czwartek, 29 marca 2018

Zdrowa żywność nie istnieje


„Diabelski owoc” – Tom Hillenbrand

Debiutancka powieść Niemca, Toma Hillenbranda osadzona w klimatach… kuchennych.

Głównym bohaterem jest Xavier Kieffer, uczeń jednego z bardziej znanych na świecie mistrzów patelni, który nie dał sobie rady w wybitnie stresującej pracy dla wielkich, renomowanych restauracji, przeszedł załamanie nerwowe, spędził sporo czasu w klinice psychiatrycznej, i obecnie prowadzi w Luksemburgu, w Dolnym Mieście, niewielką własną restaurację, serwując gościom kilka potraw, specjalności lokalnej kuchni.  

Pewnego razu w drzwiach restauracji Kieffera umiera kontroler od Gabina, człowiek, którego zadaniem jest sprawdzanie różnych restauracji, co następnie skutkuje przyznawaniem im lub odbieraniem gwiazdek w liczącym się wśród smakoszy przewodniku kulinarnym. Problem w tym, że lokal Kieffera jest zbyt skromny, nie pretenduje do żadnych gwiazdek.

Wkrótce znika mentor Kieffera, a jego restauracja zostaje spalona. Wtedy luksemburczyk postanawia sam znaleźć rozwiązanie zagadki. Zderza się wtedy z bezwzględnym światem korporacji żywnościowych, koncernów spożywczych itp.

Kilka ciekawych informacji ze świata spożywczego i kucharskiego, ale poza tym, jako kryminał, powieść jest bardzo przeciętna i raczej nie polecam.

poniedziałek, 12 marca 2018

Racjonalny umysł i jego duchy

„Duchy Jeremiego” –  Robert Rient

Dziwna sprawa z tą książką. Kiedy zacząłem czytać i okazało się, że narratorem jest kilkunastoletni chłopak, przez moment poczułem się rozczarowany, bo przecież ja nie lubię powieści opowiadanych przez dzieci. Jednak „Duchy Jeremiego” czytało mi się na tyle dobrze, że kontynuowałem lekturę. Dopiero ze dwa dni później zadałem sobie pytanie: a skąd mi w ogóle do głowy przyszło, że nie lubię książek z dzieciakami w roli głównej? Zaraz, zaraz… „Zabić drozda” to pozycja genialna. „Ocean na końcu drogi” – znakomita. „Przygody Hucka” – fantastyczna. „Życie przed sobą” – cudowna. Więc o co chodzi? No, cóż… przyznam, że nadal nie wiem, skąd wytrzasnąłem to problematyczne przekonanie.

Jeremi, nastolatek, uczy się średnio, ma jedynego przyjaciela Augusta, popala marihuanę i trochę nią handluje. Wychowywany jest przez matkę, która umiera na raka. Mieszka w domu dziadka, cierpiącego na Alzhaimera. Dowiaduje się trochę jakby niechcący, że część jego rodziny ma pochodzenie żydowskie, a on nie bardzo wie, jak się wobec tego faktu ustawić.
To jednak nie wydarzenia, nie narastająca lawina problemów przekraczająca możliwości dwunastolatka, są w tej powieści najważniejsze – tym, co przykuwa uwagę, może nawet zachwyca, jest język narratora. Bardzo oszczędny, prosty, trochę jakby kostropaty i szorstki, ale jednocześnie niesamowicie wiarygodny, realny język dorastającego chłopaka. To on stanowi główny walor powieści, którą zdecydowanie polecam.

sobota, 10 marca 2018

Stara retoryka i nomenklatura

Hitlerowcy od Goebbelsa wymyślili, a komuniści radzieccy i polscy znakomicie rozwinęli cały system psychologicznych i socjologicznych sztuczek, które pozwalały im skutecznie sterować i manipulować nastrojami i przekonaniami wielkich grup społecznych, właściwie to nawet całych narodów.

Technik, sposobów i metod typowo komunistycznej propagandy jest mnóstwo, ale tu chciałem zwrócić uwagę na jedną tylko sztuczkę. Ich specjaliści szybko zorientowali się, że przeciętny człowiek nie lubi myśleć, nie lubi rozważać, zastanawiać się, że najchętniej, bo to najprostsze, operuje gotowymi, prostymi stwierdzeniami. W tym celu komuniści wymyślili system jedno- dwu- góra trzywyrazowych fraz, którym przez powtarzanie tysiące razy, nadawali określone znaczenie. Zwykle pejoratywne, ale nie tylko. Dziś niektóre z nich mogą wydawać się nawet zabawne, ale śmiesznie być przestaje, kiedy zaczynamy rozumieć, że kolejne nowe partie i władze robią dokładnie to samo.

Typowe takie hasła za czasów komuny: zapluty karzeł reakcji albo wróg ludu – to te negatywne, a z pozytywnych: lud pracujący miast i wsi.

To teraz pytanie, czy czymś innym są albo inną rolę spełniają: łżeelity, lewacy albo wykształciuchy, a z pozytywnych to: Naród Polski (pisany błędnie ale koniecznie dużymi literami)? To ta sama sztuczka z manipulowaniem słowami-emocjami.

Propozycja. Jeśli rzekomo tak bardzo nie lubisz komunistów i hitlerowców, to może nie używaj z takim zapałem goebbelsowsko-komunistycznych metod manipulowania swoimi oraz cudzymi emocjami i przekonaniami, bo... albo się ośmieszasz, albo demaskujesz, jako zwolennik komuny i jej metod.

czwartek, 1 marca 2018

Krwawa rzeźnia na wschodzie


„Więzienie NKWD” – Sven Hassel

„Więzienie NKWD” z 1981 roku, to trzynasta z czternastu książek tego autora, traktująca okropieństwach Drugiej Wojny Światowej – tym razem głównie w Związku Radzieckim, na froncie wschodnim. Bohaterami powieści są, jak zawsze, Sven (narrator), Albert, Barcelona, Heide, Porta, Mały, Stary, Legionista…

Autor wyraźnie nie ma już o czym pisać, więc bez skrępowania kopiuje pewne pomysły Jaroslava Haška. Porta, identycznie jak dzielny wojak Szwejk,  co trochę próbuje coś tłumaczyć, wyjaśniać, opisywać, ale czyni to w tak skomplikowany i zawiły sposób, tak brnie w absurdalne dygresje i dygresje do dygresji, że słuchacza doprowadza to do szału. Czytelnika najpierw śmieszy, z czasem jednak po prostu nudzi.
Większa część historii jest przewidywalna już od pierwszych zdań – tak było na przykład ze spóźnionym ostrzałem artyleryjskim, który zdziesiątkował własne, to jest niemieckie, oddziały. Wystarczyło kilka zdań na temat przemęczonego, zasypiającego na stojąco dowódcy kierowania ogniem, by wiadomo było, jak się to skończy.

O ile pierwsze książki Hassela miały sporą wartość, tę można sobie spokojnie darować.