wtorek, 11 grudnia 2012

Od Billa do Williama Jamesa

Odmiany doświadczenia religijnego” – William James
(The Varieties of Religious Experience. A Study in Human Nature)

Dlaczego w ogóle sięgnąłem po „Odmiany doświadczenia religijnego” Jamesa? Zwraca na nie uwagę William G. Wilson (Bill W.), autor książki „Anonimowi Alkoholicy”, a jako że historia Wspólnoty AA żywo mnie interesuje, nie mogłem tego nie zrobić.

Wiedziałem, że nie jest to pozycja łatwa w odbiorze i zdawałem sobie sprawę, że do zmierzenia się z nią muszę po prostu dorosnąć (ostatecznie czytałem ją trzy miesiące i już wiem, że do niektórych fragmentów powinienem wrócić); nigdy też nie była tania, co także miało niebagatelne znaczenie. Kiedy wreszcie zdecydowałem się ją kupić, okazało się, że są na rynku dwie książki Williama Jamesa o podobnych tytułach: „Odmiany doświadczenia religijnego” i „Doświadczenia religijne”. W tym momencie zaczęły się schody, czyli… czas na anegdotę.

W księgarni internetowej znanej sieci (mamy raptem 3-4, więc problem z identyfikacją żaden, ale reklamy robić jej nie zamierzam), oferującej oba te tytuły, klikam na „W czym mogę pomóc?”, a następnie miłą panią pytam, czy „Odmiany doświadczenia religijnego” i „Doświadczenia religijne” Williama Jamesa to dwie różne pozycje tego autora, czy może chodzi o tę samą książkę w dwóch różnych wydaniach i w rożnych tłumaczeniach? Po dłuższej chwili otrzymuję odpowiedź, z której wynika, że specjaliści z BOK nie prowadzą analiz literackich oferowanych dzieł, więc pani odpowiedzieć na moje pytanie nie może. Teraz z mojej strony zapadła dłuższa cisza, bo przyznaję, że przeżyłem lekki szok. Pani, zniecierpliwiona moim brakiem reakcji, zapytała, czy może mi pomóc w czymś jeszcze (jakby w czymkolwiek mi dotąd pomogła), więc wystukałem z pewnym trudem, że nie, dziękuję i rozłączyłem się.

Jestem księgarzem, większość zawodowego życia spędziłem w różnych księgarniach, ale za moich czasów coś tak kuriozalnego nie byłoby do przyjęcia chyba nawet u młodszego księgarza. Ba! Nawet u kandydata księgarskiego, czyli kogoś, kto w księgarni pracuje od kilku miesięcy zaledwie. Podejrzewam, że większość uczniów liceum domyśliłaby się, że w takim przypadku nie ma potrzeby przeprowadzać żadnych analiz literackich, bo wystarczy sprawdzić tytuł oryginału, podawany zawsze na jednej z pierwszych stron książki. Gdyby okazał się taki sam, to oczywiste byłoby, że mamy do czynienia z tą samą pozycją wydaną przez dwóch wydawców w różnych tłumaczeniach i pod innymi tytułami.
Ostatecznie „Odmiany doświadczenia religijnego” Williama Jamesa kupiłem w innej księgarni – dla zasady.

Lekturę zacząłem od wstępu, przedmowy, wprowadzenia Bogdana Barana pod tytułem „Filozofia surpozycji”. Kiedy natknąłem się w niej na takie oto stwierdzenie: „Po amputacji imputacji fenomenologia doświadczenia religijnego, którą James śmiało avant la lettre uprawia, nie odnajduje w tym doświadczeniu ani wyznaniowej dogmatyki, ani filozoficznego dogmatyzmu. Jest to oczywiście »fenomenologia« w prostym sensie eidetyki, opisu natury, istoty fenomenu dzięki nieuprzedzonemu sięganiu do »rzeczy samych«, czyli bogatego materiału w postaci raportów spisywanych przez doświadczające podmioty"[1] (nadal nie wiem, czemu ejdetyka pisana jest tu przez „i”), niewiele brakowało, bym na nim skończył. Podejrzewałem jednak, że tekst pana Barana jest sprytną pułapką, swego rodzaju testem dla czytelnika, a jeśli ten przezeń przebrnie, poradzi też sobie z dziełem Williama Jamesa. Może chodzi o podatki – podobno tym większe im wyższa sprzedaż, więc jeśli potencjalnego czytelnika skutecznie do zakupu się zniechęci… Może wreszcie rzeczywistość jest bardziej banalna i chodzi o zwyczajne popisywanie się, nie wiem… nieważne.

„Odmiany doświadczenia religijnego” z 1902 roku to zapis dwudziestu wykładów, jakie William James (1842-1910), amerykański filozof, psycholog, prekursor fenomenologii, współtwórca pragmatyzmu, wygłosił w Edynburgu. Z czasem stały się one podstawą nowej nauki: psychologii religii. James – możliwe, że jako pierwszy – koncentruje się na doświadczeniach i przeżyciach religijnych, nie zajmując się religiami i wyznaniami jako takimi; bada raczej naturę ludzką niż religie sensu stricto.

„Gdybyśmy mieli scharakteryzować życie religijne w możliwie najogólniejszy sposób, moglibyśmy powiedzieć, że polega ono na wierze w porządek wyższy, niewidzialny i w to, że najwyższe nasze dobro zależy od naszego dostrojenia się do tego porządku. Ta wiara i dostrojenie się są właśnie religijną postawą duszy”[2].
W swojej pracy wiele miejsca poświęca konkretnym przypadkom wszelakiego rodzaju doświadczeń religijnych, w tym na przykład nawróceń.

„Nawróciłem się w swojej sypialni na plebanii mego ojca, o trzeciej po południu w upalny dzień lipcowy (13 lipca 1886). Byłem zupełnie zdrowy i nie piłem już od miesiąca. O zbawienie swej duszy bynajmniej się nie kłopotałem. Naprawdę – dnia tego zupełnie nie myślałem o Bogu”[3].

Zwykle najważniejszy okazuje się efekt doświadczenia czy przeżycia religijnego. Może to być rezygnacja z tytoniu, alkoholu, hulaszczego trybu życia czy rozpusty, ale też zmiana religii czy wyznania.

W ostatnim wykładzie (zatytułowanym i zawierającym „Wnioski”) William James stawia pytanie, czy należy ubolewać nad mnogością i różnorodnością religii, wyznań, sekt i natychmiast odpowiada na nie przecząco, dowodząc, że różnorodność typów ludzkich wymaga – i jest to zupełnie naturalne – nieomalże nieskończonego zestawu postaw religijnych.

