„Linijki papilarne” – Marian
Buchowski
W największym skrócie
można powiedzieć, że jest to wspomnienie, opowieść (w różnej formie, bo to i reportaż, i
felieton, i wywiad) o środowiskach twórczych Opolszczyzny aktywnych w czasach
PRL. Głównie mowa jest o wyrobnikach pióra (stąd, choć na pewno nie tylko stąd,
„linijki”), czyli literatów, dziennikarzy, poetów, pisarzy, ale też malarzy i
muzyków.
Choć teksty dotyczą
bardzo konkretnych czasów, miejsc (np. Opole, Rynek, Teatr 13 Rzędów
Grotowskiego zamieniony później na Klub Związków Twórczych) i ludzi, których poznajemy
z imienia, nazwiska, działalności, postawy, przekonań i wizerunku, a, tak, bo
zdjęcia też są w książce, to jednak odnoszę wrażenie, że mogłaby to być relacja
uniwersalna. Cóż z tego, że miasto nazywałoby się inaczej, a bohaterowie inne
nosili nazwiska; legendarny swego czasu bar „Pod Siódemką” nosiłby może nazwę
„Szarotki”, „Semafora” albo innej „Fregaty” („Fregatę” pamiętam akurat z
Wrocławia, nazywaliśmy ją budynkiem F1 politechniki), ale przecież tego typu
lokale były wszędzie, od morza do Tatr.
To, co mnie w książce
urzekło, to nastawienie autora oraz jego złośliwy, inteligentny, często
wieloznaczny humor. Bo większości osób w niej się pojawiających przecież nie
znam. A właśnie – nastawienie. Inteligentnym ludziom, których zapewne paru w
naszym kraju jeszcze zostało, choć nie wiadomo, na jak długo, wystarczy takie
oto stwierdzenie Buchowskiego:
„Mojemu pokoleniu, a i
trochę młodszym też, należałoby – dzisiejszą modą – rozdać ordery za samo
istnienie. Zwłaszcza my powinniśmy już dawno dostać po krzyżu, bo jesteśmy
żywym okazem świadczącym, że jakąś nadludzką siłą jednak można było ten PRL
przeżyć. A przecież wszystkim wiadomo, nie tylko z licznych prac naukowych, że
przeżyć się tego nie dało i dlatego, kto mądry, ten się z przyjściem na świat
rozsądnie wstrzymał aż do roku 1989” [1].
Pozostałym, tym… hm…
inteligentnym trochę inaczej, wydawać się może, że książka jest wyrazem
sentymentu autora do „komuny”. Nic bardziej mylnego. Marian Buchowski drwi z
patologii tamtych czasów okrutnie, choć w sposób niekoniecznie dla wszystkich
zrozumiały i czytelny, na przykład:
[Portier z KZT] „Trochę
swoim zachowaniem przypominał niekiedy postawę bardzo w tamtym ustroju
powszechną: wprawdzie wykonuję pracę o charakterze usługowym, ale co najmniej
mową ciała dam usługobiorcy do zrozumienia, że wcale, ale to wcale nie jestem
od niego gorszy. Najwyraźniej to widać było u kelnerów, którzy mniej lub
bardziej ostentacyjnym chamstwem wobec klienta walczyli o społeczną równość i
sprawiedliwość” [2].
Marian Buchowski nie jest
„za komuną”, ale ciekawszym pytaniem wydaje
się: przeciw czemu jest autor „Linijek”? Częściowo wyjaśnia to kolejny cytat:
„Nową rzeczywistość
PRL-u każdy sobie ubarwiał na własną rękę. Pomysły były różne: knucie przeciwko
»komunie«, zbieranie znaczków, pisanie anonimów, picie wódki, zdradzanie żony,
albo chociaż jej bicie… Ponieważ kiedyś, nie to co dziś, nie było czym
imponować w sposób dla wszystkich i z daleka widoczny, to do rangi atutów
pomocnych w budowaniu pozycji towarzyskiej urastać musiały lekceważone dziś
drobiazgi, nie wymagające gotówki i nie do kupienia w sklepie, ani na Allegro:
mądrość, błyskotliwość, talent, dorobek twórczy, wrażliwość, oczytanie, bywanie
w teatrze, ciekawa osobowość…” [3].
Przyznaję, że mnie też
krew zalewa, kiedy ludzie urodzeni w 1985 roku albo i później, próbują z wielkim
przekonaniem opowiadać mi (a także osobom urodzonym w latach czterdziestych,
pięćdziesiątych, sześćdziesiątych ubiegłego wieku), jak to się żyło w czasach
PRL-u.
