poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Blaski i cienie świata filmu

„Pocztówki znad krawędzi” – Carrie Fisher

Na pewno nie sięgnąłbym po tę książkę, gdybym nie wiedział, że – do pewnego stopnia – jest ona autobiograficzną historią części życia księżniczki Lei z „Gwiezdnych Wojen”; w 1990 roku na jej podstawie nakręcono film pod tym samym tytułem z Meryl Streep i Shirley MacLaine w rolach głównych.

Główną bohaterką książki jest aktorka, Suzanne Vale, a fabuła obejmuje kilka luźno powiązanych epizodów na przestrzeni około 2,5 roku jej życia: relację z oddziału odwykowego w wykonaniu Suzanne i Alexa, rozmowy podczas bankietu, opowieść o romansie aktorki z producentem albo reżyserem (bardzo możliwe, że chodzi o Georga Lucasa), rozważania nad sensem życia i poszukiwanie go, kręcenie filmów, praca na planie, dysforia i mniej albo bardziej udane próby radzenia sobie z nią, randka i romans z pisarzem…

Trochę rozrywki, odrobina refleksji. Książka daleko odbiega od skandalizujących, niby autobiograficznych, wyznań współczesnych celebrytek, choć może tylko dlatego, że napisana została w 1987 roku.

sobota, 24 sierpnia 2013

Szkiełko i oko mówi o wierze

„Przez rozum do wiary. Fascynująca wędrówka” – Jacek Bacz

Książkę dostałem w prezencie – z wdzięczności i szacunku dla ofiarodawcy zabrałem się do niej w pierwszej wolnej chwili, zamiast odłożyć na półkę w oczekiwaniu dnia, w którym będę miał okazję sprezentować ją komuś innemu.
 
Wierzę w prawdziwość powiedzenia: „gdzie dwóch mówi to samo, to to nie jest to samo” (a przynajmniej nie musi), więc zacząłem od zorientowania się, kim jest autor dzieła ułatwiającego zrozumienie i uzasadniającego doktrynę i naukę Kościoła, broniącego chrześcijaństwa argumentami naukowymi i logicznymi. Ze sporym zaskoczeniem przyjąłem informację, że jest on… elektrykiem. Z tytułem doktorskim nawet, ale jednak. Nastąpiło swego rodzaju zderzenie: z jednej strony wyniesione z domu przekonanie podpowiadało mi, że książki naukowe albo popularnonaukowe piszą specjaliści, profesjonaliści w danej dziedzinie. Gdyby Jacek Bacz napisał podręcznik do elektryki, co może nawet zrobił, wszystko byłoby na swoim miejscu. Poza tym… elektrycy zajmujący się czymś innym niż elektryczność, budzą mój sceptycyzm właściwie automatycznie (złe wspomnienia po prostu, które nic wspólnego nie mają z autorem). A o teologii pisać powinni teologowie, o! Wydaje się, że podobny pogląd prezentuje też Jacek Bacz: „…odpowiedzialne mówienie i pisanie o religii wymaga kompetencji, jakich trudno oczekiwać od ludzi mających na głowie zupełnie inne sprawy”*. Z drugiej jednak strony zaufanie do wydawcy – jeśli katolickie wydawnictwo zdecydowało się książkę Jacka Bacza wydać, to może jednak autor ma coś ciekawego do powiedzenia na temat mariażu rozumu, chrześcijaństwa i wiary. I to przeważyło, więc z zainteresowaniem zacząłem czytać.

Zaczęło się ciekawie, bo – lakonicznym wprawdzie, ale jednak opisem odejścia autora od wiary, porzucenia katolicyzmu. Powrót, po latach, był nieco bardziej skomplikowany, bo wiódł przez lekturę Koranu, która nie sprawiła mu żadnych trudności, eksperymenty z hinduizmem, a nawet New Age (w jego wczesnej, rozwojowej wersji). Natomiast lektura Biblii, jak autor sam przyznaje, początkowo sprawiała mu wiele problemów, ewidentnie była wyzwaniem.
 
„Opisy wydarzeń nasyconych wymykającą się naturalnemu rozumowi, nieuporządkowaną cudownością były po prostu nie do zaakceptowania; samo przypuszczenie, że owe wydarzenia miały miejsce, było, mówiąc oględnie, intelektualną prowokacją”**.

Jacek Bacz prezentuje swoje wątpliwości, stawia wiele pytań. Z jego odpowiedziami, wnioskami, stwierdzeniami, przekonaniami można się zgadzać albo i nie, ale chyba nie to jest najważniejsze, żeby się z nimi (oraz samym autorem) utożsamiać i w pełnej zgodnie potakująco, acz bezrefleksyjnie kiwać głową, jak pluszowy piesek za szybą samochodu. „Przez rozum do wiary” to książka bardzo osobista, w pewnym sensie nawet intymna, a to oznacza, że podczas lektury, czytelnik ma sporą szansę na rozprawienie się ze swoimi wątpliwościami, na znalezienie odpowiedzi na pytania, które jego samego nurtują.