Fragment szczególnie dla mnie ważny zawarty jest w słowach:
„Gdyby ktoś zażądał konkretnego przykładu, to powiem, że trudno o lepszy niż przypadek George’a Foxa. Założonej przezeń religii kwakrów nie sposób się nachwalić. W epoce kłamstwa i hipokryzji była to religia prawdomówności zakorzenionej we wnętrzu duchowym, był to powrót do czegoś bliższego pierwotnej prawdzie ewangelicznej niż wszystko, co przedtem znano w Anglii”[4].

Szukałem w „Odmianach doświadczenia religijnego” – awizowanych mi wcześniej – śladów fascynacji Jamesa Tołstojem i je znalazłem. Znalazłem też obietnicę, a może groźbę… „Jeśli kochasz ludzi i służysz im, nie umkniesz nagrodzie żadnym wybiegiem”[5].







[1] Bogdan Baran, „Filozofia surpozycji”, w: William James, „Odmiany doświadczenia religijnego”, wyd. Aletheia 2011, strona 7.
[2] William James, „Odmiany doświadczenia religijnego”, wyd. Aletheia 2011, przeł. Jan Hempel, strona 57.
[3] Tamże, strona 207.
[4] Tamże, strona 19.
[5] Tamże, strona 41.

poniedziałek, 29 października 2012

Alkoholik i odwykowa Farma

„Rehab” – Wiktor Osiatyński

W pierwszej połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia Wiktor Osiatyński, doktor habilitowany nauk prawnych, profesor Central European University w Budapeszcie, specjalista w zakresie prawa konstytucyjnego i historii doktryn polityczno-prawnych, wykładowca akademicki, feminista, pisarz i alkoholik, podczas pobytu w USA poddał się leczeniu odwykowemu w ośrodku, który nazywa Farmą.

„Rehab” nie jest pamiętnikiem; bohaterem książki – napisanej w trzeciej osobie liczby pojedynczej – jest alkoholik W., i jest to zbiór zapisków, notatek, przemyśleń, wniosków, dotyczących zarówno samego procesu terapeutycznego jak i osób, spraw i zdarzeń, z którymi autor na Farmie się zetknął. 

Opisany przez Osiatyńskiego model terapii odwykowej prawdopodobnie nigdy się w Polsce nie rozwinął, jednak pewności co do tego nie mam, bo może gdzieś tam, kiedyś były podejmowane jakieś próby. W związku z tym, że od czasu pobytu autora na Farmie minęło około trzydzieści lat, mało jest realne, by i tam terapię prowadzono w dokładnie taki sam sposób. A to z kolei oznacza, że „Rehab” dzisiaj, to raczej tylko ciekawostka – dawno, dawno temu, daleko, daleko stąd, tak to wyglądało – niż aktualna informacja o współczesnym leczeniu odwykowym alkoholików.

piątek, 26 października 2012

Alkoholika droga przez mękę

„Rehabilitacja” – Wiktor Osiatyński

Najpierw o bohaterze „Rehabilitacji” (a także „Rehab” i „Litacji”), alkoholiku W. Notatkę na temat „Litacji” zakończyłem zdaniem: Mam nadzieję, że W. kiedyś wreszcie przestanie cierpieć. Po trzydziestu sekundach lektury „Rehabilitacji” znalazłem takie oto przekonania dotyczące praktycznej realizacji Piątego Kroku AA: Ten krok polegał na tym, żeby podzielić się z drugim człowiekiem nie tylko wadami, ale i swoim bólem. Ten krok jako jedyny wymagał aktywnego uczestnictwa drugiej osoby, niekoniecznie alkoholika. Mógł być nim każdy, kto umie słuchać i stara się zrozumieć alkoholika. Słuchacz był w tym kroku najważniejszy, bo przecież samego siebie, a nawet Boga W. doskonale umiał oszukiwać. I jakoś zupełnie nie zdziwiło mnie, że W. za ten swój Piąty Krok, wyznany kapłanowi, musiał zapłacić sto pięćdziesiąt dolarów i nawet dostał za to pokwitowanie, ani to, że w ostatecznym rozrachunku całą tą operacją poczuł się oszukany. Nadzieja, o której wspomniałem wyżej, powoli rozwiewała się, bo dla alkoholika W. najwyraźniej jeszcze nie nadszedł czas końca cierpienia. Za to zadziwiająca, u człowieka o tak wielkiej sprawności intelektualnej, wydaje się niezdolność uświadomienia sobie, że WIEM, może nawet i ROZUMIEM, to jeszcze nie to samo co MAM.

A dalej, kolejne lata? Podobnie jak poprzednio – chaotyczna mieszanina wybranych i po swojemu interpretowanych elementów Programu 12 Kroków AA, jakichś podejrzanych poradników, terapii dla współuzależnionych dorosłych dzieci z domów dysfunkcyjnych, afirmacji, mityngów Anonimowych Obżartuchów, kurs na odwykowego terapeutę… A właśnie! Kolejny cytat ilustrujący problem, z którego alkoholik W. najwyraźniej dobrze zdawał sobie sprawę: Ale zamiar zostania profesjonalistą nie pozostał bez śladu. W. już nigdy nie czuł się jak zwykły alkoholik, zawsze myślał o jakiejś szczególnej odpowiedzialności za leczenie alkoholików w Polsce i w innych krajach. To przeświadczenie, które z czasem tylko się umocniło, na zawsze zmąciło jego zdolność do korzystania w pełni z dobrodziejstw AA.

Bohater „Rehabilitacji”, alkoholik W., sprawia wrażenie człowieka, u którego prawdziwe i niewątpliwie poważne problemy ujawniły się dopiero po odstawieniu alkoholu. I to też mnie nie dziwi, choć może być trudne do pojęcia dla kogoś, kto z tematem alkoholizmu nie zetknął się bliżej.

Po lekturze książki pewien znajomy wykorzystuje postać alkoholika W. do dowodzenia prawdziwości powiedzenia: do AA nie można być za głupim, ale można być za mądrym, jednak nadal się z nim nie zgadzam, bo uważam, że jeśli coś jest problemem i faktycznie stanowi przeszkodę, to nie mądrość czy nawet wiedza, ale intelektualna pycha.

W dwudziestym dziewiątym roku abstynencji i sześćdziesiątym pierwszym życia autor „Rehabilitacji” i alkoholik W. symbolicznie, może i faktycznie, stapiają się w jedną całość. Wiktor Osiatyński, alkoholik W. godzi się z własną przeszłością i samym sobą.

