„Kolekcja nietypowych zdarzeń” – Tom Hanks
Czasem zdarza się, że w jakiejś
grupie ludzi ktoś skupia na sobie uwagę, gdyż ma do powiedzenia coś – według
niego! – bardzo ważnego albo śmiesznego. No i mówi. Mówi, mówi, mówi, a kiedy
kończy, zapada niezręczna cisza, bo jakoś tak wyszło, że – podobnie jak żona w
starym kawale – nie mówił, o czym mówi. Słuchacze spoglądają po sobie nieco
niepewnie, aż wreszcie ktoś zbiera się na odwagę i pyta zdezorientowany: eee…
no i co? Co dalej? O co chodzi?
„Kolekcja
nietypowych zdarzeń” to zbiór opowiadań. W pierwszym z nich („Trzy tygodnie
męki”) poznajemy Annę i „dziecinkę”, czyli faceta, z którym nawiązuje ona
romans. Nie zauważyłem, nie pamiętam, czy w tekście (relacja w pierwszej osobie
– dzieje trzytygodniowego romansu opowiada właśnie „dziecinka”) pada jego imię,
ale bohaterka często w różnych okolicznościach chwali go słowami „zuch
dziecinka!”, więc tak go zapamiętałem.
Anna jest niesamowicie aktywna,
angażuje się – i to z powodzeniem – w mnóstwo rozmaitych przedsięwzięć.
„Dziecinka”, nieco… ociężały, może spędzić cały dzień nie robiąc nic i to bez
poczucia, że stracił czas czy cokolwiek. Ona zmusza go do biegania, zdrowej
diety, nauki nurkowania, wyjazdów w ciekawe miejsca, ćwiczeń jogi, udziału w
interesujących przedsięwzięciach i innych takich. On to wytrzymuje przez trzy tygodnie,
aż wreszcie, przy okazji jego przeziębienia, oboje dochodzą do wniosku, że nie
są dla siebie odpowiednimi partnerami. Eee… no i co?
Być może (być może!!!)
„Zatrzymajcie się u nas” jakoś zniosą miłośnicy teatru. Być może „Wigilia 1953
roku” ma w sobie coś, choć właściwie nie bardzo wiem, co. Być może bez większych
oporów da się przeczytać „Niezwykły weekend”. Eee… no i co? Po co?
Reasumując,
a starałem się zrobić to bardzo, bardzo delikatnie, opowiadania Toma Hanksa są
o niczym i bez większej wartości. Sprawiają wrażenie eksperymentu psychologicznego:
zobaczmy, czy wystarczy niezłe aktorstwo i milusi uśmiech podczas odbierania
„malucha” (prezent od Polaków), by wypromować książkę właściwie bez
jakiejkolwiek sensownej treści, bez przesłania, bez motywu przewodniego, bez…
czegokolwiek. Chyba się udało, a szkoda, bo teraz zalani zostaniemy „literaturą”
aktorek, piosenkarek i innych celebrytek, bo przecież pisać każdy może.
Tylko z tym prorokowaniem nagrody Nobla dla Hanksa
chyba jednak spece od marketingu za bardzo przesadzili. Autorki Harlequinów
bardziej na tę nagrodę zasługują.