Oto kilka moich, które narodziły się w trakcie czytania, niezupełnie zgodnych z przekonaniami autora albo w ogóle przez niego nie podejmowanych: Czy rzeczywiście ocena religii na podstawie zachowania jej wyznawców MUSI być błędna? Czy nie świadczy o niej właśnie postawa wiernych? Czy przekonanie: „jeśli tylu ludzi uwierzyło, to coś w tym musi być, bo przecież oni wszyscy nie mogli się mylić” faktycznie jest argumentem sensownym, rozumowym? Przecież stosunkowo niedawne doświadczenie (Niemcy, Hitler, lata trzydzieste) dowodzi, że cały prawie naród można zmanipulować i otumanić, co nie przesądza jednak o słuszności idei, którą go otumaniono.

Bywa i tak, że wobec pewnych wydarzeń inne mamy wątpliwości, odmienne zajmujemy stanowisko. Ot, choćby rok 1917 i objawienia w portugalskiej Fatimie. Nie wpadło mi do głowy dociekać, czy zgromadzony tam tłum uległ hipnozie jakiegoś magika, czy może ludzie ci zmówili się i uzgodnili wcześniej swoje relacje. Jestem całkowicie przekonany, że rzeczywiście byli oni świadkami zjawiska nazwanego „tańczącym słońcem” – moje wątpliwości budzi jedynie tendencja do interpretowania jako epifanii (manifestacji obecności i mocy Bożej) każdego zjawiska, którego, być może jeszcze, nie potrafimy w żaden sposób wytłumaczyć.
Zastosowanie układu równań z jedną albo wieloma niewiadomymi do rozważań o Trójcy Świętej, choć zapowiadało się zabawnie, było tylko nużące.

Książka mnie wciągnęła, więc mógłbym tak długo…

Pytanie „dlaczego warto przeczytać »Przez rozum do wiary«?” jest w zasadzie tożsame z „dla kogo jest ta książka?”. Nie, nie sądzę, żeby na podstawie lektury ludzie niewierzący nawrócili się i doświadczyli łaski wiary (właśnie – łaski), ale… co ja tam wiem. Jest to raczej książka dla wątpiących i dociekliwych – to nie jest zakazane! – oraz wszystkich myślących chrześcijan, bo myśleć też wolno. To myślenie, rozum właśnie pozwala nam opuścić zaklęty krąg „religijnych analfabetów” (określenie Tomáša Halíka), co to wierzą żarliwie i gorliwie, tylko nie bardzo wiedzą w co albo „cosistów” (to też ksiądz Halík): ja tam w Boga chyba nie wierzę, ale przecież Coś tam nad nami musi być…

Czasem przekonania, które prezentuje autor, wydać się mogą czytelnikowi naiwne (np. zachwyt nad stwierdzeniem Chestertona, że bez Boga nie byłoby ateistów) albo irytujące ze względu na powierzchowne potraktowanie tematu, tym niemniej skłaniają one do myślenia i w tym ich wartość.

Masz wątpliwości – przeczytaj, może uda się je rozwiać. Nie masz żadnych wątpliwości – przeczytaj, uchroni cię to przed fanatyzmem. Wszystko już wiesz – przeczytaj upewnisz się, czy rzeczywiście masz rację.
Z Jackiem Baczem nie trzeba się zgadzać; wartość jego książki polega na pytaniach, jakie czytelnik stawia sobie sam oraz na postawie, jaką przyjmuje wobec odpowiedzi.

 

--
* Jacek Bacz, „Przez rozum do wiary. Fascynująca wędrówka”, WAM 2013, strona 43.
** Jacek Bacz, „Przez rozum do wiary. Fascynująca wędrówka”, WAM 2013, strona 26-7.

sobota, 17 sierpnia 2013

Wszystko ma swoją granicę...

…ale wygląda na to, że ludzka bezmyślność niestety nie. Co widać na obrazku.

 
Obrazek właściwie nie wymaga komentarza, ale na wszelki wypadek, dla osób ze słabszym wzrokiem, wyjaśnię: ten sam sprzedawca, ten sam towar (woda toaletowa Ferrari Black 125 ml), ten sam, identyczny opis – okazuje się, że nawet tego nie trzeba było zmieniać i… Za 39,00 złotych kupiło 548 osób, ale niższa cena, bo 35,00 złotych – skusiła zaledwie 62 osoby. Jak to możliwe? Wystarczyło wpisać, a następnie przekreślić, jakąś absurdalną, z sufitu wziętą cenę, w tym przypadku 95,00.
Sprzedawcy gratuluję znajomości ludzkiej natury. Kupującym (nie tylko wody Ferrari) życzę, żeby kiedyś wreszcie nauczyli się porównywać ceny, zamiast ekscytować jakimiś przekreślonymi cyferkami.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Ksiądz, którego da się czytać!

