„#starapaka NO. 3” – Krystian
Wójcik Wójo
Spędziłem w wojsku ponad dwa lata. Wiele z tego pamiętam, ale jakoś nic dobrego. Na przykład alarm bojowy w środku nocy. Mieliśmy się spakować i opuścić koszary w wyznaczonym czasie, bo zbliżały się przeważające siły wroga. Przed wyjściem z jednostki należało równiutko pościelić łóżka. Podczas omawiania kiepskich (ponoć) wyników tego zadania, ktoś z nas zasugerował, że bylibyśmy szybsi, gdyby nie to ścielenie lóżek. Sierżant wrzasnął wtedy wściekle, że: to durny pomysł, bo jeśli wróg zajmie nasze miasto i koszary, i zobaczy niepościelone łóżka, to co sobie o nas pomyśli?! Nie, to nie był żart z jego strony.
Mieliśmy na kompanii dwóch sierżantów. Kazali nam biegać w maskach gazowych, wołając, że będziemy cwałować tak długo, aż w maskach będzie krew. Sypali nam potłuczone szkło do łóżek. Kazali robić pompki ze świecą dymną pod brzuchem. I wiele innych „atrakcji” w podobnym stylu. Uważałem, a właściwie do dziś uważam tych ludzi za bandytów-dewiantów, a nie za znakomitych, kreatywnych szkoleniowców i instruktorów. Kiedy o ich wyczynach dowiedział się dowódca, panowie z dnia na dzień skierowani zostali do szkoły chorążych, a kiedy wrócili po dziesięciu miesiącach, nasze relacje były już inne.
Po książkę Wójcika sięgnąłem, bo domyślałem się, że to dość rzadka okazja „spotkania” człowieka – w mojej ocenie – bardziej egzotycznego niż kangur. Człowieka, który chciał dostać się do wojska, któremu w wojsku zazwyczaj się podobało. Kogoś, kto uważa za usprawiedliwione wrzaski i ordynarne przekleństwa przełożonych, a omdlenia z powodu bólu i wyczerpania morderczym treningiem uważa za świetną zabawę. Człowieka nie gorszego ani lepszego, ale po prostu całkowicie i kompletnie innego.
Autor, już jako nastolatek, w harcerstwie, z własnej woli uczestniczył w jakimś Kursie Działań Specjalnych. Celem tego kursu było przygotowanie młodych ludzi do służby wojskowej w jednostkach specjalnych.
„Gdy spojrzeć na całokształt kursu z dzisiejszej perspektywy, wszystko wydaje się wręcz nieprawdopodobne”[1].
Rzeczywiście, mogłoby się takie wydawać, ale fakt, że nigdy nie słyszałem o harcerzach (13-15 lat) biegających z kałachami, nie znaczy nic albo tyle tylko, że harcerstwem też się jakoś nie interesowałem.
Ostatecznie, po różnych perypetiach, autor dopiął swego, został komandosem i ok. roku 2004 pojechał na misję do Iraku (później do Afganistanu) i znalazł się w ogniu walki, o co zdaje się zawsze mu chodziło. Realizacja takich marzeń i ambicji nie jest prosta, bo i gdzie w XXI wieku można zgodnie z prawem strzelać do ludzi?
Zaskoczyła mnie kwestia uzbrojenia oddziałów specjalnych w tamtym czasie (żałosne) oraz wyposażenia. To, które żołnierze dostawali od wojska było miernej jakości albo niedostosowane do określonych działań, albo nieprzydatne do użytku w konkretnych warunkach. Więc nasi komandosi musieli kompletować elementy umundurowania i wyposażenie we własnym zakresie i za własne pieniądze. Także nowa taktyka naszch jednostek specjalnych dopiero powstawała i to często już na misji, w trakcie działań. To może być trudne do pojęcia, ale Polska przez pół wieku gotowa była właściwie na jeden tylko rodzaj konfliktu – odparcie niemieckiej agresji. Iran lub Afganistan były równie prawdopodobnym miejscem walk, jak kosmos. I na pewno ktoś (zapewne jakiś komuch) zapytałby wtedy: Co niby mamy tam do szukania?!
Ciekawie wygląda wtedy kwestia przekazywania Polakom relacji z takich wydarzeń.
„…na łamach Polski Zbrojnej można przeczytać, że była to najkrwawsza od czasów II wojny światowej, jaką stoczyli polscy żołnierze. Była to bitwa tak krwawa, że aż jeden żołnierz został lekko ranny w nogę… no prawdziwa hekatomba”[2].
Jakoś specjalnie mnie to nie dziwi – jakoś w końcu trzeba było usprawiedliwić te miliardy wyciągane z kieszeni polskich podatników. Patrząc z perspektywy czasu i efektów można spytać, co my (i choćby Bułgarzy) zwojowaliśmy w Afganistanie? Ale to już inna bajka, a ja oceniam literacką wartość książki, a nie moralność autora, czy polską politykę.
Czytając opisy walk w Karbali upewniłem się, że Krystian Wójcik jest na pewno autorem tego opowiadania, ale raczej nie jest pisarzem. Tak dramatyczne wydarzenia można było opisać znacznie lepiej. W każdym razie dobry pisarz by to potrafił. Wójcik starał się to zrobić rzetelnie i to mu wyszło, ale te relacje nie są ekscytujące. Rzemiosło, nie sztuka.
A właśnie, rzetelność. Krystian Wójcik wiele pamięta. Strukturę organizacyjną jednostek, kolejne restrukturyzacje i reorganizacje i och efekty (albo tych efektów brak), elementy wyposażenia… Tylko czy to potrzebne jest czytelnikowi, zwłaszcza, że dotyczy okresu sprzed dwudziestu lat? Z czasem zapewne nastąpiło w wojsku wiele kolejnych zmian, zwłaszcza, gdy szefem Służby Kontrwywiadu Wojskowego, a później ministrem obrony narodowej został znakomity strateg i taktyk, pan Antoni Macierewicz, a po nim kolejni.
Ewidentnie za dużo wulgaryzmów. Ja wiem*, że tak to właśnie wygląda na kompanii lub poligonie, ale ta książka nie jest chyba przeznaczona tylko dla kolesi z wojska. Dla oddania „klimatu” zapewne potrzebnych było kilka-kilkanaście cytatów, ale podczas lektury wydaje się, że tak właśnie wygląda naturalny język autora, w co jakoś wątpię.
Ciekawy temat, wyjątkowy punkt widzenia, rzetelność, wiarygodność i solidność, ale na kolana nie powala. Takie to trochę… beznamiętne. Rozumiem, trudno się dziwić, że ktoś, kto brał udział w działaniach zbrojnych, był na wojnie po prostu, nie ekscytuje się po tym pisaniem. W każdym razie i tak wyszło lepiej niż się spodziewałem.
Na końcu autor zaprezentował członków swojej starej paczki (a oni jego) i to akurat wypadło sympatycznie. Lekturę uzupełniają zdjęcia – szkoda, że tak miernej jakości – o charakterze głównie pamiątkowym; na pewno ważne dla uczestników opisywanych zdarzeń.
--
[1] Krystian Wójcik, „#starapaka NO. 3”, Bellona, 2021, s. 11.
[2] Tamże, s. 125.
*
http://autopamflet.blogspot.com/2021/11/026-szklane-drzewa-i-inne.html
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.