„Zapomniane na śmierć” – Nora Roberts jako J. D. Robb
Wydaje mi się, że z dużą dozą prawdopodobieństwa potrafię się domyślić, czemu znani autorzy w jakimś punkcie swojej kariery próbują występować pod pseudonimami. Jeśli jest się znanym, popularnym pisarzem/pisarką, ale nie jest się idiotą, to w pewnym momencie pojawiają się pytania i wątpliwości: moja ostatnia książka znakomicie się sprzedawała, bo to była genialna, fantastyczna powieść, a może dlatego, że na tym etapie kariery, wszystko, co wyprodukuję, będzie się świetnie sprzedawać bez względu na realną jakość? Może to tylko znana marka, a nie geniusz pisarski? Może nie jestem już tak dobra/dobry, jak kiedyś? W takim przypadku, żeby upewnić się co do swojej realnej wartości pisarskiej, pisarz próbuje swoich sił pod pseudonimem właśnie, a bywa, że i w innym gatunku literackim. Romanowi Kacewowi (inne wcielenia to Émile Ajar i Romain Gary) udało się to idealnie. Próbowała J. K. Rowling, próbowała Nora Roberts. Jednak w tych przypadkach ich książki, wydawane pod pseudonimami, błąkały się gdzie na ostatnich miejscach list Amazonu, więc wydawcy albo autorki, musiały błyskawicznie zorganizować przeciek informacji, żeby ratować całe przedsięwzięcie. I nagle okazało się, że powieści Roberta Galbraitha oraz J. D. Robb są po prostu świetne. Tylko czemu takie nie były, gdy jeszcze nie wiedziano powszechnie, że prawdziwymi autorkami są celebrytki? Biznesowo wszystko się udało, ale nie zazdroszczę obu paniom realnego wyniku eksperymentu.
W „Zapomnianych na śmierć” Nora Roberts jako J. D. Robb (tak, na okładce widnieją oba te nazwiska zapewne po to, żeby każdy i z daleka widział, że to dzieło sławnej Nory Roberts, a nie jakiejś nieznanej J. D. Robb) sięgnęła w odrobinę inną stronę, niż typowe dla niej łagodne dość powieści sensacyjne z uczuciami w tle albo odwrotnie, a konkretnie w stronę fantastyki. Mało fantastycznej fantastyki, dodam od razu, bo akcja dzieje się wprawdzie w przyszłości, ale niezbyt odległej od czasów obecnych, a konkretnie to około 37 lat. W każdym razie samochody, a przynajmniej radiowozy policyjne, latają nad ulicami, z komputerami rozmawia się płynnie, auta i komisariaty wyposażone są w automaty kuchenne, serwujące kawę, posiłki lub puszki z colą, zamiast ochronnych gumowych rękawiczek używa się specjalnej substancji w aerozolu natryskiwanej na dłonie i później po prostu zmywanej, i takie tam…
Nowy Jork, rok 2061. Powoli do historii przechodzą wyniszczające wojny miejskie, miasto się odbudowuje i rewitalizuje. Obok jednego placu budowy w Hudson Yards, w kontenerze na śmieci, znalezione zostają zwłoki bezdomnej kobiety, której ktoś rozwalił głowę łomem. To była dobra kobieta, znana lokalnej policji, nawet przez gliniarzy wspierana, bo często informowała ich o zaobserwowanych w okolicy wykroczeniach. Chwilę później, podczas prac rozbiórkowych na sąsiedniej budowie, należącej do Roarke'a, odkryto szczątki kobiety i małego dziecka; możliwe, że ofiara była w ciąży, a nienarodzone dziecko zmarło wraz ze śmiercią matki. Jednak te szczątki wydają się pochodzić sprzed kilkudziesięciu lat.
Obie sprawy prowadzi porucznik Eve Dallas wraz ze swoją partnerką, Peabody. Choć zbrodnie dzieli kilkadziesiąt lat, Dallas ma przeczucie, że jakoś się one ze sobą łączą.
W przypadku książek, które planuję zrecenzować, z premedytacją nie czytam blurbów lub opinii innych czytelników, żeby się czymś nie zasugerować. Dlatego dopiero po dłuższym czasie i przeczytaniu ze dwudziestu procent powieści zorientowałem się, że to musi być część, i to nie pierwsza, jakiejś większej całości. Na przykład jacyś obcy ludzie rozpoznawali Dallas i jej męża, zachowywali się i reagowali, jakby ich wcześniej spotkali. W tej sytuacji musiałem trochę poszperać, bo w niektórych momentach nie za bardzo rozumiem, o co chodzi i dlaczego. Tak oto dowiedziałem się, że „Zapomniane na śmierć” jest to tom 53 cyklu „Oblicza śmierci”. Ups! Gdybym to wiedział wcześniej, to – mimo, że warsztat pisarski Nory Roberts bardzo cenię – na pewno bym po tę powieść nie sięgnął.
W powieści roi się od Singerów, Boltonów, Kincadów, Boltonów-Kinkadów, Singerów-Boltonów, bo to kilka pokoleń i rozmaite koligacje. Trochę mi się oni wszyscy mylili, właściwie nieomalże do końca. Jednak moim niekwestionowanym faworytem został Roarke: miliarder, którego stać na wszystko, policyjny specjalista od komputerów z wydziału informatyki śledczej i czasami – jako konsultant – podwładny porucznik Eve Dallas, a prywatnie… jej mąż. Mocne!
Przekręty budowlanych deweloperów, zbrodnie, rodzinne tajemnice i sekrety, rosyjska mafia… to powieść sensacyjna w amerykańskim stylu, którą naprawdę bardzo gładko i szybko się czyta, choć to ponad 500 stron. Dawno już nie obiecywałem sobie późnym wieczorem, że jeszcze tylko jeden rozdział, a później znowu jeszcze tylko jeden i tak do północy.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl