wtorek, 25 października 2022

W jaki sposób zginął Abel?

 „Księga kłamstw” – Brad Meltzer

Spodobała mi się okładka – książka na niej jest w dotyku wypukła – tytuł oraz cena (1,50 PLN). Pomyślałem, że jeśli nawet się pomyliłem, to strata minimalna, ale… okazało się, choć nie na samym początku, że dobrze wybrałem, nadal mam wyczucie. A początek właśnie jest pokomplikowany, za dużo postaci i nie wiadomo, co właściwie się dzieje, kiedy i dlaczego. Po trzydziestu kartkach dopiero gra autora z czytelnikiem staje się pasjonująca.

W 1932 roku Mitchell Siegel zostaje zastrzelony. Motywy nie zostały nigdy odkryte, podobnie jak sprawca i narzędzie zbrodni – pistolet. Syn zamordowanego, pisarz Jerry Siegel, tworzy Supermana, komiksowego bohatera, którego kule się nie imają. Połączenie z traumą rodzinną jest oczywiste.

Ciąg dalszy historii przenosi się o prawie osiemdziesiąt lat, w czasy współczesne. Fort Lauderdale, Floryda. Cal Harper, pracownik socjalny w schronisku dla bezdomnych, objeżdżający miasto starą furgonetką i zbierający ich z ulic, znajduje pewnej nocy swojego ojca. Lloyd Harper spędził w więzieniu kilka lat za nieumyślne spowodowanie śmierci swojej żony, chorej na chorobę dwubiegunową; po wyjściu zniknął na kolejnych naście lat. Cal Harper znalazł ojca w jakimś zaułku, rannego, postrzelonego w pierś. Szybko okazuje się, że strzał padł z pistoletu, z którego kiedyś strzelano do Siegela.

Lloyd Harper nie został raniony ciężko. Po wyjęciu kuli i opatrzeniu odesłano go do domu. Podczas trwania zabiegów medycznych syn znalazł w rzeczach ojca zawiadomienie, awizo tajemniczej przesyłki, specjalnego kontenera, a w nim…
Cal Harper odbiera ładunek przeznaczony dla ojca. Tym samym obaj stają się celem psychopatycznego zabójcy, Ellisa, działającego (zwykle z suczką Benoni) na zlecenie tajnej organizacji nazywanej Kierownictwem.

„W 1900 roku ktoś ukradł Kierownictwu Księgę, czymkolwiek była – w jednym piśmie nazywana rzeźbą, a w innym emblematem. Dziadek i pradziadek Ellisa szukali jej przez dziesięciolecia, starając się odnaleźć ją z myślą o ojcu i synu, zawsze z myślą o ojcu i synu. A dziś, widząc Cala i jego ojca, Ellis w końcu zrozumiał, jak bliski jest koniec. Musiał tylko zmieść z powierzchni ziemi tych łotrów. Wówczas dla siebie i dla swojej rodziny będzie w końcu bohaterem”*.

W opisach powieść nawiązywana jest do twórczości Roberta Ludluma i Dana Browna. Może sens ma „Kod Leonarda da Vinci”, bo to też tajemnice bardzo odległej przeszłości, ale do Ludluma nie pasuje mi „Księga kłamstw” zupełnie. Moje skojarzenie to „Dziewiąte wrota”, film powstały na podstawie powieści „Klub Dumas” Arturo Pérez-Reverte'a.

Ostatecznie powieść może nie powala na kolana, ale rozrywka całkiem niezła.





