piątek, 29 października 2021

Okowy komercjalnego pisarza

 „Zazdrość” – Jo Nesbø

Zbiór siedmiu opowiadań kryminalnych: „Londyn”, „Zazdrość”, „Kolejka”, „Śmieć”, „Przyznanie się do winy”, „Odd”, „Kolczyk”. Kiepski poziom dwóch pierwszych jest powodem, dla którego pozwolę sobie na pewną fantazję. Otóż wydaje mi się, że sześć z tych opowiadań stanowi jedynie wypełniacz. Autor „popełnił je” tylko po to, by mogło zaistnieć to jedno, o tytule „Odd”.

Bohaterem tego jednego wartościowego opowiadania jest pisarz Odd Rimmen, którego recenzentka z „The Boston Globe” nazwała kiedyś „Odd Dreamin”, i to przezwisko do niego przylgnęło, okazało się dobrze dopasowane.

Był pisarzem, który dokonał komercyjnego przełomu wyłącznie dlatego, iż opisywał fantazje seksualne do tego stopnia na granicy, że określano je jako kontrowersyjne i odważne, lecz nie na tyle na granicy, by nie mogły być czytane przez wszystkich, nie budząc zaszokowania, a jedynie stanowiąc przyjemną rozrywkę. Książki spełniały również funkcję terapeutyczną dla tych z ewentualnym poczuciem wstydu, że mają takie same myśli jak autor. Pozostała treść jechała na grzbiecie tych opisów seksu, co z czasem zrozumiał. I Odd Rimmen wiedział – tak jak i jego redaktorka, chociaż nigdy o tym nie rozmawiali – że wariacje na kanwie tych fantazji seksualnych ciągnie w kolejnych książkach, chociaż pod względem tematycznym stanowiły one elementy obce, były jak długie, odgrywane w niewłaściwym miejscu sola gitarowe, niemające żadnego innego znaczenia oprócz tego, że publiczność na nie czekała, wręcz ich od niego żądała. To przekroczenie granic stało się tak rutynowe, że powinno wywoływać raczej ziewnięcie niż zaparcie tchu, było ćwiczeniem, które niemal przyprawiało go o mdłości, lecz tłumaczył je sobie tym, że to właśnie jest ten koń potrzebny reszcie tekstu, który jest w stanie ponieść jego prawdziwe przesłanie do większego kręgu czytelników, niż miałby w innej sytuacji. Ale się pomylił. Sprzedał duszę i zaszkodziło mu to jako artyście.

Ten cytat właściwie wystarczy, żeby oczytani czytelnicy domyślili się, skąd i jak wzięły się moje podejrzenia, co do tej dziwnej książki oraz motywów jej autora.
Poza „Oddem” znośnie, choć przewidywalne, jest opowiadanie „Przyznanie się do winy”, ale reszta jest po prostu infantylna.

wtorek, 26 października 2021

Jeżeli chcesz rozbawić Boga...

 „Na zawsze w lodzie” – Owen Beattie, John Geiger

Książka jest fragmentem, możliwe, że najbardziej dramatycznym, długiej, trudnej i skomplikowanej historii poszukiwań Przejścia Północno-Zachodniego, czyli drogi morskiej z Europy, a zwłaszcza z Wielkiej Brytanii, do Azji, przez ciąg przesmyków pomiędzy wyspami Archipelagu Arktycznego. O poszukiwaniach drogi morskiej do Indii słyszałem i czytałem wiele od wczesnego dzieciństwa, o próbach dotarcia do Azji przez Ocean Arktyczny nie wiedziałem kompletnie nic przez pół życia albo i więcej. Pierwszy raz natknąłem się na ten temat u Dana Simmonsa w jego „Terrorze”, a może to był film Johna Carpentera „Coś” z 1982 roku. W odróżnieniu od nich dzieło Owena Beattie i Johna Geigera jest raczej fabularyzowanym dokumentem, książką popularnonaukową niż powieścią sensacyjną, czy fantastyczną. 
„Na zawsze w lodzie” składa się z dwóch części (jeśli nie liczyć kilkudziesięciu stron przypisów); w drugiej znaleźć można także zdjęcia ofiar. Smutne to i przygnębiające.

