piątek, 24 maja 2024

Mroczne tajemnice Peszawaru

 „Za kurtyną” – Earl Derr Biggers

Czytałem tę książkę (oraz kilka innych tegoż autora, z sierżantem Chanem w roli głównej) pod koniec lat siedemdziesiątych, może na początku osiemdziesiątych. Było to wydanie Iskier, z serii ze srebrnym kluczem. Zupełnie już teraz nie pamiętam jej fabuły, a jedynie to, że mi się podobała. Lektura miała być teraz okazją do sprawdzenia, czy tego typu powieści naprawdę były kiedyś zdecydowanie lepsze od wyrobów współczesnych królowych polskiego kryminału, czy może to tylko moje nastoletnie sentymenty. Tym drugim okazał się po latach film „Krzyżacy”, ale to inna sprawa.

Bill Rankin, sprytny dziennikarz „Globe”, aranżuje spotkanie towarzyskie, w którym biorą udział: były naczelnik wydziału kryminalnego Scotland Yardu, sir Fryderyk Bruce, elegancki Barry Kirk, zamożny dżentelmen, u którego Bruce się zatrzymał podczas swojego pobytu w San Francisco, detektyw z Honolulu, sierżant Charlie Chan oraz młoda, atrakcyjna prawniczka, panna Morrow. Dziennikarz liczył na zdobycie sensacyjnego materiału dla swojej gazety i w tym celu co trochę pociągał za język Kirka i Chana, sławnych detektywów.

Podczas tego spotkania sir Fryderyk Bruce opowiedział o dwóch sprawach w swojej zawodowej karierze, których dotąd nie udało mu się rozwikłać, a które to sprawy nadal, mimo upływu kilkunastu lat, nie dają mu spokoju. Pierwsza dotyczyła zamordowania zamożnego adwokata Hilary’ego Galta, którego znaleziono w jego własnym biurze z kulą w głowie. Elegancki prawnik miał na nogach egzotyczne pantofle, które otrzymał w prezencie od chińskiego ambasadora. Sprawa druga związana była z tajemniczym zaginięciem osiemnastoletniej kobiety, Ewy Durand, od niedawna żony majora Eryka Duranda. W maju 1913 roku, w Peszawarze, eleganckie towarzystwo zabawiało się w chowanego, a Ewy Durand nie znaleziono przez kolejnych kilkanaście lat.
Bruce enigmatycznie dał znać, że jest już bliski rozwiązania zagadki, że wie, co stało się z Ewą Durand.

Następnego dnia w domu Barry’ego Kirka odbyło się eleganckie spotkanie towarzyskie. Na takie nie zaprasza się dziennikarzy, ale poza Rankinem, obecni byli wszyscy wyżej wymienieni, a ponadto matka Kirka ze swoją damą do towarzystwa, znany podróżnik, który prezentował filmy ze swoich wypraw, odnoszący sukcesy biznesmen. Wyświetlanie filmów wymaga zaciemnienia i w takiej właśnie chwili sir Fryderyk Bruce został zamordowany. Wydaje się, że swoimi nieodpowiedzialnymi aluzjami z dnia poprzedniego, sprowokował zabójcę.

W tym momencie powieść właściwie dopiero się zaczyna. Jest to klasyczny kryminał (kiedyś nie było potrzebne określenie „klasyczny”, bo były tylko takie) zbudowany według znanego schematu: mroczne tajemnice z przeszłości, zbrodnia w zamkniętym pomieszczeniu, w którym przebywała ograniczona liczba konkretnych osób. Łatwo o porównanie z „Morderstwem w Orient Expressie” i wieloma innymi.

Przeczytałem z prawdziwą przyjemnością. To dobre, choć nieco niedzisiejsze, pisarstwo. Pierwsze wydanie pojawiło się bodajże w 1928 roku. To klasyka na niezłym poziomie, więc wielbicielom wyrobów królowych polskiego kryminału, podobać się pewnie nie będzie.