--
* Brad Meltzer, „Księga kłamstw”, przekład Bożenna Stokłosa, Albatros, 2012, s. 48.


wtorek, 18 października 2022

Szkoda, że wyszło tak kiepsko

 Dżihad Butleriański

Moje zauroczenie „Diuną” Franka Herberta, trwające od 1986 roku do dziś, obejmuje trzy elementy: fabułę, warsztat pisarski autora, talent tłumacza. Stąd tekst: http://autopamflet.blogspot.com/2021/11/diuna-jest-w-sumie-tylko-jedna.html. Zauroczenia tego jakoś nie starczyło, bym przebrnął bez potężnego rozdrażnienia przez „Dżihad Butleriański” Herberta i Andersona, czyli pierwszy tom Legend Diuny. Fabuła byłaby jak najbardziej zadowalająca, ale to nie wystarczy. Odnoszę wrażenie, że autorzy próbowali naśladować styl Franka Herberta, ale nie wyszło im to zbyt dobrze. Polonizacja czy repolonizacja, tak modna w ostatnich latach, także zupełnie mi nie odpowiada. Nawet irytuje. Księżniczka miała na imię Irulan, a nie Irulana. Matka Wielebna – Helen, a nie Helena. Pewne wydarzenia miały miejsce na planecie Salusa Secundus, a nie na Salusie Secundusie itd. Itd. Itd. Niektóre z tych zabiegów są może nawet i poprawne językowo, ale i co z tego?

 Takim jak ja fascynatom i miłośnikom „Diuny” mimo to polecam Legendy Diuny, a w tym „Dżihad Butleriański”, ale tylko tym, którzy wychowali się na polonizowanych wersjach cyklu podstawowego. Ich to zapewne razić nie będzie.

poniedziałek, 10 października 2022

Kiedy prawdy nie pragnie nikt

 „Więzy krwi” – J. T. Ellison

Nauczony złym doświadczeniem nie czytałem recenzji wydawcy, a zwłaszcza tekstów na okładce; Muza w ostatnich latach dość często przesadza i zdradza w blurbie dużo za dużo. Więc nie znałem fabuły zupełnie, a jedynie to, że jest to nowa powieść sensacyjna. Szybko zorientowałem się, że narracja jest przewidywalna. Nie, nie domyślałem się, o co chodzi i jak się to skończy, ale łatwo było mi przewidzieć, co wydarzy się na następnej stronie, w kolejnym akapicie. Myślę, że to zabieg celowy. Czytelnik dobrze się czuje, kiedy okazuje się tak „genialny”, że przewiduje tok myśli autorki i skonstruowane przez nią zagadki. Dobry pomysł, bo to przecież literatura rozrywkowa i to na całkiem niezłym poziomie. A stara zasada, znana mi z zupełnie innej branży, sprawdza się i w tym przypadku: chcesz, żeby byli zadowoleni z ciebie, to spraw, żeby byli zadowoleni sami z siebie.

Bohaterką jest ambitna i utalentowana siedemnastolatka, znakomita narciarka, Mindy Wright. Podczas zawodów, które miały zdecydować o jej udziale w reprezentacji kraju, a więc dla niej niesamowicie ważnych, dziewczyna uległa tragicznemu wypadkowi (złe warunki pogodowe). Z paskudnie połamaną nogą trafiła do szpitala. Tu właśnie po raz pierwszy zauważyłem tę specyficzną przewidywalność – Mindy Wright na starcie była tak pewna siebie, tak dumna ze zwycięstwa, które już za chwilę miało przypaść jej w udziale, że nie było najmniejszej wątpliwości, że coś tu się spieprzy.

Okazało się, że mimo wypadku zakwalifikowała się do reprezentacji, dzięki zdobytym wcześniej punktom. Więc oczywiste było, że spieprzyć musi się coś jeszcze. W szpitalu okazało się, że dziewczyna ma białaczkę i to bardzo agresywną. Żeby przeżyć tę odmianę raka i mieć szansę na wyleczenie, potrzebny byłby pilnie przeszczep szpiku kostnego. Najprościej byłoby, gdyby dawcą było któreś z rodziców. Ojciec Mindy Wright, Jasper Wright, nie nadawał się, bo nie był ojcem biologicznym, choć Mindy o tym nie wiedziała i – w normalnych warunkach – miała się nigdy nie dowiedzieć. Prawdziwy ojciec dziewczyny to Kyle Noonan, palant i dupek, bo zostawił Lauren, gdy ta była w ciąży z Mindy. Mężczyzna od początku jednoznacznie i wyraźnie sygnalizował, że nie chce mieć dzieci, ale dla kobiet coś takiego widocznie nie ma żadnego znaczenia, więc palant i dupek.

