poniedziałek, 24 kwietnia 2017

L'esprit de l'escalier w praktyce

To będzie historyjka z cyklu: czy ty nie masz innych problemów? Odpowiadam:  problemy różne mam albo raczej miewam, a wydarzenie, które zaraz opiszę i wypływające zeń wnioski, problemem chyba jednak nie są (czy aby na pewno?). Może nawet będzie zabawnie, ale tego nie gwarantuję.

Droga powrotna. Dworzec. Peron. Podjechał pociąg. Kieruję się w stronę wejścia do wagonu. Kolega zwraca mi uwagę, że ten wagon ma inny numer, niż zapisano na moim bilecie. Odpowiadam, że to nie ma znaczenia, że liczy się numer miejsca, a na wagonie widnieje napis: miejsca od… do… i w tym przedziale liczb się mieszczę. Wsiadam. Zajmuję miejsce – właściwe pod względem numeru – po chwili inny pasażer zwraca uwagę, że siedzę na jego fotelu, i być może nawet mam miejsce o takim numerze, ale w innym wagonie. Nie dyskutuję, głupstwo przecież (i uwaga kolegi), przesiadam się, sprawa załatwiona.

Jadę dość długo, tym bardziej, że pociąg ma pół godziny opóźnienia. Może dzięki temu tylko odkrywam, co do cholery się stało. Bo ja, od lat, nie zwykłem ignorować sugestii innych ludzi i upierać się przy swoim.

Dlaczego nie posłuchałem kolegi? To akurat wydaje się proste – bo kilka dni wcześniej, wyruszając w drogę do Warszawy, identycznym pociągiem, odmienną informację otrzymałem od osoby, która wydawała mi się bardziej kompetentna, to jest od konduktora, czy też innego członka załogi pociągu.
Stałem wtedy na peronie, przyglądałem się uważnie wagonom, i nie widziałem żadnych numerów. Poprosiłem o pomoc człowieka odzianego służbowo, a ten podpowiedział mi, żebym kierował się numerem miejsca siedzącego i pokazał mi je namalowane na burcie wagonu. To wsiadłem i usiadłem. Do końca podróży nikt mi żadnej uwagi nie zwracał, kontroli biletów zresztą nie było (nawet trochę żałowałem, bo chciałem się pochwalić biletem w smartfonie, czyli techniką znaną mi dotąd tylko z teorii). To tylko ja, przez moment, chciałem przyczepić się, że monitory w wagonie nie działają, a nie po to płacę dużo pieniędzy, żeby być pozbawionym w drodze rozrywki i informacji.

Jadę więc, z tym opóźnieniem, nie zwracam większej uwagi na piersiastą blondynę obok, studiującą przez całą drogę opasły podręcznik na temat podatków, bo kombinuję, co jest z tymi numerami i kolejarzami. Pierwsze, co przychodzi mi do głowy (i za to się nie lubię), to podejrzenie, że w mojej niewielkiej miejscowości nierozgarnięci pracownicy kolei pojęcia nie mają o nowoczesnych pociągach firmy PKP InterCity. Bo najprościej zwalić na kogoś, prawda?

Jestem jednak dopiero w połowie drogi, więc spekuluję dalej i pewne elementy, detale, zaczynają mi się łączyć w jakąś całość. Numery miejsc są namalowane, a przynajmniej trwale umieszczone na burcie wagonu, ale numery samych wagonów wyświetlane są na elektronicznym panelu, na drzwiach wagonu. Dlaczego ich nie widziałem jadąc do stolicy? Monitory w przedziale nie działały, może to ten sam system nawalił? Poczułem się odrobinę lepiej. Nie widziałem numerów wagonów, bo się nie wyświetlały. To teraz ostatnie pytanie, ostatnia wątpliwość – czemu pracownik kolei zwracał moją uwagę na numery miejsc, ale nie skierował mnie do właściwego wagonu? Odrzucam już wersję o jego niekompetencji i zadaję sobie pytanie inaczej sformułowane: w jakich okolicznościach mogło się tak stać? I wreszcie dokonuję epokowego odkrycia – kolejarz pokazywał mi numery miejsc, a nie wagonów, bo ja, zupełnie przypadkowo, stałem zapewne przed tym właściwym, przed swoim! I na tym polegał mój błąd. Nie do końca, nie w pełni rozpoznałem rzeczywistość, ale wyciągnąłem wnioski. Tym razem błędne.

Rozejrzałem się z zadowoleniem dookoła, ale jakoś nikt nie zwracał uwagi na mój triumf. Rozwiązałem trudną zagadkę i już miałem siedzącą obok panią zagadnąć o złożone problemy dotyczące odwróconego VAT-u, ale… pociąg właśnie wjechał na dworzec w moim mieście.
  

L'esprit de l'escalier – z francuskiego: inteligencja schodowa albo dosłownie duch schodów. Trafna cięta odpowiedź, riposta, błyskotliwa myśl, rozwiązanie, przychodzi mi na myśl poniewczasie, po zakończeniu spotkania, dopiero na schodach.

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Przesadzone przygody Svena

„Krwawa droga do śmierci” – Sven Hassel

Głównymi bohaterami powieści wojennych Svena Hassela są przede wszystkim: oberst Hinka, Porta, Mały, Stary, Legionista, Heide, Barcelona, Sven (autor-narrator), żołnierze niemieckiej karnej kompanii. Oparte na osobistych przeżyciach autora, Duńczyka, który wykorzystał pochodzenie matki, by dostać się do niemieckiego wojska – najpierw wojska pancerne, później karna kompania – i wraz z nim walczył na wszystkich chyba frontach drugiej wojny światowej.