To teraz o samej książce. Choć mocno chaotyczna, jak życie jej głównego bohatera, jest ona, w pewnym sensie, całkiem niezła. Porusza wiele tematów, choćby kwestie szkolenia terapeutów w USA mnóstwo lat temu, zaburzeń odżywiania, hipoterapii, ADHD i wiele innych. Jednak najważniejsza wydaje się przestroga adresowana do uzależnionych, którą wyczytać mogą między wierszami: jeśli wreszcie nie zdobędziesz się na to, by stanąć w postawie pokory przed drugim alkoholikiem i poprosić go, aby pomógł ci i pokierował podczas poznawania oraz praktycznej realizacji Programu AA, będziesz pewnie w stanie utrzymać abstynencję całymi latami, może nawet do końca życia, jednak o prawdziwej satysfakcji z życia, zadowoleniu, spełnieniu, spokoju, trwałej pogodzie ducha – zapomnij. Bo stosowanie półśrodków, zamienników (kolejna terapia, kolejne warsztaty, kolejny poradnik, kolejna afirmacja; zadośćuczynienie dokonywane z obcymi kobietami zamiast z faktycznie skrzywdzonymi) niewiele daje, jeśli w ogóle cokolwiek i alkoholik nadal znajdować się będzie w punkcie zwrotnym życia…

Do zalet „Rehabilitacji” zaliczam też odwagę, szczerość i otwartość jej autora. Na zawsze pewnie pozostanę mu wdzięczny za książkę „Grzech czy choroba”, jednak swoje życie, wolałbym przeżyć zupełnie inaczej. Mimo, że sukcesów zawodowych trochę mu zazdroszczę.

sobota, 8 września 2012

Namiętność bez namiętności

„Namiętnik” – Manuela Gretkowska

Zbiór pięciu opowiadań traktujących – jak tytuł wskazuje – o namiętności. Pierwsze jest o głupawej anorektyczce, drugie o Meksykaninie, który został w Szwecji męską dziwką, trzecie (tytułowy „Namiętnik”) to opis kopulacji – napisany przez kobietę (chyba!), jednak w jakiś taki dziwny sposób, jakby chciała tym tekstem zrobić wrażenie na mężczyznach, czwarte nie bardzo wiadomo, o czym, bo może o pociągach, może o czasie, może o niepewnym zakonnym powołaniu, albo jeszcze czymś innym, piąte o sekretarce Czapskiego.

Miałem ochotę napisać, że nie wiem po co po tę książkę sięgnąłem, ale to nie byłaby prawda, bo wiem. Zrobiłem to po to, by wiedzieć, o czym rozmawiają znajomi, a czasem rozmawiają właśnie o książkach Gretkowskiej. I z tego powodu przeczytam (może kiedyś!) jeszcze jedną książkę pani Manueli. Ocena autorki kilkunastu książek na podstawie jednej tylko pozycji może nie być wiarygodna i miarodajna. Chociaż… w przypadku Harper Lee jakoś takich zastrzeżeń nie miałem.
 
Czy „Namiętnik” jest zły? Ależ nie! Nawet dość gładko się czyta. Jest tylko… nijaki. Problem pojawiłby się pewnie, gdybym na „Namiętnik” wydał pieniądze. Na szczęście czytałem książkę pożyczoną, więc i żałować nie ma czego.

niedziela, 2 września 2012

Nie daj sobą manipulować!

„Wywieranie wpływu na ludzi” – Robert Cialdini
 
Sztandarowa pozycja Roberta Cialdiniego, profesora psychologii Uniwersytetu Stanowego w Arizonie, specjalizującego się w psychologii społecznej, wpadła mi w ręce wiele lat temu i sprawiła masę problemów. W pełni zdawałem sobie sprawę, wiedziałem, że jest to książka wartościowa, ale brnąłem przez nią z mozołem, bez zapału i nie jestem nawet pewien, czy skończyłem; możliwe, że nie. Może do niej nie dorosłem, może nie miałem wówczas odpowiedniego nastawienia…

Wróciłem do niej niedawno i pochłonąłem gładko, bez oporów, z zainteresowaniem i… żalem, że tak szybko się skończyła.

„Wywieranie wpływu na ludzi” to książka popularnonaukowa i rezultat kilkunastu lat badań, dzięki którym techniki, sposoby i metody wywierania wpływu na ludzi – pojedynczych albo całe grupy – Cialdini podzielił na sześć podstawowych zasad, to jest: zasadę wzajemności, zasadę zobowiązania i konsekwencji, zasadę dowodu społecznego, zasadę lubienia kogoś, zasadę autorytetu, zasadę niedoboru (ograniczonej dostępności).

Prezentowane przez Cialdiniego metody wywierania wpływu społecznego pozwalają zrozumieć, dlaczego wychodzimy z marketu z zakupami znacznie większymi, niż zakładaliśmy, dlaczego tak trudno jest nam odmówić prośbie sąsiada, dlaczego często zgadzamy się na coś, na co jeszcze chwilę wcześniej nie bylibyśmy skłonni się zgodzić pod żadnym pozorem itd., itp.
 
Od czasu pierwszego wydania „Wywierania wpływu na ludzi” pozycji podobnych, a nawet wprost uczących brudnych sztuczek opartych na manipulowaniu ludzką psychiką, wydano wiele, jednak podręcznik Cialdiniego nadal pozostaje klasyką gatunku i autentycznie rzetelnym, wiarygodnym opracowaniem, dzięki któremu można czasem uniknąć „wrobienia” czy „wyrolowania”.

 

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Zakon Horadrimów i Deckard

„Diablo 3 Zakon” – Nate Kenyon

Hack'n'slash to odmiana fabularnych gier komputerowych z gatunku RPG (z ang. role-playing game), w których chodzi głównie o zabijanie wszelkiej maści potworów w ilościach hurtowych, najlepiej dziesiątkach... może nawet setkach tysięcy; po prostu nieustanna rąbanina. Jedną z bardziej znanych gier tego typu jest Diablo, której trzecia edycja wydana została 15 maja 2012.

„Zakon” to książka adresowana głównie do miłośników Diablo – wprowadza w klimat, rozwija, dopowiada, ilustruje fabułę  gry. Czytana przez kogoś, kto w Diablo nigdy nie grał, ma wartość… wysoce problematyczną.

Postacią, która pojawia się we wszystkich częściach Diablo jest Deckard Cain, ostatni (wydawałoby się) z horadrimów, to jest tajemniczego legendarnego zakonu, powołanego przez archanioła Tyraela do ścigania i unicestwienia Najwyższych Złych – w tym właśnie Diablo.

Historia opisana w „Zakonie” rozpoczyna się, gdy Deckard Cain był jeszcze dzieckiem, nastolatkiem, ale to zaledwie zarys, bo głównie rozgrywa się, kiedy był już starszym człowiekiem, poszukującym innych horadrimów, którzy… zaginęli? ukryli się? - z nadzieją, że wspólnie obronią świat przed złem.

środa, 4 lipca 2012

Pierwszych pięć suchych lat

„Litacja” – Wiktor Osiatyński

Ciąg dalszy książki pod tytułem „Rehab” o alkoholiku W., którym – jak wiedzą wszyscy – jest sam autor. Czyni to z Wiktora Osiatyńskiego najbardziej znanego anonimowego alkoholika w Polsce, jednak konwencja, którą przyjął w książce, używając trzeciej osoby liczby pojedynczej, to wybór i decyzja autora. Jeśli w czymkolwiek mi to przeszkadzało w trakcie lektury, to jedynie w zorientowaniu się, gdzie zdania się kończą, bo oczywiście po każdym „W” była kropka, co czasami, niezbyt często na szczęście, bywało mylące.

„Rehab” to notatki, dziennik, który alkoholik W. prowadził podczas pobytu w ośrodku odwykowym, który w obu książkach nazywa Farmą, zapiski z terapii po prostu. „Litacja” rozpoczyna się od ostatniego dnia pobytu W. na Farmie i opisuje jego dalsze życie, a zwłaszcza specyficzne problemy niepijącego alkoholika.

Dominujące uczucie podczas lektury? Smutek. Czytałem historię życia W., alkoholika, który jako jeden z bardzo niewielu Polaków, miał dostęp do Wspólnoty AA i Programu 12 Kroków, będącego programem zmiany, poprawy jakości życia, na wiele lat przedtem, zanim pojawiły się one w Polsce i – nawet mieszkając latami w Ameryce – nie potrafił w żaden sposób z nich skorzystać i tak potwornie męczył się z sobą i swoim życiem, i było mi po prostu smutno. Zwłaszcza, gdy opisy i relacje dotyczyły poszukiwań łatwiejszej, łagodniejszej drogi, czyli mnożące się książeczki medytacyjne, jakieś magiczne klaskanie w ręce i zaklinanie dnia… A kiedy kolejne pomysły i rozwiązania W., które wprawdzie zapowiadały się znakomicie, ale po pewnym czasie znowu okazywały się nieskuteczne, miałem ochotę krzyknąć do autora: „Człowieku, czy nie rozumiesz, że objawem obłędu jest oczekiwanie odmiennych efektów wiecznie tych samych działań?!”. Ale z drugiej strony…  czy alkoholizm nie jest rodzajem obłędu?

„Litacja” obejmuje pięć lat od chwili opuszczenia przez W. Farmy. Pod koniec tego okresu postanawia on zmierzyć się z 4 Krokiem (Programu 12 Kroków AA), przy którym coś już tam majstrował podczas pobytu na Farmie, choć najwyraźniej bez większego powodzenia. Problem w tym, że znowu robi to po swojemu, samemu (słyszałem, że w AA jest takie powiedzenie: „pić mogliśmy samotnie, ale samemu wytrzeźwieć się nie da”), na bazie zbieraniny różnych poradników pomieszanych z Dekalogiem, siedmioma grzechami głównymi i diabli wiedzą czym jeszcze. W. znowu pakuje masę pracy, wysiłku, czasu i autentycznego zaangażowania, ale efekty…

„Litacja”, podobnie jak i „Rehab”, kończy się słowami „trwało to dwadzieścia lat”, a to oznacza, że wkrótce doczekamy się zapewne kolejnego tomu prezentującego zmagania alkoholika W. z trzeźwym życiem i samym sobą.
Do największych zalet książki zaliczyłbym odwagę, szczerość i otwartość autora. Mam nadzieję, że W. kiedyś wreszcie przestanie cierpieć.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Ćwiczenia Duchowne w domu

„Rekolekcje w domu ze św. Ignacym Loyolą” – Stanisław Mrożek SJ

Ćwiczenia Duchowne, powszechnie zwane Rekolekcjami Ignacjańskimi, bo autorem ich jest św. Ignacy Loyola, założyciel zakonu jezuitów, znane są i praktykowane od dawna, jednak wydaje się, że w ostatnich czasach zainteresowanie nimi wyraźnie rośnie.
Odprawiane w domach rekolekcyjnych, dzielą się na pięć elementów: Fundament oraz cztery Tygodnie: droga oczyszczenia, droga oświecenia, droga zjednoczenia, droga zjednoczenia cd. Określenia „tydzień” nie należy traktować zbyt dosłownie, bo nie trwają one po siedem dni. Jednym z ważnych elementów rekolekcji są spotkania z kierownikiem duchowym.

Czy możliwe jest odprawienie Ćwiczeń Duchownych samemu, w domu? Ojciec Stanisław podpowiada, jak to zrobić; kolejno, co przeczytać, co przemyśleć, na czym się skupić, co sobie wyobrazić, proponuje określone modlitwy i medytacje…
Książka nie tyle do przeczytania, co do zastosowania, praktykowania we własnym życiu.

sobota, 23 czerwca 2012

The Road Less Traveled

„Drogą mniej uczęszczaną” – M. Scott Peck

Prawdopodobnie pierwsze polskie wydanie książki „The Road Less Traveled”, wydane przez wydawnictwo Medium w 1998 roku. Nie wywołało większego zainteresowania, może na tę książkę jeszcze nie nadszedł u nas czas? W każdym razie furorę zrobiło dopiero wydanie Zysku i S-ki z 2002 roku, pod tytułem „Droga rzadziej wędrowana”, oczywiście także w innym tłumaczeniu.

Miałem oba te wydana i przez moment nawet kusiła mnie głębsza analiza przekładów, ale ostatecznie zrezygnowałem z tego pomysłu – wersja czytana jako pierwsza zwykle wydaje się lepsza i ciekawsza. A na odkrywanie wyniku, który z góry znam, potrafię przewidzieć, szkoda mi było czasu.

Wydania, tłumaczenia, różnią się i to wyraźnie – w detalach. Idea, przesłanie, sens, pozostają nienaruszone.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Rakietowe szlaki kwakrów

„Światło dnia” – Molly Gloss

Ziemia umiera. Katastrofa ekologiczna pochłania coraz to większe obszary, wymierają kolejne gatunki zwierząt i roślin. Ludzie przenoszą się na stacje orbitalne żywiąc nadzieję na budowę jakiegoś alternatywnego społeczeństwa. Społeczność kwakrów porywa się na plan bardziej zaawansowany i dalekosiężny: specjalnym statkiem, Firletką, który przypomina mknący ku gwiazdom żaglowiec napędzany kosmicznym wiatrem, wyruszają w wielopokoleniową podróż w poszukiwaniu nadającej się do zamieszkania planety.

Choć książki nie czyta się tak lekko, łatwo i przyjemnie jakbym sobie życzył, jest to ciekawe zderzenie klasycznej fantastyki, psychologicznego studium ludzkich emocji i zachowań, zwłaszcza w konfrontacji z nieznanym, oraz kwakierskiej duchowości i mentalności.

czwartek, 31 maja 2012

025 Jestem (też) kwakrem

Niecodziennik, to jest autopamflet prywatny nie codziennie pisany – obrazek 025.