„Hurra, nie jestem Bogiem!” – Tomáš Halík

Książek napisanych przez katolickich księży jest mnóstwo. Książek napisanych przez katolickich księży, które warte są przeczytania i uwagi… nieco mniej. Książki czeskiego księdza, Tomáša Halíka polecam szczególnie i z pełnym przekonaniem.
Na okładce „Hurra, nie jestem Bogiem!” znaleźć można krótką, jednozdaniową uwagę reportera Mariusza Szczygła: „Od dawna zastanawiam się, czy ksiądz Halík na pewno wierzy w tego samego Boga, w którego wierzy się w Polsce”*. Kiedy przypominam sobie coraz częściej używane w Europie określenie „niechrześcijański polski katolicyzm”, Mariuszowi Szczygłowie miałbym ochotę odpowiedzieć, że chyba jednak nie.

„Hurra, nie jestem Bogiem!” to zbiór trzynastu tekstów Tomáša Halíka, pochodzących z różnych czasów i z różnych źródeł, są to bowiem referaty, wykłady, eseje; większość z nich, może wszystkie, już gdzieś, kiedyś pojawiły się drukiem.
W „Hurra, nie jestem Bogiem!” Tomáš Halík pisze o wierze bez sztandarów, o tym, że prawdziwie trwałe jest i może być tylko to co chwiejne, o poszukiwaniu nieznanego Boga, o wątpliwościach, o nadziei, o demokracji, o świecie, o Unii Europejskiej, o polityce, o tym, że katolikom wolno się śmiać… Oto kilka fragmentów:

„Abym uwierzył w waszego Odkupiciela, musielibyście bardziej wyglądać na odkupionych" - mówił Nietzsche”**.

„Boję się ludzi o niezachwianych przekonaniach, ponieważ czuję od nich chłód śmierci i wrogość wobec życia, wobec jego dynamiki, ciepła i różnorodności…”***.

„Wśród religijnych entuzjastów zawsze czuję się nieswojo. Kiedy przed laty obserwowałem pewnego duszpasterza młodych, jak w czasie wizyty papieża podaje z całą powagą swojemu stadku hasło do zespołowego skandowania: »Radujmy się wszyscy w Panu, przybył tatuś z Watykanu, hurra!«, czułem nieomal to samo co Józef K. podrzynany na ostatniej stronie »Procesu« Kafki kuchennym nożem w strahovskim kamieniołomie; tak jak gdyby wstyd miał mnie przeżyć”****.

Pozycja warta uwagi dla wszystkich czytelników z otwartą głową, ale nie dla tych, którzy przekonani są, że już od dawna siedzą na kolanach Pana Boga i wszystko wiedzą lepiej.

 

--

* Tomáš Halík „Hurra, nie jestem Bogiem!”, wyd. Agora SA 2013, tekst na okładce.
** Tomáš Halík „Hurra, nie jestem Bogiem!”, wyd. Agora SA 2013, tłum. Tomasz Dostatni OP, strona 87.
*** Tomáš Halík „Hurra, nie jestem Bogiem!”, wyd. Agora SA 2013, tłum. Juliusz Zychowicz, strona 42.
**** Tomáš Halík „Hurra, nie jestem Bogiem!”, wyd. Agora SA 2013, tłum. Andrzej Babuchowski,  strona 26.

piątek, 2 sierpnia 2013

Literatura... zapewne kobieca

„Słodko-gorzko - Opowiadania o miłości” – zbiór opowiadań

Jakaś redakcja jakiegoś periodyku. Naczelny przynosi redaktorom plik opowiadań i żąda napisania pokaźnej liczby podobnych, w określonym czasie. W tym momencie sytuacja się komplikuje, bo nie wiadomo, czy kolejne prezentowane w zbiorku opowiadania należą do tych wzorcowych, czy może już napisanych, czy może wcześniej napisanych, czy może przez kogoś zupełnie innego napisanych… Szybko przestałem próbować to rozwikłać i skupiłem się na samych opowiadaniach.
Ponad wszelką wątpliwość jest to tak zwana „literatura kobieca” (http://www.biblionetka.pl/art.aspx?id=68741 ) dla panien służących i to raczej z tych mniej rozgarniętych, dla których „Ordynat Michorowski” stanowi wyzwanie intelektualne wyraźnie przekraczające możliwości.

Oto w wielkim skrócie jedno z opowiadań: On i ona żyją ze sobą zgodnie i szczęśliwie od siedmiu lat, gdy nagle ona postanawia go porzucić, bo on słodzi herbatę, jak zwykle zresztą, dwoma łyżeczkami cukru. Dwa lata później ona wychodzi za mąż za innego. On, gdy się o tym dowiaduje, popełnia samobójstwo strzelając sobie w łeb przed ślubną limuzyną. Koniec opowiadania.

No… ja rozumiem… literatura kobieca nie zawsze bywa ambitna, ale to już chyba pewna przesada…