Mój egzemplarz, stosunkowo nowy, opatrzony został przedmową Margaret Atwood, której w poprzednich wydaniach nie było:

Saga o Franklinie była relacją kryjącą w sobie zagadkę, historią pełną domysłów i przypuszczeń, zbiorem pogłosek, legendą, heroiczną przygodą i hagiografią narodu. W książce »Na zawsze w lodzie« staje się powieścią detektywistyczną, tym bardziej trzymającą w napięciu, że prawdziwą.

W roku 1845 okręty HMS Erebus i HMS Terror wyruszyły pod dowództwem sir Johna Franklina ku północnym wybrzeżom Kanady, by odnaleźć krótszą, więc nie aż tak kosztowną, drogę do Azji. Statki i ich załogi zniknęły bez śladu na ponad sto lat. Wprawdzie pewne wieści zaczęły w końcu napływać od Inuitów (grupa rdzennych ludów obszarów arktycznych i subarktycznych), ale to, co mieli do powiedzenia „dzicy” nie interesowało cywilizowanych Brytyjczyków. Tym bardziej, że relacje Inuitów nie zawierały dowodów na męstwo, honor, wysokie morale, wiedzę, żeglarzy – wprost przeciwnie.

Ostatecznie statki i szczątki wielu członków załogi zostały znalezione, a dzięki pracy Owena Beattie (profesora Uniwersytetu Alberty, antropologa) i Johna Geigera (dyrektora generalnego Królewskiego Kanadyjskiego Towarzystwa Geograficznego) odkryto, jakie elementy zaważyły na fiasku wyprawy, czyli na przykład arogancja, pycha, przekonanie o własnej wyższości, biurokracja, brak wiedzy (choćby o szkodliwości ołowiu używanego przy produkcji konserw) i doświadczenia, ale też zwykły pech.
Książka wiele razy rozbudzała skrajne emocje. Choćby gdy czytałem o umierających z głodu i wyczerpania ludziach, ciągnących ciężkie sanie ze srebrną zastawą i książkami panów oficerów, to… Ale skoczyć do gardła nie ma już komu.

Jeżeli chcesz rozbawić Boga, to opowiedz Mu o swoich planach – mówi stare przysłowie, a Brytyjczycy drogo zapłacili za brak pokory wobec sił natury i własnych słabości.


czwartek, 21 października 2021

Milicja z przymrużeniem oka

 „Mordercza rozgrywka” – Ryszard Ćwirlej

Po lekturze kilkudziesięciu stron doszedłem do wniosku, że ta powieść byłaby świetnym materiałem na kabaret. Większość postaci jest porażająco nierozgarnięta (głupia), prawie wszyscy wiecznie się upijają lub leczą kaca, a kobiety uprawiają prostytucję, choć na różnym poziomie. Bohaterowie porozumiewają się jakimś dziwnym językiem, który Ćwirlej zapewne uznał za socjalistyczny. I nie, nie chodzi mi o gwarę poznańską lub wielkopolską. Jakieś wstawki o socjalistycznej sprawiedliwości i ludowej ojczyźnie mogłyby pasować do lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, ale akcja powieści dzieje się dwa lata przez upadkiem komuny. Groteskowo to wszystko przerysowane, ale czytałem dalej, mając nadzieję, że przynajmniej będzie zabawnie.

„On był w milicji, bo to była najlepsza robota pod słońcem. Nie trzeba było nic umieć, żeby być milicjantem. Bo Teofil tak naprawdę żadnymi szczególnymi umiejętnościami się nie wyróżniał, a i w kwestiach intelektualnych nie zawsze udawało mu się osiągnąć stabilną równowagę”[1].

W hotelu „Polonez” w Poznaniu zamordowano dwie osoby. Zginęła młoda kobieta, wokalistka zespołu dancingowego i okazjonalna prostytutka, obsługująca zagranicznych klientów. Drugą ofiarą był szwedzki biznesmen, Fredrik Hermansson. Ktoś strzelał do nich w pokoju Szweda, prawdopodobnie podczas realizacji płatnych usług seksualnych. Mężczyzna zginął na miejscu. Kobieta, śmiertelnie ranna, dowlekła się jakoś do sali dancingowej, gdzie zmarła. Nikt z gości hotelowych nie słyszał krzyków, a odgłosu strzałów nie rozpoznał.

„A co się dziwisz? Naród nie ma pojęcia, co to odgłos wystrzału. Wszystko to dzięki mądrej polityce naszej kochanej partii robotniczej, która niestrudzenie walczy o pokój i bezpieczeństwo swoich obywateli”[2].

W tym momencie, nie pierwszy i nie ostatni raz, turlałem się ze śmiechu. Dobre to! Naprawdę mocne! Gdyby jednak próbować rzecz całą potraktować poważnie, to trzeba by przyznać, że tu już Ćwirlej solidnie przeholował. Takie teksty zapewne można było usłyszeć na wiecach propagandowych w latach sześćdziesiątych, ale nie w roku 1987, podczas rozmowy w cztery oczy dwóch kolegów gliniarzy.

Na scenie pojawia się oficer Służby Bezpieczeństwa. SB nie chce przejąć sprawy, ale podpowiada milicjantom, że choć sprawcę powinni szybko znaleźć, to nie należy go aresztować – Szwed miał jakieś powiązania z SB, więc ważne jest też, kto zlecił jego likwidację, a morderca mógłby śledczych do swoich mocodawców doprowadzić.
I tak pijani lub skacowani durnie z milicji prowadzą śledztwo, dopuszczając się co chwila jakichś nieuczciwości. Durnie to za ostro? Oto przykład wiedzy ogólnej i historycznej milicjanta według Ćwirleja – gliniarz zastanawia się, czemu w Poznaniu jest ulica Gruzińska, a drugi mu tłumaczy:

„…wiesz, że wojnę wygrała załoga Rudego z psem, znaczy trzech Polaków i jeden Gruzin. – Święta prawda. – Teofil pokiwał głową. Gdyby Grigorij nie przejechał swoim czołgiem pod wodą przez zalany korytarz metra, to Polacy nigdy nie zdobyliby Bramy Brandenburskiej. To znaczy, że Gruzinom jak najbardziej należała się ulica w Poznaniu”[3].

Super! Po prostu boki można zrywać ze śmiechu. Specyficzny humor autora jest jedną z najmocniejszych stron tej powieści, bo kryminał, nawet nieźle pokomplikowany momentami, to taki przeciętny raczej.
„Mordercza rozgrywka” to oczywiście pastisz, ale i parodia. Jeśli nie traktuje się fabuły i opisywanych „realiów” zbyt poważnie, to można się całkiem nieźle bawić, bo Ćwirlej pisać potrafi na dobrym poziomie. Znakomita zabawa – polecam.











--
[1] Ryszard Ćwirlej, „Mordercza rozgrywka”, Muza, 2021, s. 55.
[2] Tamże, s. 89.
[3] Tamże, s. 100-101.





@wydawnictwomuza i @muza.black, #muza, #mordercza.rozgrywka

niedziela, 17 października 2021

To takie spokojne miasteczko

Pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi na myśl podczas lektury, to: rzetelność.

Glenmore Park w Massachusetts, trzydzieści kilometrów na północ od Bostonu. Młoda kobieta, Kendele Byers, która właśnie uprawiała jogging wczesnym świtem w parku, została złapana przez nieznanego (na razie) sprawcę i utopiona w pobliskim stawie Buttermere. Następnie zabójca pochował ją w stosunkowo płytkim grobie w pobliżu. Zwłoki zwęszył pies, wyprowadzony na spacer przez przypadkowego nastolatka.

Żmudne, rutynowe, ale bardzo rzetelne śledztwo prowadzą śledczy z Glenmore Park Mitchell Lonnie (młodszy) i Jacob Cooper (stary wyga). Wkrótce, po odnalezieniu kolejnych zwłok, dołącza do nich Tanessa, siostra Mitchella, policjantka od kilku tygodni zaledwie, i wreszcie psycholożka sądowa Zoe Bentley (jej udział w powieści mógłby być większy).

Kendele Byers w dzieciństwie wielokrotnie doświadczała przemocy, głównie ze strony ojca. Anatomopatolog podczas sekcji znalazł wiele śladów złamań i pęknięć kości z okresu, gdy dziewczyna miała kilka-kilkanaście lat. Kendele uciekła od rodziny, nie podała prawdziwego adresu nawet bratu. Utrzymywała się (i to całkiem nieźle) z internetowej sprzedaży fetyszystom swoich używanych majtek, a to oznaczało wydłużającą się lawinowo listę podejrzanych. Bezpośrednio przez śmiercią Kendele Byers otrzymała wiadomość z biura podróży, reklamującą wyjazd nad jezioro. Tyle, że dołączone zdjęcie przedstawiało… staw Buttermere.