„Krwawa droga do śmierci” wydana prawie ćwierć wieku po pierwszej książce Hassela („Legion potępieńców”), nie dorównuje już pierwszym pozycjom. Mocno przesadzona, pisana jakby na siłę, przypomina „Przygody kanoniera Dolasa” – tu także bohaterowie miotają się po całej Europie, od okupowanej Grecji przez Bałkany do sowieckiej Rosji i frontu wschodniego. 

Okrucieństwo, brutalność, flaki i mózg, śmierć, zobojętnienie, cynizm, czarny humor.

niedziela, 16 kwietnia 2017

Komunikacja bez zrozumienia

„Czytanie ze zrozumieniem. Uwarunkowania rodzinne” – Monika Jurewicz

Dawno, dawno temu, dzięki stwierdzeniu typu „nienawidzę łysych okularników” zorientowałem się, że nie wszyscy ludzie łysi i w okularach rozumieją ten przekaz tak samo. Dla jednych jest to agresywna, werbalna napaść i niegrzeczność, dla drugich informacja o stanie emocjonalnym autora komunikatu i jego przekonaniach. Dzięki temu właśnie wydarzeniu zacząłem interesować się tematami komunikacji, porozumienia, ze szczególnym uwzględnieniem zagadnień dotyczących zrozumienia przekazu pisanego.
Z jakiegoś powodu zwykło się zakładać, że problem z czytaniem ze zrozumieniem mają małe dzieci, że dorosłych to nie dotyczy, ale… moim zdaniem jest to założenie błędne. Niedawny, drobny, nie zamierzony nawet eksperyment pokazał mi, że prezentacja własnych przekonań, nawet przez osoby czytające więcej niż wynosi średnia krajowa, może zostać uznana za: a) osobistą napaść, b) brak wychowania, c) jedno i drugie. Ale mniejsza z tym. Ostatecznie zdecydowana większość tekstów oraz opracowań źródłowych na temat czytania ze zrozumieniem dotyczy właśnie dzieci młodszych.

Monika Jurewicz, doktor nauk humanistycznych, adiunkt w Katedrze Edukacji i Kultury Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, w swoich publikacjach podejmuje, między innymi, temat uwarunkowań edukacji szkolnej dziecka, ale też funkcjonowania nauczycieli w dobie intensywnych zmian polskiej rzeczywistości zarówno społecznej, jak i pedagogicznej, na przykład: „Ekonomiczne uwarunkowania kompetencji czytania ze zrozumieniem”, „Płeć a poziom czytania ze zrozumieniem”, „Poziom czytania ze zrozumieniem - uwarunkowania środowiskowe”, „Wykształcenie rodziców a poziom kompetencji czytania ze zrozumieniem” oraz „Czytanie ze zrozumieniem. Uwarunkowania rodzinne”, o której mowa tym razem.
Choć napisy w miejscach publicznych coraz częściej zastępowane są piktogramami, czytanie (ze zrozumieniem) nadal wydaje się niezbędną potrzebą w Polsce i na świecie.

Fakt, że umiejętność czytania ze zrozumieniem jest niezbędnym elementem procesu uczenia się, nie ulega chyba wątpliwości, a zatem czy poziom opanowania czytania ze zrozumieniem przez uczniów szkół podstawowych w Polsce można uznać za wystarczający? Jaki wpływ na umiejętność czytania ze zrozumieniem mają uwarunkowania rodzinne? Na takie właśnie pytania Monika Jurewicz stara się znaleźć odpowiedzi. Rozprawia się też z teorią, jakoby taką lub inną reformą szkolnictwa/nauczania można było zniwelować wpływ rodziny oraz warunków środowiskowych na kompetencje uczniów w zakresie czytania ze zrozumieniem. I nie tylko czytania, bo pojęcie analfabetyzmu funkcjonalnego odnosi się również do braku umiejętności poprawnego pisania, prawidłowego dokonywania prostych obliczeń, czasem także do umiejętności obsługi współczesnych technologii.

„Czytanie ze zrozumieniem. Uwarunkowania rodzinne” to pozycja raczej naukowa niż popularno-naukowa, znacząca zarówno dla teorii, jak i praktyki pedagogicznej, ale też warta poznania przez rodziców, zwłaszcza tych, którzy w dobrej wierze zapewne założyli, że współczesna szkoła rozwiąże wszystkie te i podobne problemy ich dzieci. Innymi słowy: w jaki sposób (i czy w ogóle) rodzice, rodzina może pomóc dziecku w opanowaniu podstawowych umiejętności szkolnych.

sobota, 1 kwietnia 2017

Dziś takich pisarzy już nie ma

„Azyl” – William Faulkner

Pierwsze co przyszło mi do głowy, to pytanie, czy w taki sposób pisze ktoś jeszcze oraz drugie, czy współcześni czytelnicy są w stanie czytać takie powieści…

„Azyl” to powieść napisana w 1931 roku, której akcja dzieje się w wyimaginowanej krainie Yoknapatawpha. Jest ona częścią cyklu „Wina i odkupienie”.

Faulkner, kolejny raz w swojej prozie, prezentuje upadek starych tradycji Południa Stanów. Świat (Ameryka) dynamicznie się zmienia, ale nie wszyscy dobrze sobie radzą z rozwojem cywilizacji, czego wynikiem jest wyraźna degeneracja duchowa, jako wynik porzucenia starych zasad i niezdolność do wypracowania albo chociaż przyjęcia nowych. Jest to świat, w którym przegrani i beznadziejni są wszyscy, kat, ofiara, świadkowie… 

Powieść odbierana była zapewne, jako drastyczna i bezwzględna, ale obecnie, w czasach pornografii obecnej w każdym kiosku, trzeba nieco wysiłku, by prawdziwe przesłanie Faulknera odkryć.