czwartek, 30 marca 2023

Jak zarobić na martyrologii?

 „Dwie twarze: Życie prywatne morderców z Auschwitz” – Nina Majewska-Brown

Moje pierwsze lub drugie, ale na pewno ostatnie spotkanie z książkami tej autorki.

Najciekawszy wydaje się tytuł, który magicznym „Auschwitz” przyciąga pewnego typu czytelników, jak muchy do… lepu.

Lekturę można podzielić na 3,5 części. 
Pierwsza to opowieść o miłości, szczęśliwym małżeństwie i rodzinie esesmana i Ann, młodej kobiety, żony i wkrótce matki. Ann bardzo kocha swojego męża, co nie przeszkadza mu zdradzać go – nie jest nawet pewna, czyje jest trzecie dziecko, którego się spodziewa. Ann mieszka z mężem i dziećmi w Oświęcimiu, bo on ciężko pracuje w obozie koncentracyjnym.
Ann, która z trudem przyzwyczaja się do smrodu palnych w obozie ciał, bo mieszka kilkaset metrów od zasieków, która wchodzi wiele razy na teren obozu, by wybrać sobie ubrania i biżuterię po zamordowanych Żydówkach (im już nie będą potrzebne), nie wie, co dzieje się w obozie i co robi jej mąż, oficer SS.
Do pomocy w domu i przy dzieciach, Hans ściągnął z obozu Polkę, należącą do Świadków Jehowy (to wyznanie wtedy nazywało się jeszcze: Badacze Pisma Świętego) młodą dziewczynę, a wkrótce kolejną. W książce jest trochę jej obserwacji, ale nic w nich ciekawego.

Część druga, historyczna, to podstawowe i niezwykle uproszczone informacje o Niemcach, wojnie, obozach koncentracyjnych. Poziom – trochę niższy niż Wikipedia, z której często cytuje autorka, uznając ją za ważne źródło. Tyle tylko, że w Wikipedii jest zwykle więcej. Do tego garść zdjęć, z których zdecydowaną większość już widziałem, bo są bez problemu dostępne w Internecie. Niektóre związane z fabułą luźniej albo i wcale (papierosy, samochód, znaczki pocztowe, któreś w wydań „Mein Kampf”, cygaretki itp.), inne ciekawe, bo przedstawiają esesmanów w ośrodku wypoczynkowym.
Części pierwsza i druga przeplatają się ze sobą.

Część trzecia – bliżej końca, krótkie wspomnienia kobiet, mieszkających w Oświęcimiu i okolicach, zatrudnionych jako pomoc do dzieci, do sprzątania, prania, gotowania, właściwie do wszystkiego, w prywatnych domach esesmanów. To nie były więźniarki, ale i tak swoich pracodawców się bały.

I wreszcie na sam już koniec (część 0,5) spory fragment tekstu z innej książki Niny Majewskiej-Brown, stanowiący reklamę i zachętę.

Do minusów zaliczam powtarzanie się całych akapitów tekstu oraz nijakie zakończenie części pierwszej, a właściwie to kompletny jego brak.

Zdecydowanie nie polecam.

środa, 22 marca 2023

Powieść kryminalna z lat PRL

 „Cevenole. Zbrodnia w uzdrowisku” – Marek Żaromski

Rzecz dzieje się miejscowości Krzyżowiec Zdrój, głównie w pensjonacie Fraszka, w latach sześćdziesiątych XX wieku. Jest już po sezonie, więc gości niewielu. W dniu swoich pięćdziesiątych urodzin, 12 września 1964, po uroczystej kolacji połączonej z piciem, życzeniami i wręczaniem prezentów, właścicielka pensjonatu, pani Anna Małecka, zostaje zamordowana, co jej córka, Julia, odkryła dopiero następnego dnia rano. Jej młodszy brat, Rafał Małecki, student medycyny, do domu na urodziny matki wprawdzie przyjechał, ale na rodzinnej imprezie we Fraszce go nie było; podobno hulał gdzieś z przypadkowymi kuracjuszami i tak się spił, że wrócił dopiero nad ranem.

Wybudował ją i nadał jej nazwę ojciec pani Małeckiej – znany swego czasu satyryk, autor licznych, piosenek i fraszek, drukowanych w przedwojennych gazetach i tygodnikach
*.

Sprawę prowadzi młody porucznik z komendy Milicji Obywatelskiej w Krzyżowcu, Krzysztof Pol, który – jak się okazuje – ma w Zdroju wuja, byłego działacza WiN. Stanisław Garstecki odsiedział swoje, ale teraz, jako człowiek z marginesu marginesu, cienko przędzie i to raczej tylko dzięki uprzejmości, a może wdzięczności, zamordowanej. Anna Małecka, w czasie wojny i po jej zakończeniu, też nie była bierna.