 

 

 

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl


niedziela, 19 maja 2024

Spiskowcy ratują Hiszpanię

 „Reina Roja. Czerwona królowa” - Juan Gómez-Jurado

Tytuł dziwny, bo „reina roja” to po hiszpańsku właśnie „czerwona królowa”. Jakaś nowa moda czy maniera na powtarzanie tytułu w różnych językach? To zapewne historyjka dla dzieci „Przygody owcy” zostanie wydana pod tytułem „Przygody owcy. The adventures of a sheep. Las aventuras de una oveja. Die Abenteuer eines Schafes”. Może trochę za długie, ale za to jakże ambitne i zwracające uwagę! Zwłaszcza, gdy dział marketingu przeforsował w wydawnictwie kosztowną i szeroko zakrojoną akcję reklamową. No, trudno, jak trzeba, to trzeba.

W sensie… jak by to powiedzieć… technicznym książka napisana koszmarnie. Nie wiem czy to wina autora, czy tłumacza, czy redaktora, czy korektora, ale przekład sprawia wrażenie wykonanego za pomocą Google Translate. Szczoteczka do zębów tonąca (w czym?) w połowie drogi (do czego?). Imperium pyłowe ojca (???). Telefon na podeście schodów, taki, do którego wrzuca się monety i który wibruje przy uchu, kiedy przychodzą wiadomości WhattsApp (sic!). Główna bohaterka cierpi na anosmię, nie czuje żadnego zapachu, a w zasadzie… tu uwaga – tylko słony i słodki, bo reszta smakuje jak papier (ups!). I mnóstwo innych takich.

Jestem pewien, że powieść tego autora podoba się Hiszpanom. W milutki sposób głaszcze ego mieszkańców i obywateli tego kraju, bo według Juana Gómeza-Jurado w Hiszpanii wszystko jest najlepsze, najwyższe, największe, a główna bohaterka, Antonia Scott, jest oczywiście najinteligentniejszą osobą na świecie.

Jest w powieści element rzeczywistości. Wiele zbrodni zostałoby wyjaśnionych, mnóstwo spisków udaremnionych, afer gospodarczych ujawnionych, gdyby urzędy i instytucje (a także konkretne osoby) były w stanie współpracować, dzielić się informacjami, działać razem, a nie konkurować ze sobą – ze szkodą dla społeczeństw, oczywiście. I tu kończy się realizm, a zaczyna naiwna i naciągana teoria spiskowa. Grupa najbogatszych ludzi zakłada tajną organizację, której celem jest ratowanie świata i ludzkości przed nią samą, jej głupotą i nieudolnością. Tajna organizacja ma w każdym kraju jednego człowieka, nazywanego Mentorem, który jest łącznikiem organizacji ze światem realnym i oficjalnym oraz jedną Czerwoną Królową, osobę o niesamowitej inteligencji i paranormalnych zdolnościach.

W ogromnej willi znalezione zostały zwłoki syna prezeski największego banku w Hiszpanii. Ciało specjalnie upozowano, po pozbawieniu go całej krwi. Niewielka ilość tej krwi znajduje się w kielichu, który trup trzyma. Na jego głowie znaleziono ślady oliwy. W willi nie odkryto żadnych śladów, co oznacza, że zbrodni dokonano w jakimś innym miejscu.
Córka najbogatszego w Hiszpanii potentata została porwana. Kierowca specjalnego samochodu z przyczepą do przewozu koni, którym jechała, wioząc ukochaną klacz, został zamordowany, medalowy koń wyścigowy też stracił życie. Mijają godziny, a nie pojawiło się żadne żądanie okupu, przynajmniej oficjalnie.

W przypadku tak wysoko postawionych ofiar sprawą zajmowałaby się tylko ta tajna organizacja, ale ojciec uprowadzonej kobiety zawiadomił policję, więc wmieszał się w to Wydział Porwań i Wymuszeń Policji Krajowej, a konkretnie kapitan Parra. Rzecz jasna od razu pojawiły się spory kompetencyjne.
Sprawę prowadzi Antonia Scott, Czerwona Królowa Hiszpanii, z pomocą inspektora Jona Gutiérreza (pederasty), którego Mentor nakłonił do współpracy właściwie szantażem.

