zawarte w niej, dwa eseje Billa W.: „Pokora na dzisiejsze czasy” oraz „Następna granica – trzeźwość emocjonalna”.

Zaintrygowały mnie słowa Billa:
„Wzmocniony przez Łaskę, którą odnajdowałem w modlitwie, odkryłem, że muszę wytężyć każdy gram woli i działania, aby w końcu odciąć się od tych wadliwych zależności emocjonalnych od ludzi, od AA, od wszystkich innych okoliczności”**.





--
* Robert Fitzgerald SJ, “Bill W. I jego sponsor”, przekład Magdalena Bryll, Fronda , 2016, s. 90.
** Tamże, s. 184.