Początkowo wydaje się, że właścicielka Fraszki zginęła od uderzenia tępym narzędziem w głowę oraz że był to mord rabunkowy, bo zginęły jakieś jej precjoza. Wkrótce jednak okazało się, że domniemany włamywacz zostawił wielokrotnie więcej złota i pieniędzy, niż ukradł, a obrażenia zadał jej sprawca już po śmierci, bo w rzeczywistości zmarła z powodu zatrucia cyjankiem. To oznacza, że zbrodni dokonał ktoś z domowników.
Przełożony porucznika Pola uprzedzał go, że to dochodzenie przypominać będzie spacer po polu minowym. Problem stanowią znajomi zamordowanej i stali bywalcy pensjonatu, ludzie na stanowiskach, dobrze „ustawieni” i wiele mogący w stosunkowo nowej, PRL-owskiej rzeczywistości.

„Cevenole” byłaby bardzo dobrą powieścią kryminalną, gdyby autor umiał pisać – chodzi mi oczywiście o pisarstwo, a nie o zdolność stawiania liter, jaką wynosi się ze szkoły podstawowej. Błędów jest zbyt wiele, jak na moją wytrzymałość. Ziółka zmieniają się w herbatę; irytujący i kompletnie nieusprawiedliwiony wydaje mi się nadmiar „tak zwanych” albo „jak to mówią”. Proszę też przyjrzeć się cytatowi i interpunkcji w nim. A przecież książka przeszła przez ręce korektorki (Anny Strakowskiej)!
Nie wiem, czy to literówka, czy może autor celowo zamienił Jakuba Bermana (postać historyczną i znaczącą osobistość wczesnego PRL) na Jakuba Dermana. Jeśli to celowe, to nie zgadłem, po co. A może autorowi samo to jakoś wyszło.
Porucznik komunistycznej Milicji Obywatelskiej z tych czasów, określający osiedle PRL-owskich prominentów w Bydgoszczy mianem „zatoka czerwonych świń”, jest po prostu kompletnie niewiarygodny. Zresztą… sytuacji, postaw, zachowań, sztucznych, mało przekonujących, jest w powieści więcej. Jak gdyby współcześni bohaterowie/aktorzy udawali, że to lata sześćdziesiąte, bo zaopatrzono ich w gadżety typu Moskwicz lub Giewonty.
Groteskowo przerysowane osobowości niektórych bohaterów. Były członek WiN (organizacja Wolność i Niezawisłość, przez jednych nazywani bandytami, przez innych patriotami) jest postacią kryształowo czystą, człowiekiem nieskazitelnie moralnym, mądrym, wykształconym (łaciną posługuje się płynnie), religijnym, dobrze wychowanym, miłującym bliźniego, bez względu na jego czyny itd. Za to były pracownik Urzędu Bezpieczeństwa jest postacią absolutnie jednobarwną i jednolicie czarną, to zło wcielone, kanalia i szubrawiec, który czyni zło odruchowo i automatycznie, i to bez żadnej potrzeby, knuje, mataczy, zasiewa wątpliwości, po prostu z nawyku.
Kompletnie nieprawdopodobne zakończenie, ale o tym nie jestem w stanie pisać, bez zdradzenia, na czym konkretnie ten absurd polega.
Ostatni zarzut to nadmierna religijność – to miała być powieść kryminalna, a nie rozprawka religijna, często właśnie po łacinie.

Marek Żaromski tytułem książki uczynił mało znany i niezbyt popularny utwór Vincentego d'Indy, Symphonie „cévenole" (niewielka symfonia na temat góralskiej pieśni francuskiej, na dwa fortepiany), ulubiony przez jednego z bohaterów, byłego nauczyciela muzyki. Bardzo to ambitne, ale skoro jesteśmy przy skojarzeniach muzycznych, to książka przypomina mi bardziej dzieła znakomitego muzyka, Zenona Martyniuka.

Reasumując: bardzo dobra fabuła, kiepskie wykonanie. Marek Żaromski dysponuje naprawdę doskonałą wyobraźnią, pomysł miał świetny, a warsztat… może z czasem uda się poprawić.




---
* Marek Żaromski, „Cevenole”, wydawnictwo eSPe, 2023, s. 8. 

 

 

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

środa, 15 marca 2023

Wiem, co myślisz i co zrobisz

 „Mentalista” – Henrik Fexeus, Camilla Läckberg

Lubię warsztat pisarski Camilli Läckberg, ale nie można zapominać, że w tym przypadku autorów było dwoje, więc nie jest pewne, które z nich odpowiada za ostateczny kształt powieści, jej klimat, nastrój, wreszcie elementy fabuły. Zadziwiające wydawało mi się tylko to, jak wielu recenzentów, czytelników, ten fakt z premedytacją zapewne ignoruje. Przypuszczam też, że tego Henrika Fexeusa zauważono by natychmiast, gdyby powieść okazała się kiepska.

Vincent Walder, tytułowy mentalista, lat czterdzieści siedem, w nieudanym związku z Marią, po nieudanym związku z jej siostrą, pomaga policji w sprawie zabójstw, które wiążą się ze sztuczkami iluzjonistów. Walder próbował swoich sił w tym rzemiośle, ale ostatecznie występuje na scenie jako mentalista, specjalista od właściwości umysłu i sposobu myślenia, który bacznie obserwując ludzi, potrafi zgadnąć, co zrobią, jak się zachowają albo jak się zachowali, postąpili w przeszłości.