Bardzo szybko okazało się, że zbrodni podobnych, choć jednocześnie zupełnie innych, było więcej. Aliza Kennedy, zastrzelona z beretty Px4, pół godziny przed śmiercią otrzymała ofertę kupna takiej właśnie broni. Tamay Mosely oferowano zieloną toyotę camry, to jest dokładnie ten sam samochód, którym została przejechana. Isabella Garcia została zadźgana, a tuż przed zabójstwem dostała zdjęcie noża, jakby to była jakaś reklama.

W Glenmore Park grasował seryjny zabójca*.

I nie tylko w Glenmore Park, bo Garcię zamordowano w Bostonie, pół roku wcześniej, ale tamtejsza policja nie zorientowała się, że ma do czynienia z seryjnym zabójcą.

Morderca młodych, atrakcyjnych kobiet, w przewrotny sposób uprzedzał swoje ofiary, jaką śmiercią zginą lada moment. Zbierał też pamiątki po swoich ofiarach – kosmyki włosów.

Nie znalazłem w powieści elementów naiwnych i magicznych. Jak już wspomniałem, wszystko jest w niej niesamowicie rzetelne. Drobiazgowo dokładnie autor opisał pracę policji, narodziny kolejnych hipotez, interpretacje śladów, zdobywanie wiedzy o zabójcy. W „Pajęczej sieci” zawsze dokładnie wiadomo, co i skąd się wzięło, co konkretnie się dzieje i dlaczego, co z czego wynika. Mam tu oczywiście na myśli policję, bo nie nieprzewidywalnego do pewnego momentu psychopatycznego zabójcę. W każdym razie takiej właśnie solidności i rzetelności w wielu nowych powieściach sensacyjnych brakuje. Bywają wtedy bardziej ekscytujące, ale mniej wiarygodne. „Pajęczą sieć” uważam za bardzo dobrą powieść, a jej autor ląduje na mojej liście obserwowanych i czytanych – jeśli tylko nadarzy się okazja.






---
* Mike Omer, „Pajęcza sieć”, przekład Robert Ginalski, Świat Książki, 2021, s. 119.

 

 

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

wtorek, 12 października 2021

Sekrety i tajemnice pustyni

 „Znajdź mnie” – Anne Frasier

W czasach, kiedy zaczynałem samodzielnie czytać, wiele było powieści kilkutomowych, ale cykle powieściowe zdarzały się bardzo rzadko (na przykład „Pamiętniki lekarza”, cykl czterech powieści stworzony przez Aleksandra Dumasa ojca). Nie mam do dziś przekonania do cykli, jak i do sezonów w serialach filmowych. Zwykle mam wrażenie, że jakiś pomysł eksploatowany jest na siłę, jak torebka herbaty ekspresowej wrzucana do wrzątku po raz siódmy.

Sięgając po „Znajdź mnie” nie wiedziałem, że jest to pierwsza część cyklu „Inland Empire”, i dobrze się stało, bo gdybym doczytał, że to jakiś cykl, to pewnie bym sobie darował. Ale przeczytałem i nie żałuję, bo to dobra powieść sensacyjna i psychologiczna, która – poza niewielkimi dłużyznami – wciąga i intryguje, i to nawet bardzo. Nie przeszkadzało mi też to, że pewne elementy powieści, wyjątkowo mocno przypominają „Wołanie grobu” Simona Becketta. W jednym przypadku seryjny zabójca ukrywał zwłoki na wrzosowisku Dartmoor, w drugim na pustyni Mojave. W jednej i drugiej powieści, po latach milczenia, psychopata obiecuje wskazać miejsca ukrycia zwłok, ale pod pewnymi warunkami.

Inland Empire to ogromny obszar w południowej Kalifornii. To tam grasował seryjny morderca, psychopata, Benjamin Fisher. Dziwny człowiek, wymykający się wszelkiemu szufladkowaniu – wykładowca psychologii, który…

„Kochał rodzinę, przyrodę, zachody słońca i zwierzęta. Zapewnił córce idealne dzieciństwo i ją uwielbiał. Kochał i był kochany”*.

