„Alkoholiczka”
– Mika Dunin
Brudne ubrania, przykra woń
dawno niemytych ciał, zmierzwione włosy… – wzrok
dziki, suknia plugawa, chciałoby się przywołać słowa wieszcza – osiedlowi
pijacy, może alkoholicy, ale niekoniecznie; niekoniecznie też bezdomni. W przeważającej
większości mężczyźni, najczęściej w średnim wieku. Kobiety? Bardzo, bardzo rzadko,
wyjątkowo, sporadycznie. Zapewne właśnie dlatego „alkoholik” to w naszej
wyobraźni zawsze mężczyzna. Poza tym, jak to? Kobieta pracująca, matka
dzieciom, katoliczka, Matka Polka – alkoholiczką?! Przecież to się w głowie nie
mieści! Nie mieści się w głowach wszystkich obłudnie zniesmaczonych wyznawców
narodowych przekonań, wizji i mitów, powtarzających bzdurne teorie, że grzeczne
dziewczynki z dobrych domów to nie… że porządne kobiety to by nigdy… Tak zaczyna
się piekło kobiet i pułapka, bo powstrzymać się od picia już nie potrafią
(uzależnienie oznacza TAKŻE bezsilność wobec alkoholu – choć to akurat
wierzchołek góry lodowej, objaw niewątpliwie spektakularny, lecz chyba jednak
nie najważniejszy), a poprosić o pomoc, zgłosić się na leczenie do poradni
odwykowej albo do Wspólnoty Anonimowych Alkoholików nie pozwala im wstyd, ale
przede wszystkim piętno społeczne, stygmat: alkoholiczka = kobieta upadła…
Swoją drogą od wielu lat zastanawiam się, cóż by to miało znaczyć i dlaczego takie
bzdury?
Po wsiach powiadają, że lepiej jest być znanym pijakiem niż anonimowym
alkoholikiem, ale to też kobiet nie dotyczy, a przynajmniej nie bezpośrednio,
bo niby jaka z niej anonimowa alkoholiczka? Przecież to Ziuta od Iksińskich,
cała wieś ją zna! Nie mówiąc już o tym, że prawie każdy ją miał, bo przecież
wiadomo: baba pijana – d… sprzedana (kolejna polska mądrość ludowa).
Historia opowiedziana przez Mikę Dunin jest wyjątkowo bolesna i przyznaję, że
kilka razy łzy ciekły mi po policzkach (np. wyścigi w napychaniu się soloną
cebulą, kiedy dzieci już nic innego nie miały w domu do zjedzenia), bo tak nie
powinny żyć i być traktowane dzieci, ale i później nie była to relacja wesoła,
choć jej bohaterka już dorosła i – wydawałoby się – sama decydowała o swoim
życiu. Bo możliwość podejmowania rozmaitych decyzji nie oznacza jeszcze
automatycznie poukładanego, szczęśliwego, satysfakcjonującego, spełnionego
życia ani realnej zdolności do zbudowania takowego – w przypadku tytułowej
alkoholiczki było wręcz przeciwnie: chaos, zagubienie, brak realnego kontaktu z
rzeczywistością (alkoholicy żyją w swoim własnym świecie wyobrażeń, przekonań i
pozorów, i to nie tylko wtedy, kiedy są pod
wpływem), negowanie oczywistych faktów i związków między nimi, bezradność
wobec banalnych problemów, nieudane najczęściej próby zgadywania, jak ma być,
jak się zachować, jak postąpić, co wybrać…
Bardzo ważne wydaje mi się uświadomienie sobie i zrozumienie, a to w książce
Miki Dunin pokazane jest bardzo wyraźnie, że głównym problemem
alkoholiczki/alkoholika nie jest alkohol – że, jak mawiają członkowie Wspólnoty
Anonimowych Alkoholików, alkoholizm to choroba duszy, ciała i umysłu, a więc
zdecydowanie bardziej psychiczna niż gastryczna, choć element uzależnienia
fizycznego też w niej występuje. W konsekwencji oznacza to, że alkoholiczka
(oczywiście także alkoholik) może przestać pić, ale choroba trwa nadal, życie w
dalszym ciągu w żaden sposób nie poddaje się kierowaniu. To stan, w którym… chciałam dobrze – wyszło jak zwykle.