Kiedy informuję, że jestem kwakrem, bo czasem w jakiejś rozmowie niezbędne jest określenie własnej religii czy wyznania, zwykle stwierdzenie to rodzi pytania, na które w wielkim uproszczeniu postaram się niżej jakoś odpowiedzieć. Jedna ważna uwaga: ja nie reprezentuję Towarzystwa Przyjaciół w Polsce ani na świecie. 
Trudno byłoby zaczynać każde zdanie od: ja uważam, że… tym niemniej, bez względu na formę, prezentuję tu jedynie własne poglądy i przekonania, a nie oficjalną doktrynę kwakrów; nawet gdyby takowa istniała.

Historia.
Zgodnie z Wikipedią kwakrzy, czyli Religijne Towarzystwo Przyjaciół, to protestancki kierunek wyznaniowy w chrześcijaństwie silnie akcentujący rolę osobistego wewnętrznego objawienia. Hmm… W maju 2012 roku, podczas XV Central Europe Friends Gathering (Środkowoeuropejski Zjazd Przyjaciół) szukaliśmy prostej, a przede wszystkim krótkiej odpowiedzi na pytanie: kim są kwakrzy? Nie było to zadanie łatwe, bo aktualnej definicji poszukuje zapewne wielu kwakrów na całym świecie. W każdym razie wymyśliliśmy, że w chwili obecnej kwakrzy (liberalni) to ruch społeczno-religijny wywodzący się z angielskiego protestantyzmu.



George Fox - duchowy przywódca pierwszych kwakrów

Towarzystwo Przyjaciół założył w roku 1646 George Fox, syn tkacza z Leicestershire, duchowy przywódca pierwszych kwakrów. Był to wówczas skrajny odłam angielskiego purytanizmu. Z założenia miał być remedium na formalizm, dogmatyzm, sekciarstwo, religijną nienawiść i brutalne okrucieństwo tamtych czasów. George Fox, więziony, bity, prześladowany, wypędzany z miast, wędrował po kraju, proponując niezwykłe na tamte czasy, bezkompromisowe podejście do wiary chrześcijańskiej i zachęcał chrześcijan do dążenia do pełnej świętości, zamiast automatycznego, bezrefleksyjnego kultywowania sformalizowanych ceremonii i obrządków religijnych.
Przyjaciół (dawniej Przyjaciół Prawdy albo Przyjaciół Światła) nazwano kiedyś drwiąco i złośliwie kwakrami (ang. quakers – drżący) z powodu drżenia, z jakim rzekomo mówili o wielkości Boga oraz wsłuchiwali się w Jego słowa. Oficjalna nazwa to Towarzystwo Przyjaciół (Religijne Towarzystwo Przyjaciół w Polsce), ale określenie „kwakier” dawno już zatraciło pejoratywne znaczenie i jest w powszechnym użyciu.
W 1947 roku społeczności kwakrów, jako jedynej chyba wspólnocie religijnej w dziejach ludzkości, przyznano Pokojową Nagrodę Nobla.

W chwili obecnej kwakrów żyje na świecie ok. 360 tysięcy i z grubsza rzecz biorąc dzielą się oni na pastoralnych (USA i Kenia), konserwatywnych (USA i jedna grupa w Atenach) oraz liberalnych (głównie Europa), z którymi się utożsamiam i o nich to właśnie piszę.

Do przemyślenia.
Warto przeczytać uważnie i ze zrozumieniem poniższe dwa stwierdzenia, komunikaty: 

a) Jestem katolikiem (to akurat jest tylko przykład) i dlatego staram się przestrzegać przykazań boskich i kościelnych, brałem ślub kościelny, co niedzielę chodzę na mszę św., kilka razy w roku do komunii, w tej wierze wychowuję dzieci, przestrzegam nakazanych przez Kościół postów, wierzę, że Biblia jest słowem bożym.

b) Wierzę, że w każdym człowieku jest boska cząstka (Wewnętrzne Światło – Inner Light), dzięki któremu mogę bez pośredników obcować z Bogiem (jakkolwiek Go rozumiem); istotne znaczenie mają dla mnie takie wartości jak pokój, równość, prostota, prawda, wierzę, że Biblia jest słowem o Bogu i właśnie dlatego jestem kwakrem.

Ważne są nie tylko elementy składowe tych stwierdzeń, ale przede wszystkim fundamentalna wręcz różnica w podejściu. Co z czego wynika? Co jest skutkiem, a co przyczyną? 
Kolejny temat do zastanowienia: wierzę, że Jezus przyniósł na świat Dobrą Nowinę. Co jest ważniejsze, bardziej godne uwagi, czy to, CO przyniósł, czy sama osoba posłańca, KTO przyniósł?

Komunikacja.
Choć w wielu wyznaniach i religiach pojawia się element milczenia, to prawdopodobnie kwakrzy, jako jedyni, uznali je za fundament i całkowicie przestawili się z… nieustannego nadawania do Boga (modlitwy, pieśni, błagania, dziękczynienia, akty strzeliste, psalmy, liturgia słowa itd.) na odbiór, na słuchanie Go, wychodząc z założenia, że Boga usłyszeć można i zrozumieć, kiedy samemu przestanie się wreszcie hałasować, a więc w milczeniu. Bo ważniejsze jest, co On ma mi do powiedzenia, niż odwrotnie. Jeśli wierzę, że jest wszechwiedzący, to przecież nie muszę zagłuszać Jego słów, swoimi prośbami, instrukcjami, co, jak i kiedy ma dla mnie zrobić. Więź z Bogiem doskonalić można w ciszy i milczeniu.
Kwakierske meeting for worship (problem z tłumaczeniem!) odbywa się w milczeniu pod przewodnictwem i w oczekiwaniu na Ducha Bożego. Na upartego można byłoby uznać je za szczególny rodzaj grupowej kontemplacji.