Już w tym momencie pojawia się wątek, który uważam za ważniejszy od kryminalnego: relacja córki z ojcem zabójcą. „Idealne dzieciństwo”? Benjamin Fisher wykorzystywał swoją kilkuletnią córkę w swoich morderczych eskapadach. Ośmiolatka zwabiała w odpowiednie miejsce kobiety, które następnie ojciec mordował. Tak wygląda idealne dzieciństwo?

Beniamin Fisher od trzydziestu lat siedzi w celi śmierci, a jego córka, kobieta przed czterdziestką, Reni Fisher, była profilerka FBI, ucieka od cywilizacji i w skromnej chacie na pustyni lepi garnki i inną ceramikę. Nadal nie radzi sobie z traumami z dzieciństwa (idealnego – sic!) i wyrzutami sumienia. Niektórzy uważali, że pełniła rolę muzy w zbrodniach ojca.
Ciekawy jest też sposób, w który matka Reni radzi sobie z traumą – żona wielokrotnego mordercy, siedzącego w celi śmierci, też latami ponosi koszty emocjonalne i społeczne, i uważa, że w znaczący sposób musi zmienić swoje życie. Jakby pomagając innym chciała spłacić jakiś dług.

Pewnego razu do samotni Reni Fisher na pustyni przyjeżdża detektyw Daniel Ellis z wydziału zabójstw. Beniamin Fisher obiecał pokazać, gdzie ukrył zwłoki, ale pod warunkiem, że będzie w tej wizji lokalnej brała udział jego córka. Reni Fisher nie ma na to najmniejszej ochoty, ale oczywiście w końcu się zgadza. Daniel i Reni podejmują współpracę.

Na pustyni, gdzie Beniamin Fisher miał wskazać miejsce ukrycia zwłok, Reni przytula się do kochanego tatusia, a wtedy morderca, mimo obecności policjantów… W taki właśnie sposób rozpoczyna się ta historia, to dopiero początek. Rollercoaster dopiero się rozpędza.

„Znajdź mnie” to bardzo dobra, ciekawa, wciągająca, powieść sensacyjna, w której główną rolę odgrywają Daniel Ellis i Reni Fisher, wspólnie prowadzący śledztwo i starający się razem odkryć tajemnice Beniamina (i nie tylko). Wiele wątków pobocznych, znaczny stopień pokomplikowania, nieoczekiwane zwroty akcji, nie utrudniają lektury, bo Anne Frasier dysponuje sporym talentem i dobrym warsztatem pisarskim oraz wyobraźnią. Polecam.





---
* Anne Frasier, „Znajdź mnie”, przekład Grażyna Woźniak, Muza, 2021, s. 40.

 

 

 


@wydawnictwomuza i @muza.black, #Znajdź mnie

środa, 6 października 2021

Moralność psychoterapeutów

 „W cieniu terapeutki” Anna Krystaszek

Tak mi się w życiu składało, że całymi latami miałem możliwość obserwowania przy pracy różnych psychoterapeutów. Głównie w Centrum Terapii Nerwic, ale nie tylko. I zawsze z łatwością rozpoznawałem uzależnionych od wziewnych środków chemicznych zmieniających świadomość, czyli od papierosów, nikotyny. Jeśli sesja trwała dłużej niż godzinę, wzrok robił im się rozbiegany, sprawiali wrażenie poirytowanych, starali się jak najszybciej ogłosić przerwę lub koniec zajęć, bo głód nikotyny stawał się trudny do wytrzymania, uzależniony organizm domagał się swojej dawki. Zdolność skupienia się terapeutki na słowach klienta lub grupy była w takich chwilach mocno ograniczona.
Tak mi się przypomniało w trakcie lektury…

Bohaterką powieści jest uznana psychoterapeutka Magda Różycka. Jej superwizorka bardzo ją chwali, mimo że Różycka jest nikotynistką, nadużywa alkoholu, a do klientów ma dość specyficzny stosunek, na przykład wiesza się emocjonalnie na Kubie, kliencie młodszym o lat dziesięć. W tym momencie warto dodać informację, zapewne nie wszystkim znaną, że terapeuci to nie lekarze, a psychologia to nie jest gałąź medycyny, tak więc nie obowiązuje ich przysięga Hipokratesa (między innymi: przede wszystkim nie szkodzić).