Co było już nieco trudniejsze do przewidzenia to to, że Lauren, matka dziewczyny, dawczynią też być nie mogła (podobnie jak jej siostra, czyli ciotka Mindy, Juliet). Rozpoczynają się dramatyczne poszukiwania jakichś dalszych krewnych lub innych dawców dla młodej narciarki, w tym dupka i palanta Kyle’a Noonana. Dawca to bardzo poważny, ale dopiero pierwszy problem. Drugim jest fakt całkowitego braku zgodności kodu genetycznego Mindy i Lauren, co oznacza, że Lauren także nie jest biologiczną matką Mindy. Jak coś takiego jest możliwe? Czyżby zamieniono dzieci na porodówce? Ojcostwo zawsze może być wątpliwe, ale kobieta w końcu powinna wiedzieć, czy urodziła dziecko, prawda? Szokujące jest to, że Lauren nie przyjmuje do wiadomości takiej wersji, upiera się, że Mindy jest jej córką, a jeśli fakty ewidentnie dowodzą czegoś innego, to tym gorzej dla faktów. I dla Juliet, która te fakty siostrze zaprezentowała.

Cóż, wcześniej czy później wszyscy będą musieli się zmierzyć z brutalną prawdą. Nie łączą ich więzy krwi. – Czyim dzieckiem jest Mindy?*.

W tej miłej, sympatycznej, kochającej się rodzinie (wzięty prawnik, szanowana artystka, utalentowana córka) nie wszystko jest prawdziwe. Szybko też okazuje się, że chyba jednak nie wszyscy pragną, by mroczne tajemnice rodziny, sprzed wielu lat, wyszły teraz na jaw. Nawet za cenę życia dziewczyny.
Kim są Vivian i Liesel? Co oznacza tajemniczy list sprzed kilkunastu lat, który Mindy Wright znalazła ukryty w rzeczach matki? Po co Lauren go przechowywała? Co będzie, jeśli okaże się, że Kyle Noonan (palant i dupek) też nie będzie mógł być dawcą, bo – na przykład – w 1987 zginął w wypadku podczas nurkowania w Meksyku? A może i on nie był ojcem Mindy?
W tym miejscu powieść właściwie dopiero się rozpoczyna.

Mieliście kiedyś krew na rękach? Nie w przenośni. Zupełnie dosłownie. Ja miałam. Jest ciepła. Zaskakująco gładka i lepka jak dobry balsam do ciała. Do tego śliska, jeśli wypłynie jej wystarczająco dużo**.

Fabuła opowiadana jest dwutorowo, dzieje się głównie w dwóch nurtach czasowych: teraz, obecnie (wypadek Mindy) oraz w przeszłości, rok 1993 (kilkanaście lat wcześniej, szpital dla psychicznie chorych, spotkanie Vivian i Liesel).
Jest w „Więzach krwi” także możliwość rozważenia pewnych tematów psychologiczno-osobowościowych. Nie są one może zbyt głębokie, ale jednak obecne. Na przykład porównanie przekonań, postaw i zachowań sióstr, Lauren i Juliet. Starsza jest malarką, młodsza naukowcem, eee… przepraszam, naukowczynią, na potrzeby wymiaru sprawiedliwości zajmuje się badaniami sekwencji DNA. Ciekawa jest zwłaszcza obserwacja Lauren, która zakłamuje rzeczywistość do granic absurdu, próbując oszustwami wymusić na ludziach i świecie, żeby byli tacy, jak ona chce czy potrzebuje.

Bardzo dobra powieść sensacyjna i nie tylko. Ciekawa, nietuzinkowa fabuła i znakomity warsztat. Kapitalna rozrywka, od której naprawę trudno się oderwać.




---
* J. T. Ellison, „Więzy krwi”, przekład Aldona Możdżyńska, Muza, 2022, s. 86.
** Tamże, s. 319.

 

 

 

 

#WięzyKrwi  @wydawnictwomuza  @muza.shadows