Quakerese to specyficzny język kwakrów; w krajach anglojęzycznych odbierany jako swoisty żargon. Jeśli nawet kwakrzy posługują się czystą angielszczyzną (a jest w ogóle coś takiego?), pewne określenia i zwroty tłumaczone dosłownie nie oddają istoty rzeczy, są po prostu mylące. Na przykład meeting for worship (spotkanie dla kultu) – czy można je nazwać nabożeństwem? Zgodnie ze słownikiem nabożeństwo to  «obrzęd religijny ujęty w normy liturgiczne». Ale czy kwakrzy mają jakąś liturgię? Meeting for worship rozpoczyna się w chwili, gdy pierwsi uczestnicy (zwykle starsi) usiądą i zamilkną. Jego koniec sygnalizuje podanie sobie rąk – najpierw przez dwóch starszych, a następnie przez pozostałych. Reszta jest milczeniem, choć czasem któryś z uczestników spotkania, natchniony Duchem Bożym, przekazuje innym krótkie przesłanie (nie jest to przemowa, ani kazanie!), którego pozostali wysłuchują w ciszy, a zwłaszcza – nie komentują. Poza tym…kwakierski meeting for business (spotkanie organizacyjne?) też ma charakter duchowy, kultowy, a nie jedynie administracyjny. W trakcie takiego roboczego spotkania każda sprawa zostaje poddana pod dyskusję, ale decyzja zapada tylko wtedy, gdy wszyscy obecni członkowie (zawsze dążymy do jednomyślności) są przekonani, że jest ona zgodna z wolą Ducha Bożego w tej kwestii.

Na początku Spotkania, kiedy ludzie jeszcze sadowią się i pokasłują, a na ich twarzach widać wyraźnie, że jeszcze zaprzątnięci są swoimi codziennymi sprawami, wydaje się czasem, że Cisza jest nieosiągalna. Ale kiedy kończy się ta wstępna faza wyciszania, zapada prawdziwe boże milczenie, różne od ludzkiego. Dawni kwakrzy wierzyli, że gdy słowa któregoś z zebranych wypowiadane są prawdziwie w Świetle, nie przerywają one Ciszy, lecz są jej kontynuacją.

Podstawa, fundament.
Wierzę, że w każdym człowieku jest Wewnętrzne Światło (Inner Light), Boska Iskra, Ziarno Prawdy (nazwy nie są ważne!), pierwiastek boskości, dzięki któremu każdy może sam, bez pośredników, obcować z Bogiem (jakkolwiek Go pojmuje). Cytat: ...Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą (Rdz 2). Co stało się z tym tchnieniem życia? Czyżby uleciało? Przecież nie! Jest w nas cały czas i to dzięki niemu jesteśmy w stanie bezpośrednio komunikować się z Bogiem. Inny cytat: Czy nie wiecie, że świątynią Bożą jesteście i że Duch Boży mieszka w was? Jeśli ktoś niszczy świątynię Bożą, tego zniszczy Bóg, albowiem świątynia Boża jest święta, a wy nią jesteście (1 Kor 3). I kolejny:  Albo czy nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który jest w was i którego macie od Boga, i że nie należycie też do siebie samych? (1 Kor 6).
W Towarzystwie Przyjaciół nie mamy duchownych (kapłanów). Wierzę, że sakrament (odpowiednik chrztu i komunii) w pewnym sensie dokonuje się właśnie podczas meeting for worship.

Wierzę, że do celów kultu (spotkań z Bogiem) nie jest potrzebny kościół. Cytat: Bóg, który stworzył świat i wszystko na nim, On, który jest Panem nieba i ziemi, nie mieszka w świątyniach zbudowanych ręką ludzką i nie odbiera posługi z rąk ludzkich, jak gdyby czegoś potrzebował, bo sam daje wszystkim życie i oddech, i wszystko (Dz 17). Kwakrzy spotykają się w prywatnych domach, wynajętych salach albo Friend's Meeting House (Dom Spotkań), jeśli lokalna społeczność takim dysponuje.



Quaker Meeting House – historyczna tablica informacyjna

Świadectwa.
Quakers testimonies – dosłownie znaczyłoby to kwakierskie świadectwa, ale… Świadectwo kojarzy mi się zawsze z zaniedbaną kobieciną, która od ołtarza daje świadectwo, czyli mówi, że była kobietą upadłą, ale objawiła jej się Matka Boska i dzięki temu zstąpiła z drogi grzechu. Podstawowe, przez wszystkich chyba kwakrów uznawane „świadectwa” to peace (pokój), equality (równość), simplicity (prostota), truth (prawda), ale te… świadectwa kwakrzy dają swoją postawą, zachowaniem, a nie przemowami czy deklaracjami. Quakers testimonies prowadzą bezpośrednio do określonego działania.
Kwakierskie „świadectwa” (zdecydowanie bardziej pasuje mi tu określenie duchowe wartości, choć i ono nie jest idealne) są często pojęciami złożonymi i wieloznacznymi. Na przykład Prawda, to nie tylko prosta cecha komunikatu (prawda – fałsz), bo może ona oznaczać Boga, fakt, z którym się nie dyskutuje czyli rzeczywistość w pełnym znaczeniu tego słowa. Poszanowanie dla prawdy przejawiać się może w odmowie składania przysiąg, bo przecież nie istnieją dwie rzeczywistości: ta zwykła i ta, o której mówi się pod przysięgą. W dawnych czasach kwakrzy gotowi byli raczej na więzienie (Margaret Fell) niż demonstrowanie podwójnych standardów moralnych.



The tiles from the Quaker Peace Garden in Bristol

Quakers testimonies jest dużo więcej, choćby poszanowanie dla życia, społeczność (nasze wspólne dobro jest najważniejsze), powiernictwo, tolerancja, uczciwość i wiele, wiele innych, choć oczywiście nie wszystkie one są akceptowane przez wszystkich kwakrów bez wyjątku.

Troska.
Zatroskanie, zainteresowanie – kolejny termin właściwie niemożliwy do poprawnego przełożenia na język polski. Po angielsku concern, po niemiecku Anliegen. Być może lepszym byłoby powołanie, ale w znaczeniu świadomości, że jest pewien określony problem społeczny, którym to ja właśnie powinienem się zająć, że to ja jestem odpowiedzialny za zmianę, a choćby częściową tylko poprawę, że powinienem podjąć konkretne działanie. Bywa, że concern pojedynczego kwakra, przedstawiona społeczności,  staje się jej wspólną „troską” i zadaniem (zobowiązaniem). Niektóre „troski” w ten właśnie zupełnie naturalny sposób stały się, opisanymi wyżej, kwakierskimi „świadectwami”.

Uniwersalizm.
Początkowo kwakierstwo było czysto chrześcijańskie, do dziś kwakrzy o orientacji chrześcijańskiej (jak ja) stanowią zdecydowaną większość, niemniej w ostatnich czasach, zwłaszcza wśród kwakrów liberalnych, istotne znaczenie ma uniwersalizm, który –  jak zwykle w szczególnym znaczeniu kwakierskim – oznacza, że wiara kwakierska może być zbudowana na różnych tradycjach religijnych, więc kiedy Przyjaciele mówią o Bogu, to w takim sensie, w jakim oni sami Go pojmują. Dlatego wśród Przyjaciół znaleźć dziś można zarówno chrześcijan, jak i przedstawicieli innych religii (np. judaizm), a nawet ateistów czy nonteistów (buddyzm, dżinizm, taoizm,  konfucjanizm).
Ostatecznie kwakierstwo to nie teorie i doktryny, ale praktyka. To wspólne i bezpośrednie doświadczenie Żywej Ciszy, co w konsekwencji grupę jednostek (indywidualności) przemienia we wspólnotę Bożego Ducha.