Mika Dunin takie właśnie życie też opisuje: wprawdzie od pewnego momentu
alkoholu i upijania się nie było już w nim zupełnie, ale nadal wszystko
rozłaziło się w szwach, szło zupełnie nie tak (a jak miało/powinno być? – to
też zgadywanka), a do tego jeszcze nie bardzo wiadomo, dlaczego. Alkoholik –
płci dowolnej – może nie pić, jednak często dzieje się w jego/jej życiu tak,
jak to autorka opisała w rozdziale pod znaczącym tytułem „Suchy impas”: Tamte lata mogłabym nazwać małą
stabilizacją. Chciałabym je tak nazwać. Udawałam, że tym właśnie są. Robiłam
wszystko, by były. Ciułałam, składałam, zbierałam, ustawiałam się. Pozamykałam
większość niezamkniętych spraw z przeszłości. Zalegalizowane i wyjaśnione
rozstania, odebrane dyplomy, zakończone sprawy urzędowe, pospłacane długi.
Zmieniałam prace, mieszkania, próbowałam ułożyć życie osobiste, co nieodmiennie
doprowadzało mnie do rozpaczy, ponieważ raz za razem kończyło się w jedyny
znany i, jak już zaczęłam podejrzewać, jedyny dostępny mi sposób – porażką*.
„Alkoholiczka” jest przejmującą i wciągającą (jak bardzo dobry kryminał albo
romans) opowieścią o budzeniu się i rozwijaniu świadomości w sferze
umysłowej/psychicznej, duchowej i emocjonalnej. Dzięki niej łatwiej zrozumieć
określenie, które usłyszeć można często w środowisku anonimowych alkoholików: skazani na rozwój. Bo jeśli nawet wydaje
się to niesprawiedliwe i trudne, rodzi bunt i opór, a w świecie ludzi zdrowych
jest kompletnie niezrozumiałe i nie do pojęcia, prawdziwi alkoholicy każdego
dnia muszą wkładać wiele pracy i wysiłku w… normalność, w zwyczajne życie. I
nieustannie muszą się rozwijać. Bo umrą.
Nie sądzę, żeby to właśnie Wydawnictwo, tak bardzo szanowane, z półtorawiekową
tradycją, przez jakiś przypadek wydało „Alkoholiczkę” i „Alkoholika” –
koncepcja, przesłanie, idea, pomysł wydają mi się czytelne i zrozumiałe:
charakterystyczna, a nawet typowa dla mężczyzn zwięzła relacja, opisy
konkretnych, „twardych” faktów, sytuacji i zdarzeń, dzięki „Alkoholiczce”
zostają uzupełnione, dopełnione i – ponad wszelką wątpliwość – fantastycznie
wzbogacone światem przeżyć i emocji nieco bardziej delikatnych, ulotnych, choć
nie mniej tragicznych i bolesnych. W każdym razie, powtórzę raz jeszcze, poza
cudownym przeżyciem literackim i fascynującą autobiografią, jest „Alkoholiczka”
w literaturze polskiej kolejną okazją i szansą na zrozumienie, że tak naprawdę
fundamentalnym, podstawowym, głównym i zasadniczym problemem alkoholików,
kobiet i mężczyzn, nie jest konsumpcja etanolu w ilościach hurtowych (a co
jest? – odpowiedź uważny czytelnik znajdzie w książce Miki Dunin), choć to,
rzecz jasna, najbardziej rzuca się w oczy.
W ostatnich latach wiele razy zarzucano Kościołowi katolickiemu w Polsce obłudę
i zakłamanie, a od wieków skostnienie, niezdolność do zmian. Katolickie
Wydawnictwo WAM, wypuszczając na rynek książkę alkoholiczki, w której opisała
ona… hm… szczególną relację ze sługą bożym, pokazuje, że zarzuty nie muszą być
prawdziwe i niekoniecznie dotyczą całego Kościoła. Bo trzeba odwagi, by taką
książkę wydać; odwagi i otwartości, i szczerości, i… gotowości na zmiany.
Ksiądz Mateusz był młody, przystojny i uroczy. Miał cudownie
kojący głos, był fantastycznie dowcipny i złośliwy w ten przyjemny,
podniecający sposób, który uwielbiałam. I był wyraźnie mną zainteresowany**.
Na koniec, po uważnej lekturze „Alkoholiczki”, jedna tylko uwaga, właściwie
dygresja:
Wszyscy jesteśmy,
byliśmy albo w określonych warunkach bywamy złodziejami, oszustami i kłamcami,
wielu cudzołożnikami, ale trzeźwe alkoholiczki i alkoholicy nie udają
przynajmniej świętoszkowato, że to nieprawda, że oni nigdy nie… Może właśnie
dlatego bardziej sobie cenię opowieści uzależnionych, ale niepijących już
autorów od historii ludzi pozornie przyzwoitych, na użytek sąsiadów i dalszych
krewnych porządnych i bogobojnych, a jednak do samego gruntu fałszywych. Mika
Dunin w „Alkoholiczce” jest prawdziwa. Prawdziwa tak bardzo, że to momentami
boli…
--
* Mika Dunin, „Alkoholiczka”, wyd. WAM, 2014, s. 218.
** Tamże, s. 203.