Relacja z następujących po sobie wydarzeń odbywa się z różnych punktów widzenia, bo to i Antonii Scott, i Jona Gutiérreza, i kapitana Parry, i Carli (ofiary porwania), i Bruna (dziennikarza), i wreszcie samego sprawcy o pseudonimie Ezequiel.

Powieść może nawet nie jest taka zła, jak mogłoby się to wydawać po lekturze mojej opinii, jest nawet momentami wciągająca (a momentami są to dłużyzny, zwłaszcza rozmyślania Carli) i naprawdę chciałem dobrnąć do końca, żeby dowiedzieć się o co w końcu chodzi. Nie była jednak na tyle ciekawa, żebym planował lekturę kolejnych tomów z serii „Antonia Scott”.

poniedziałek, 13 maja 2024

Różne oblicza Ławrientija B.

 „Beria. Oprawca bez skazy” – Françoise Thom

Francuska sowietolożka Françoise Thom napisała gigantyczną (prawie tysiąc stron) biografię Ławrientija Pawłowicza Berii, radzieckiego działacza komunistycznego pochodzenia gruzińskiego, szefa NKWD, bezpośrednio odpowiedzialnego za mord polskich oficerów w Katyniu i wiele innych zbrodni.
Te akurat fakty nie ulegają najmniejszej wątpliwości, natomiast dopiero po odtajnieniu dokumentów ZSRR, już po rozpadzie tego kraju, okazało się, że Beria był również autorem najbardziej liberalnego projektu zmian ustrojowych ZSRR, na długo przed Gorbaczowem (np. likwidacja NRD). Najprawdopodobniej dlatego właśnie stracił życie po sfingowanym procesie wkrótce po śmierci Stalina, w 1953 roku.

Książek o tych czasach i o prominentach ZSRR, w tym Berii, napisano mnóstwo. Do każdej z nich, nawet do niezwykle rzetelnie opracowanej biografii Berii Françoise Thom, trzeba podchodzić bardzo ostrożnie. W czasach rządów Stalina wiele rozkazów wydawanych było tylko ustnie, tony dokumentów zniszczono, a niektóre na bieżąco fałszowano na potrzeby przyszłych pokoleń. W takich warunkach trudno o pełną wolność od interpretacji, a ta zależna jest od osobistych przekonań, nawet wiarygodnego historyka.

Dokumenty zatytułowane »Propozycje NKWD« są często jedynie formalnym ujęciem ustnych instrukcji Stalina. Dlatego bardzo trudno jest zidentyfikować własne inicjatywy Berii za życia Stalina*.

Pozycja zdecydowanie bardziej naukowa (historyczna) niż popularna, adresowana głównie do czytelników posiadających znakomite rozeznanie, na przykład, w polityce i historii ruchu komunistycznego w Gruzji, znających i pamiętających nazwiska lokalnych działaczy, rozumiejących ich spory kompetencyjne, manipulacje itp.

Opór gruzińskich komunistów wobec Federacji Zakaukaskiej, gdzie znaczne wpływy posiadała Armenia, miał swój odpowiednik na płaszczyźnie GPU – gruzińskie GPU było na noże z GPU Zakaukazia, któremu od wiosny 1924 r. przestało przesyłać opracowania zbiorcze. Ponieważ siedziby obu rywalizujących organizacji znajdowały się w Tbilisi, starcie zakaukaskiego GPU z jego gruzińską filią było tak ostre, że Epifan Kwantaliani i Beria, naczelnicy gruzińskiego GPU, zwrócili się w notatce z 7 maja 1924 r. o rozjemstwo Ordżonikidzego i Jagody, zastępcy Dzierżyńskiego. Skarżyli się, że zakaukaskie GPU podbierało gruzińskiemu GPU agentów i informatorów. Domagali się przy tym wyłączności operacyjnej w Gruzji, w tym także w działalności kontrwywiadowczej, w celu uniknięcia niezdrowego paralelizmu*.

Biografia obszerna, wiarygodnie opracowana i bardzo, bardzo trudna w odbiorze.