Anegdoty, zabawne
epizody, komiczne pomysły, absurdalne wydarzenia, kpina i drwina, to pierwsza
część książki. Druga zawiera biogramy pisarzy (na przykład Niny Kracherowej,
Edwarda Pochronia, Marka Jodłowskiego) oraz opisy relacji środowiska
pisarskiego z „komuną”, cenzurą (Urzędem Kontroli Publikacji i Widowisk), i tu
już nie zawsze bywa śmiesznie. Zwłaszcza gdy mowa jest o TW (tajnych
współpracownikach), czyli donosicielach, szpiclach, kapusiach, z tego grona.
Tym bardziej, że jest to temat też mocno niejednoznaczny. Jedni do współpracy
zostali w jakiś tam sposób zmuszeni, innym chodziło tylko o pieniądze, jeszcze
innym o możliwość publikowania, a byli i tacy, którzy robili to z przekonania.
To były czasy znacznie bardziej skomplikowane, niż się to obecnie młodym
historykom (histerykom?) wydaje.
Odrobinę poczułem się
przytłoczony liczbą nazwisk, będzie ich pewnie z pięćset (na szczęście książka
zawiera rzetelny indeks), ale to przypomina czytelnikowi, że jest to jednak
pisarstwo dokumentalno-misyjne. Bo pewien jestem, że misją autora było ocalenie
od zapomnienia ludzi, spraw, zdarzeń i pokazanie tego wszystkiego w sposób
niezafałszowany polityczną, jedynie poprawną ideologią – taką lub inną, to
akurat nie ma znaczenia, bo historia to fakty, realne zdarzenia, a nie
interpretacje partyjne.
|
Marian Buchowski - foto z Wikipedii |
Zdarzają się w książce
elementy, nazwałbym to, demaskatorskie, na przykład:
„I jeszcze jedno. Za
dużo wiem o uzależnieniu , aby nie przestrzec. Nie, nie przed skutkami picia,
tylko przed zwalaniem za wszystko winy na ustrój, na szarą, uciążliwą rzeczywistość
PRL-u, w której przyszło wieść żywot większości osób, których nazwiska utrwalam
w tej książeczce. Mistrzem w takim bajaniu był Marek Hłasko. Do dziś (mimo
spopularyzowania wiedzy o mechanizmach uzależnienia) dają się na to nabierać
nie tylko najbardziej leniwi umysłowo »badacze skutków PRL-u«, ale nawet
wysokiej klasy krytycy literaccy. Jako człowiek także z autopsji znający temat
picia nieźle, a przy tym pisarz nie tylko zdolny, ale również inteligentny –
musiał Hłasko, będąc jeszcze w Polsce, przynajmniej podejrzewać, że czynniki
zewnętrzne w postaci ponurej rzeczywistości tamtego PRL-u nie oddziaływały zbyt
mocno – jako powód do picia – na cudzoziemców pogrążających się w alkoholizm na
terenie USA i całej reszty wolnego, kolorowego i pełnego dostatku świata” [4].
Kiedy autor najlepszej
na świecie biografii Stachury („Buty Ikara”) pisze takie rzeczy o Hłasce, to
gotów jestem uwierzyć bez zastrzeżeń. Zna czasy i ludzi, po prostu. Ale tu nie
chodzi o Marka Hłaskę, ale o fakt, że na całym prawie świecie alkoholizm (F10.2) jest
chorobą niezawinioną, a jedynie Polacy próbują na PRL przerzucać
odpowiedzialność za swoje nadmierne picie. PRL-u nie ma od trzydziestu lat, a
konsumpcja alkoholu w Polsce jakoś nadal dynamicznie i triumfalnie rośnie. I, pomijając lokomotywy, jest to jedyny
towar, który w ciągu ostatnich dwudziestu lat znacząco potaniał.
Momentami „Linijki
papilarne” nie są lekturą najłatwiejszą, ale zdecydowanie polecam i to nie
tylko mieszkańcom Opolszczyzny.
---
1.
Marian Buchowski, „Linijki papilarne”, wyd. Wojewódzka Biblioteka Publiczna im.
Emanuela Smołki w Opolu, 2019, s. 5.
2.
Tamże, s. 19.
3.
Tamże, s. 18.
4.
Tamże, s. 79-80.