Dodatek.
Książki warte uwagi:
„Świadomość religijna i więź kościelna” – Leszek Kołakowski.
„William Penn. Reformator i polityk” – Piotr Robak.
I oczywiście podstawa – „Quaker Faith & Practice”.


Quaker Faith & Practice – Wiara i praktyka kwakrów




Agendy: Kwakierska Rada do spraw Europejskich (QCEA) w Brukseli oraz Biura Kwakierskie przy ONZ (QUNO) w Genewie i Nowym Jorku reprezentują przekonania kwakrów w miejscach, gdzie podejmowane są strategiczne decyzje o światowym zasięgu. Przyjaciele nazywają to „mówieniem władzy prawdy”, często bywa, że prawdy bardzo dla władzy niewygodnej.

Wypowiedzi kwakrów (polskie napisy):

środa, 16 maja 2012

AA oczami profesjonalistów

„Wspólnota Anonimowych Alkoholików” – Maria Gordon Tadeusz Kolarczyk

Książka o Wspólnocie AA, napisana przez osoby spoza AA, dla osób, które nie są członkami Wspólnoty, nie uczestniczą w spotkaniach, na przykład służby więziennej (temu środowisku poświęcono chyba najwięcej uwagi), psychologów, opiekunów, wychowawców itp.

Książka wydana dwadzieścia lat temu (1993) jest zadziwiająco aktualna. Mam nawet wrażenie, że jej autorzy wiedzieli o AA więcej, niż obecnie wielu członków tej Wspólnoty. Rozmontowuje ona na przykład wierzenia i przekonania niektórych AA-owskich weteranów twierdzących, że za ich czasów sponsorowanie nie istniało, nie było znane. Gordon i Kolarczyk sporo miejsca w swojej książce poświęcają zarówno programowi AA, jak i tematyce sponsorowania. Spis tego, czym zajmuje się AA-owski sponsor obejmuje siedemnaście punktów, na przykład:
- pokazuje na przykładzie własnego życiorysu i historii swego picia jaką rolę odegrał program Anonimowych Alkoholików w jego trzeźwieniu,
- pilnuje by nowicjusz poznawał piśmiennictwo Wspólnoty AA,
- omawia z nowicjuszem znaczenie każdego z Dwunastu Kroków i podkreśla rolę ich przestrzegania w utrzymywaniu trzeźwości.

W każdym razie o sponsorze i sponsorowaniu, o zasadach takiej współpracy, dowiedzieć się można z tej pozycji więcej, niż ze wszystkich książek AA-owskich razem wziętych.

SPIS    TREŚCI
Od wydawców
Od autorów

CZĘŚĆ I - CHARAKTERYSTYKA WSPÓLNOTY ANONIMOWYCH ALKOHOLIKÓW
Wprowadzenie
Informacje historyczne o Anonimowych Alkoholikach
Anonimowi Alkoholicy w Polsce
Anonimowi Alkoholicy w zakładach penitencjarnych
Cele działalności Anonimowych Alkoholików
Formy i metody działalności Anonimowych Alkoholików
Organizacja Anonimowych Alkoholików i jej członkowie
Mity nt. Anonimowych Alkoholików
Wspólnoty pokrewne — Al-Anon, Alateen, Alatot i ACOA
Anonimowi Alkoholicy a profesjonaliści

CZĘŚĆ II - PRÓBA OCENY I WYJAŚNIENIA EFEKTYWNOŚCI ODDZIAŁYWANIA ANONIMOWYCH ALKOHOLIKÓW
Zaspokajanie potrzeb psychospołecznych we wspólnocie Psychoterapia we wspólnocie
1.  Kształtowanie nowej tożsamości
2.  Przełamanie alkoholowego myślenia i innych reakcji obronnych
3. Rekonstrukcja trzeźwej osobowości i nauczenie się trzeźwych sposobów postępowania
4.  Większy udział w życiu społecznym Uczenie się we wspólnocie

CZĘŚĆ III - VARIA NT. WSPÓLNOTY ANONIMOWYCH ALKOHOLIKÓW
Modlitwa o pogodę ducha
Preambuła Dwunastu Kroków i Dwunastu Tradycji
Dwanaście Kroków
Dwanaście Tradycji
Jestem  odpowiedzialny
Czy AA jest dla Ciebie? 12 pytań, na które tylko Ty sam możesz odpowiedzieć
Anonimowi Alkoholicy. Wprowadzenie do programu AA wyzdrowienia z alkoholizmu
Instrukcja dla niosących posłanie trzeźwości do instytucji korekcyjnych
Jeśli jesteście profesjonalistami
Pytania i odpowiedzi w sprawie sponsorowania
Wybrane adresy i telefony AA w Polsce
Wybrane adresy grup AA
Wykaz jednostek penitencjarnych, w których działają grupy AA

PODSUMOWANIE
SŁOWNICZEK WYBRANYCH TERMINÓW
TEZY PRAKTYCZNE DLA DECYDENTÓW
BIBLIOGRAFIA WYKORZYSTANYCH PRAC

Książkę wydali: Komisja Edukacji w Dziedzinie Alkoholizmu i Innych Uzależnień Fundacji im. Stefana Batorego oraz Centralny Zarząd Zakładów Karnych Ministerstwo Sprawiedliwości, Warszawa 1993, str. 218.

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Stracone złudzenia

Mój pierwszy kontakt z wymiarem sprawiedliwości w Polsce był tylko pośredni – chodziło o rozwód rodziców. Kilkanaście rozpraw, sędzia (płci już nie pamiętam), straszony przez ojca milicjanta, bał się wydać wyrok. Dopiero po zmianie składu orzekającego udało się wreszcie zakończyć ten odrażający spektakl.

Stracone złudzenia, czyli… spojrzenie na prawo

Druga z kolei była moja sprawa rozwodowa. Chcieliśmy z żoną rozwieść się spokojnie, grzecznie, jak kulturalni, cywilizowani ludzie. Na pierwszej rozprawie pani sędzina podjudzała nas przeciwko sobie i wszelkimi sposobami starała się, byśmy zaczęli obrzucać się inwektywami i przy okazji się znienawidzili. Nie sądzę, żeby chodziło jej osobiście o nas dwoje, ale… im większa draka, tym więcej rozpraw i tym wyższe koszty do uiszczenia na rzecz sądu.
Miałem wtedy dalekiego znajomego, prezesa sądu, poprosiłem go o interwencję i pomoc. Rozwód – tak jak chcieliśmy, czyli bez orzekania o winie – orzeczony został bez dalszych zgrzytów. Tyle tylko, że ja po dziś dzień czuję pewien niesmak z powodu protekcji, której szukałem i o którą musiałem prosić.

