„A co ciebie obchodzi, co myślą inni?” – Richard P. Feynman
Czyli dalsze przypadki
ciekawego człowieka, kontynuacja książki „Pan raczy żartować, panie Feynman!
Przypadki ciekawego człowieka”. Zbiorek jakby nieco… chaotyczny, a wspomnienia
autora nie są ułożone chronologicznie.
Historia paru podróży,
kilka listów, znakomite przemówienie fizyka „Wartość nauki”, obszerna relacja z
prac komisji prezydenckiej, zajmującej się wyjaśnieniem katastrofy promu
kosmicznego Challenger (pół książki; prawie jak powieść sensacyjna),
ciekawostki związane ze spotkaniem belgijskiej pary królewskiej, starcie z
feministkami, małżeństwo z Arlene, nocleg w japońskiej gospodzie, i – niestety
– wizyta w Polsce z okazji konferencji naukowej (Jabłonna, 1963).
Tak pisał Feynman z
warszawskiego Grand Hotelu do Gweneth, trzeciej żony:
Konferencja
nic mi nie daje. Niczego się nie uczę. Ponieważ nie robią żadnych doświadczeń,
dziedzina ta jest martwa, więc zajmuje się nią niewielu spośród najlepszych.
Skutek jest taki, że jest tu mnóstwo tumanów (126), co nie wpływa korzystnie na
moje ciśnienie: wygaduje się tu takie brednie i z powagą omawia tak idiotyczne
tematy, że poza oficjalnymi sesjami wdaję się w sprzeczki (powiedzmy, w czasie
lunchu), ilekroć ktoś zada mi jakieś pytanie albo zaczyna opowiadać o swojej
„pracy”. Ta „praca” jest zwykle: 1. kompletnie niezrozumiała, 2. niejasna i
ogólnikowa, 3. poprawna na jasny i oczywisty temat, ale poparta niesłychanie
długą i skomplikowaną analizą i przedstawiana jako ważne odkrycie, 4. opartym
na głupocie autora twierdzeniem, że jakiś oczywisty i poprawnie zinterpretowany
fakt, od lat przyjęty za pewnik, jest w rzeczywistości błędny (ci są najgorsi;
żaden argument nie przekona idioty), 5. próbą dokonania czegoś niekoniecznie
niemożliwego, lecz z pewnością bezużytecznego, która, jak okazuje się na
koniec, rzeczywiście jest nieudana (pojawia się deser i zostaje skonsumowany),
lub 6. jest całkowicie błędna. Obecnie mamy do czynienia ze wzmożoną
„działalnością na polu”, ale „działalność” polega przede wszystkim na
udowodnieniu, że poprzednia „działalność” kogoś innego zaprowadziła w ślepy
zaułek, nie wniosła pożytecznego wkładu w naukę lub przeciwnie - okazała się
obiecująca. Zupełnie jak masa robaków, które pełzając po sobie nawzajem, próbują
się wydostać z butelki. Nie chodzi o to, że temat jest mało przystępny; chodzi
o to, że wszyscy rzeczywiście dobrzy zajmują się czymś innym.
O Warszawie też nie miał
najlepszego zdania (z tegoż listu):
...
podczas wojny Warszawa została doszczętnie zniszczona, i w związku z tym, z
paroma wyjątkami (które łatwo poznać po dziurach od kul), wszystkie budynki
wybudowano po wojnie. Jest to naprawdę znaczne osiągnięcie – nowych budowli
jest bardzo dużo: Warszawa jest dużym, w całości odbudowanym miastem. Geniusz
tutejszych budowniczych polega na tym, że potrafią wznosić stare budynki. Są tu
budynki z odpadającymi elewacjami (ściany pokryte zaprawą i plamami starych
cegieł), zardzewiałe kraty okienne, rdzawe zacieki na murach itd. Na dodatek
architektura jest stara – zdobienia jak z 1927 roku, ale cięższe – nie ma nic
ciekawego do oglądania (oprócz jednego budynku).
Słyszałem lub czytałem
kiedyś, że tak zła ocena wynikała z poirytowania Feynmana tym, że w Grand
Hotelu nie mógł porozumieć się po angielsku. Do Polaków taki argument może
nawet dobrze trafiać, ale żadnemu cywilizowanemu naukowcowi nie wpadłoby do głowy
krytykować poziomu międzynarodowej konferencji naukowej, bo… w hotelowym barze
nie mówią w jego języku albo zabrakło lodu. W malutkiej japońskiej gospodzie w Iseokitsu,
też nie za bardzo udało mu się porozumieć po angielsku (prędzej po japońsku), i
toalety w stylu zachodnim nie było, a jednak opinia Feinmana o tym miejscu i
kraju jest bardzo ciepła.
Książka niezła, ale to
jednak już nie ta klasa, co „Pan raczy żartować” – po prostu zlepek różnych relacji
z różnych zdarzeń. Sprawia wrażenie poskładanego trochę jakby na siłę.