---
* Françoise Thom, „Beria. Oprawca bez skazy”, przekład Krystyna Antkowiak, Prószyński Media, 2016, e-book.

piątek, 10 maja 2024

Byliśmy potęgą w matematyce

 „Genialni. Lwowska szkoła matematyczna” – Mariusz Urbanek

Mam pewne szczególne powody, by interesować się Stefanem Banachem, planowałem nawet o tych swoich sentymentach napisać, ale ostatecznie zrezygnowałem. Anegdota mogłaby nie być w pełni zrozumiała i miałaby się nijak do oceny książki.
Ośrodek naukowy we Lwowie, to, rzecz jasna, nie tylko Stefan Banach, do ważniejszych postaci należał Wacław Sierpiński, Hugo Steinhaus, Stanisław Mazur, Stanisław Ulam, który w Los Alamos pracował nad Projektem Manhattan (bomba atomowa), i wielu innych.

Lwowska szkoła matematyczna – szkoła naukowa zaliczana do tzw. polskiej szkoły matematycznej (drugą była, konkurująca do miana najlepszej, warszawska szkoła matematyczna, zajmująca się teorią mnogości i topologią), działająca w dwudziestoleciu międzywojennym we Lwowie, skupiona wokół Stefana Banacha i Hugona Steinhausa. Lwowska specjalizowała się w analizie funkcjonalnej i wydawała „Studia Mathematica”. Powstała dzięki wcześniejszym staraniom profesora Wacława Sierpińskiego, pragnącego przekształcić Uniwersytet Jana Kazimierza w stolicę polskiej matematyki. W okresie II Rzeczpospolitej w zasadzie się to udało. A dokładniej to jego następcom. Sierpiński w dniu wybuchu I wojny światowej jako obywatel Austro-Węgier (Lwów znajdował się w tym zaborze) został internowany w Rosji, gdzie bawił na wakacjach z rodziną, i mógł wrócić do kraju dopiero w 1917 roku, jednak wtedy wybuchła wojna polsko-ukraińska oraz wojna polsko-bolszewicka, więc ostatecznie przeniósł się na nowy Uniwersytet Warszawski.

Opracowanie Urbanka to kawał rzetelnej historii specyficznego środowiska i ludzi je tworzących, choć oczywiście nie wszystkich. Na pamiątkowym zdjęciu widać co najmniej kilkadziesiąt osób, ale też nie wszystkie one odegrały znaczące role w tworzeniu lwowskiej szkoły matematycznej.
Poszczególne rozdziały w książce, mniej więcej chronologicznie, poświęcone są kilku geniuszom matematycznym, ich osiągnięciom naukowym, ale też osobistym przeżyciom. Bywają też w niej anegdoty. Choćby taka: Hugo Steinhaus często powtarzał, że największym jego osiągnięciem było… odkrycie Stefana Banacha. Albo to: Banach nigdy nie skończył wyższych studiów (studiował zaledwie dwa lata), więc na specjalną zgodę na zatrudnienie go, jako asystenta na uczelni, Steinhaus musiał prosić samego ministra. Inna anegdota mówi o podstępie, dzięki któremu udało się nakłonić Banacha do zdania egzaminu doktorskiego, bo on sam nie miał na to ochoty – ale to historyjka na pewno powszechnie znana.

Po II wojnie światowej Hugo Steinaus (wraz z częścią kadry naukowej) przeniósł się do Wrocławia, Stanisław Mazur do Warszawy, Stefan Banach nie zdążył przenieść się do Krakowa, na Uniwersytet Jagielloński. Zmarł w sierpniu 1945 roku na raka płuc.

Jeśli ktoś miałby obawy, to informuję, że jest to historia ludzi, czasów i miejsc, a nie trudne rozważania matematyczne. Dzięki „Genialnym” można też zorientować się, jakie straty poniosła polska inteligencja, na skutek celowych działań Niemców i Rosjan.

niedziela, 5 maja 2024

Brzechwa to nie tylko bajki!