Waldera do grupy śledczych zwerbowała inspektor Mina Dabiri, pracująca w policji, w niedawno utworzonej, eksperymentalnej jednostce, w skład której wchodzą policjanci z różnych wydziałów, ale charakteryzujący się specjalnymi cechami. Inni gliniarze z tego zespołu to Ruben, irytujący dupek, przynajmniej pozornie, Christer, wiecznie niewyspany ojciec trojaczków, Peder i szefowa grupy, Julia. Autorzy sporo czasu i miejsca poświęcili tym osobom, ale jednak głównymi bohaterami są Dabiri i Walder.

Żeby powieść różniła się od miliona innych, autorzy wymyślili dość ciekawy zabieg, bo dwie pierwszoplanowe osoby zmagają się z poważnymi fobiami, natręctwami i obsesjami. U Dabiri chodzi o bakterie, wirusy, mikroby, zarazki, Walder natomiast to perfekcja i obsesja na punkcie parzystości. Oboje miewają reakcje somatyczne (na przykład ataki duszności lub paniki), gdy dochodzi do kontaktu, zderzenia z obiektem ich fobii.

Dwie kobiety, a wkrótce potem nienormalny chłopak, zostają znalezieni martwi w konstrukcjach naśladujących skrzynie lub inne rekwizyty sztukmistrzów. Zwłoki są w specyficzny sposób numerowane, więc nie ma wątpliwości, ze chodzi i seryjnego mordercę, który toczy z policją, a może przede wszystkim z Vincentem Walderem, coś w rodzaju chorej gry. Ale w jaki sposób zabójca przewidział, a może sprowokował, że do śledztwa zostanie zaproszony właśnie on, człowiek z zewnątrz? Walder, co wielokrotnie podkreślał, nie jest psychologiem, nie potrafi stworzyć profilu osobowości sprawcy.

Powieść stanowi niezłą rozrywkę, nie jest jednak tak dobra, żeby był sens wracać do niej po dłuższym czasie, jak to się dzieje z książkami naprawdę wybitnymi.

niedziela, 5 marca 2023

Kasztanowa makabra w Danii

 „Kasztanowy ludzik” – Søren Sveistrup

31 października 1989, Møn – brutalne morderstwo. W koszmarny sposób straciła życie prawie cała rodzina oraz policjant.
Prawie współcześnie, bo około rok temu – zaginęła Kristine, córka ministry spraw społecznych w duńskim rządzie, Rosy Hartung. Do jej porwania, zgwałcenia, rozczłonkowania zwłok i ukrycia ich w różnych miejscach, przyznał się mężczyzna chory na schizofrenię i pewnie nie tylko. W trakcie popełniania zbrodni miał rzekomo zaniki pamięci, więc zwłok nigdy nie odnaleziono.
Aktualnie. Zamordowana zostaje kobieta, a wkrótce druga i trzecia. Pierwszej sprawca odciął dłoń, drugiej obie dłonie, trzeciej dłonie i stopę. Przy każdych zwłokach policja znajdowała figurki zrobione z kasztanów. Na kasztanach odkryto odciski palców rzekomo nieżyjącej od roku Kristiny Hartung.

Sprawę prowadzi młoda policjantka Naja Thulin oraz Mark Hess. Ona uważa, że marnuje swoje talenty w wydziale zabójstw i chce się jak najszybciej przenieść do tworzonego właśnie nowego wydziału, zajmującego się przestępczością cybernetyczną, on pracował jako oficer kontaktowy Europolu, ale tam narobił sobie bliżej nieokreślonych kłopotów, więc wysłano go do Kopenhagi, do jego dawnego wydziału; to coś w rodzaju kary, czas, żeby się ogarnął. Hess ma nadzieję lada moment wrócić do Europolu.

Motywem przewodnim jest sprawa dzieci zaniedbywanych, krzywdzonych, odbieranych patologicznym rodzinom, przez urzędy podległe ministrze Hartung. Co ciekawe, wygląda na to, że w Danii wystarczy anonimowy donos, by ruszyła machina sprawdzania warunków, w jakich żyje dziecko. Jednak procedury to jedno, a realna realizacja przepisów, to drugie.

Dobra powieść, choć może nie aż tak dobra, jak zachwalano w reklamach. Dwa elementy mi się nie podobały. Fabuła jest przewidywalna. Nie w tym rzecz, żeby czytelnikowi łatwo udało się zidentyfikować mordercę, co to, to nie, wręcz przeciwnie, ale już po kilkudziesięciu kartkach widać wyraźnie, że coś tu śmierdzi, że prawda nie jest taka, jak chciałby ją widzieć komisarz Nylander – palant, dupek i karierowicz. Druga sprawa to zakończenie. Już wiadomo, kto jest sprawcą i dlaczego zabijał, ale krwawa konfrontacja sprawcy z policją, trwa zdecydowanie zbyt długo – takie przeciąganie niepewności na siłę.