Dotarło do mnie coś, co było oczywiste od dawna: że połowy swoich pacjentów zwyczajnie nie lubiłam. Druga połowa była nudna*.

Anna Krystaszek kazała swojej bohaterce używać ordynarnego słownictwa, w którym perlą się gęsto pojęcia: kurwa, wyjebać, dupa, syf, pierdolony – to tylko na jednej kartce. Jeśli autorce książki chodziło o to, by czytelnicy, potencjalni chętni do skorzystania z jakiejś formy pomocy terapeutycznej, poważnie się zastanowili nad tym pomysłem, to na pewno osiągnie cel. Moim zdaniem wulgaryzmy psychoterapeutki (i nie tylko) są w powieści zupełnie zbędne.

Magda Różycka przeżyła osobistą tragedię – w dziwnym wypadku samochodowym zginął jej mąż i syn. Po pewnej przerwie postanowiła wrócić do pracy. Jednym z jej klientów jest Adam Nawrocki, którego terapeutka wyraźnie się obawia, podejrzewając że jest on niebezpiecznym psychopatą. Innym ciekawym klientem psychoterapeutki jest Kuba, syn policjantki, Kamili Grzesiak, która prowadziła dochodzenie w sprawie dziwnego wypadku Różyckich. Gdy policjantka doszła do wniosku, że to chyba jednak nie był zwyczajny wypadek, zginęła na służbie, zadźgana nożem w jakimś zaułku. Kuba, jako nastolatek, korzystał z pomocy Różyckiej w związku z problemami w relacji z matką policjantką, ale teraz wrócił do swojej psychoterapeutki, by uporać się ze śmiercią tejże matki.
Pod domem Magdy Różyckiej zostają znalezione zwłoki jednej z jej klientek, brutalnie zamordowanej. Komisarz Paweł Wilk bez większych efektów zajmuje się sprawą i dopiero prokurator Jan Hejda, facet precyzyjnie myślący o niebywałej intuicji, mozolnie odkrywa powiązania między pozornie różnymi wydarzeniami obecnymi i sprzed lat.

Narratorami w powieści jest kilka osób: Kamila, Adam, Kamil, Magda, Jan Hejda, Paweł, a akcja dzieje się głównie, bo nie tylko, w roku 2018 w Częstochowie. Te przeskoki nie są tak gładkie i naturalne, jak mogłyby być, ale to w końcu tylko debiut, więc warsztat pisarski autorki zdecydowanie wymaga doszlifowania. Ale… plus za wyobraźnię.

Ta powieść to wiele wątków, zwłaszcza psychologicznych, bo nie tylko kryminalnych, całe mnóstwo tajemnic, które miały nigdy nie wyjść na światło dzienne, sporo mylnych tropów, dzięki którym czytelnikowi co trochę wydaje się, że wie już wszystko, bo po chwili zorientować się, że rzeczywistość była jednak bardziej skomplikowana i zupełnie inna.

„W cieniu terapeutki” jest powieścią wielowątkową – zwykle wielowątkowość to zaleta, ale w tym przypadku, jest tych wątków, niuansów i tajemnic ewidentnie zbyt wiele. Skomplikowane analizy stanów emocjonalnych bohaterów też wykraczają poza realną potrzebę powieści sensacyjnej/kryminalnej. Odnoszę wrażenie, że autorka starała się stworzyć powieść, która będzie się podobała wszystkim, ale wyraźnie przesadziła. Tym niemniej nie uważam, żeby była to powieść zła – jest po prostu… przeciętna: czytałem lepsze i wiele znacznie gorszych. Ot, średniej klasy rozrywka.


Na koniec drobna uwaga, zapewne bez znaczenia. Okładka bardzo przypomina „Broken promise” Linwooda Barclaya. Może ilustrację robił ten sam grafik…  https://www.goodreads.com/book/show/23398840-broken-promise 









---
* Anna Krystaszek, „W cieniu terapeutki”, Muza, 2021, s. 49.

 

 

 

 

 

#wcieniuterapeutki,  #wydawnictwomuza, #annakrystaszek, @wydawnictwomuza, @muza.black, @anna_krystaszek