Następna była sprawa manka w firmie handlowej, w której pracowałem. Wszyscy (współpracownicy, szefowie, prokurator) wiedzieli, kto dopuścił się kradzieży – człowiek ten zresztą został natychmiast zwolniony – ale okazało się, że umowa o wspólnej odpowiedzialności materialnej tak została sformułowana, że płacić za gnoja musimy wszyscy. I nie, nie po równo – ja jako kierownik najwięcej.

Kilka lat później brałem udział w rozprawie sądowej dotyczącej spadku po ojcu. Moim zdaniem była to jawna kpina. Kiedy w pewnym momencie oznajmiłem, że to, co się tu odbywa nie ma nic wspólnego z elementarnie pojmowaną sprawiedliwością, sędzina oznajmiła „sprawiedliwość to nie na tej sali”. To jeszcze mogłem zrozumieć, ale odmowy zwrócenia mi kosztów dojazdu na rozprawę (odbywała się w innym mieście), to już nie. Ja na rozprawę zostałem wezwany. Przysłano mi wezwanie, a nie zawiadomienie. Wezwanie, w którym za niestawienie się grożono sankcjami. Stronie na rozprawę wzywanej należy się zwrot kosztów. Kiedy się o nie upominałem, sędzina zagroziła, że jak jeszcze raz o tym wspomnę, to mnie ukaże za obrazę sądu. Sprawę przegrałem. Spadek po ojcu zagarnęła w całości jego druga żona.

Kolejna sprawa dotyczyła psa bojowego rasy Amstaff, który zaatakował mnie, gdy za miastem jechałem rowerem i rozszarpał mi nogę. Odbyły się wtedy dwie sprawy. Jedna, z powództwa cywilnego, o odszkodowanie za zniszczone spodnie, uszkodzony rower, koszty leczenia, straty moralne itd. Sprawę wygrałem, przyznano mi wtedy pięć tysięcy złotych odszkodowania oraz zwrot kosztów sądowych. Ani tych pięciu tysięcy, ani zwrotu kosztów nigdy nie dostałem – właściciel psa był rzekomo nieściągalny. Tak więc tylko straciłem pieniądze.
Druga sprawa dotyczyła spowodowania zagrożenia życia i zdrowia – pies biegał sobie luzem, a na dokładkę okazało się, że nie był szczepiony przeciwko wściekliźnie. Prokurator i sędzia, jak lwy bronili właściciela psa, który na rozprawę w ogóle się nie stawił, twierdząc, że Amstaffy nigdy nie są agresywne, że tylko Pitbulle… Uznali też, że zwolnienie lekarskie poniżej siedmiu dni nie oznacza poważnego uszkodzenia zdrowia. Miałem w ręce i pokazywałem zwolnienie chorobowe wystawione przez chirurga, na którym wyraźnie i po polsku pisało, że chodzi o dni dziesięć. Panowie wspólnie uznali, że o tym ile pacjent powinien dostać chorobowego też decyduje sąd, a nie jakiś tam chirurg.

Ostatnia sprawa… nie, nie ostatnia, może lepiej będzie napisać, że najświeższa, dotyczy bzdurnych oskarżeń o nieznane w sumie przestępstwo. Opisałem ją w tekstach „Nękanie ofiary przestępstwa” oraz „Nękania ciąg dalszy...” z marca i kwietnia 2012. No, cóż… znowu zachciało mi się sprawiedliwości…

Część z tych historii (nie wszystkie opisałem, za dużo by tego było) dotyczy czasów tak zwanej „komuny”, inne rozegrały się i rozgrywają już w nowej, demokratycznej Polsce. Czy zmiana ustroju cokolwiek tu zmieniła? Jak widać – nic. Nadzieja na przyszłość, szansa, że obywatel tego kraju będzie mógł kiedykolwiek liczyć na pomoc i wsparcie ze strony organów i instytucji ochrony prawa, zwanych (nie wiem, dlaczego) wymiarem sprawiedliwości? Żadna.

piątek, 27 kwietnia 2012

Nękania ciąg dalszy...

27.04.2012 otrzymałem pismo z Prokuratury Okręgowej w Elblągu, w którym informują mnie, że moją sprawę kierują do Prokuratury w Opolu, w związku z uzasadnionym podejrzeniem popełnienia przeze mnie przestępstwa.
Jakiego niby przestępstwa, nie napisali, pewnie wychodząc z założenia, że zawsze coś tam się dopasuje, a poza tym… czy to ważne? Co jest, towarzysz Dzierżyński się kłania i jego zasada: dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie?
 
K…! To co ja mam w końcu zrobić, żeby mnie, ofiarę przestępstwa i poszkodowanego, organa ścigania tego kraju przestały nękać, szczuć i szykanować??? Jaką do cholery mafię rozgniewałem???

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Alkoholizm po niemiecku

„Ile można wypić? Poradnik” – Klaus Dietze i Manfred Spicker

Polskie wydanie tej książki powstało na bazie trzeciego niemieckiego wydania, poprawionego, uzupełnionego i zaktualizowanego. Na szczęście autorzy zdają sobie sprawę z nieustającego procesu zmian stanu wiedzy, świadomości, danych liczbowych itd.

Książka adresowana jest do dwóch grup czytelników: osób, które piją alkohol w sposób niepokojący ich samych oraz osób bliskich komuś, kto pije w sposób problematyczny, może nawet uzależniony.
Zgodnie z nowymi trendami, alkohol i nikotyna, o której też jest w książce mowa, traktowane są i nazywane narkotykami miękkimi.

Autorzy opisują niemieckie techniki, sposoby, metody, lecznictwo, definicje, organizacje, instytucje, koncepcje terapeutyczne itd., jednak wydaje się możliwe, że w najbliższych latach i w związku z przemianami w Polsce, następować będzie pewna… unifikacja.

Najbardziej polskiego czytelnika zainteresować może prezentacja dwóch modeli leczenia alkoholizmu, tradycyjnego, wymagającego całkowitej abstynencji oraz podejścia alternatywnego, które zakłada możliwość nauczenia – przynajmniej niektórych alkoholików – picia umiarkowanego i kontrolowanego.

Ciekawy, dla osób zainteresowanych tematem, może okazać się rozdział poświęcony rozlicznym formom samopomocy, z którymi osoby z problemem alkoholowym mogą spotkać się w Niemczech. Prezentowane są też w książce formy pomocy i samopomocy, na jakie mogą liczyć w Niemczech rodziny alkoholików.

Współczesnym polskim realiom poświęcony został w książce jeden rozdział.