 „Brzechwa nie dla dzieci” – Mariusz Urbanek

Ciekawie napisana biografia Jana Wiktora Lesmana (1898-1966), prawnika pochodzenia żydowskiego, specjalizującego się przede wszystkim w prawie autorskim, biorącego udział w tworzeniu podstaw ochrony prawnej autorów w Polsce. Jako prawnik reprezentował Stowarzyszenie Autorów ZAiKS. W swoim drugim wcieleniu (pod pseudonimem „Szer-Szeń” lub „Inspicjent Brzeszczot”) był w latach międzywojennych niezwykle popularnym i krocie zarabiającym autorem tekstów satyrycznych dla kabaretów. Jednak jego marzeniem i ambicją było zaistnienie w kulturze polskiej, jako poważny i ceniony poeta, na wzór skamandrytów. To akurat nie udawało mu się bardzo długo. Jego wiersze latami uznawano za mierne, wtórne, sztuczne i ewidentnie inspirowane twórczością jego kuzyna, który nazwisko Lesman zmienił na Leśmian. Tenże Lesman/Leśmian uznał kiedyś, że dwóch poetów o tym samym nazwisku, to murowane problemy i nieporozumienia, więc zaproponował krewniakowi, żeby ten, na potrzeby poezji, używał pseudonimu Brzechwa (powiązanie ma to z pewną częścią strzały). 
Po latach Jan Brzechwa, jako poeta, osiągnął sukces, ale czy wypracował w końcu własny styl, czy obniżyły się (po wojnie) kryteria oceny poezji, to już kwestia inna.

Wracając do kraju, Brzechwa zabrał ze sobą grubą teczkę z wierszami. Był przekonany, że jest poetą równym najlepszym. Ale kiedy pokazał swoje utwory Bolesławowi Leśmianowi, kuzyn wylał mu na głowę kubeł zimnej wody. Ocenił, że wiersze są nic niewarte, ich autor nie ma czego w poezji szukać, a na koniec dał mu do przeczytania wydany właśnie debiutancki tomik innego młodego poety. To było Czyhanie na Boga Juliana Tuwima.
– Po przeczytaniu zniszczyłem swoje utwory i zacząłem od początku – powiedział Brzechwa pół wieku później Krystynie Nastulance.

Jan Brzechwa tworzeniem bajek i wierszyków dla dzieci zajął się dopiero przed czterdziestką i trochę jakby przypadkowo – chciał zwrócić na siebie uwagę atrakcyjnej przedszkolanki, spotkanej w otwockim pensjonacie, która mu się spodobała, więc napisał kilka wierszowanych dziecinnych opowiastek. Okazało się, że zostały one przyjęte z entuzjazmem i bardzo się podobały. Jednak pisanie dla dzieci było tym elementem jego aktywności życiowej, który cenił najmniej. Paradoksalnie z takiej właśnie twórczości znany jest obecnie najbardziej.

Złożył je najpierw w oficynie J. Przeworskiego, a kiedy tam nie znalazły uznania, zaniósł do Mortowiczów. Janinie Mortkowiczowej wiersze się spodobały, mimo wszystko jednak Brzechwa zdziwił się, kiedy zapowiedziała, że wyda je jako książeczkę dla dzieci. I to koniecznie z kolorowymi ilustracjami! Czekał na to blisko dwa lata, bo edytorka wypróbowała kilkoro plastyków, zanim zdecydowała się na rysunki Franciszki Themerson. Tuż przed gwiazdką 1937 roku w księgarniach pojawiła się pierwsza z dwu przedwojennych książek Brzechwy dla dzieci – „Tańcowała igła z nitką”.

Urbanek sportretował nie tylko Jana Brzechwę, ale też zaprezentował proces narodzin wolnej Polski, z rozbrajaniem Niemców włącznie, fascynację Brzechwy Piłsudskim, życie w Warszawie w latach dwudziestych i trzydziestych, II wojnę światową i niemiecką okupację, obrazki z czasów wczesnego PRL-u.

Nieco pokrętny tytuł. We współczesnej kulturze polskiej określenia „nie dla dzieci” albo „tylko dla dorosłych” sugerują treści erotyczne i brutalne – w biografii nie ma ani jednego, ani drugiego, więc żeby czytelnik nie poczuł się oszukany. Pozycja całkiem niezła, choć uważam, że można to wszystko było opisać lepiej, ciekawiej, szerzej opisując Brzechwę jako człowieka, a nie głównie jego osiągnięcia.