czwartek, 27 października 2011

Berlin Zachodni dawno temu

„Moje życie musiało poczekać” – Christa Jänicke

Jest to historia alkoholiczki i lekomanki, która swoją drogę do trzeźwości rozpoczęła we wczesnych latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia w Berlinie Zachodnim (połączenie miasta nastąpiło dopiero wraz ze zjednoczeniem Niemiec w 1990 roku).

Christa Jänicke łykała tabletki przepisane jej przez lekarza i piła dobre wina, stosownie do wymogów swojej sfery, podejmowała próby samobójcze, skończyła specjalne studia, jako terapeutka prowadziła własny gabinet, aż wreszcie osiągnęła punkt, który określa jako swoje dno i moment kapitulacji. Postanowiła poprosić o pomoc we Wspólnocie AA, jednak przez przypadek zamiast do AA, trafiła do stowarzyszenia Berlińskiej Pomocy dla Alkoholików (AKB – istnieje do dnia dzisiejszego jako Die Anonyme Alkoholkrankenhilfe Berlin e.V.).
Według Christy Jänicke stowarzyszenie to pracuje według programu dwunastu kroków AA, jednak w szczegółach trochę się od AA różni. Z dalszego opisu i relacji wynika, że różni się bardzo i nie tylko w szczegółach, ale to chyba nie ma aż tak wielkiego znaczenia dla czytelnika, który nie „siedzi” w temacie tak mocno, jak ja.

Pół żartem, pół serio stwierdzam, że książka napisana jest typowo kobiecym stylem, to jest z przewagą rozbudowanych opisów stanów emocjonalnych i ich złożonych analiz, nad rzetelną relacją z wydarzeń. Christa Jänicke stwierdza jakiś tam fakt tak lapidarnie, jak to tylko możliwe i natychmiast przestępuje do opisywania swoich uczuć w związku z tym. Jako mężczyźnie zabrakło mi w książce konkretów – po prostu. I nie, nie chodzi mi tu o żadne pikantne szczegóły, ale na przykład o głębszą analizę własnego postępowania autorki w okresie picia. Christa Jänicke prowadziła prywatną praktykę psychoterapeutyczną w czasie, w którym piła i łykała tabletki uspokajające i inne. Jednak faktu, że prowadziła terapię podpita, na kacu, albo pod wpływem psychotropów, zdaje się zupełnie nie zauważać i przechodzi nad tym do porządku dziennego, całkowicie bezrefleksyjnie.

Książkę polecam miłośnikom gatunku, ale zaznaczam od razu, że w chwili obecnej nie może być ona rzetelną informacją na temat leczenia uzależnień. Teraz to tylko ciekawostka z dawnych czasów.

poniedziałek, 10 października 2011

Zwyczajne życie S.T. Garpa

„Świat według Garpa” – John Irving

  Zdarzało mi się oglądać filmy, które nie kończyły się wraz z ostatnią sceną (ujęciem), bo po niej pojawiała się jeszcze lakoniczna informacja o dalszych losach głównych bohaterów. Na przykład, jeśli ostatnim ujęciem było zatrzymanie bandyty po szalonym pościgu, to w takiej właśnie dodatkowej, uzupełniającej notatce reżyser informował widza, że przestępca skazany został na 15 lat więzienia, a dzielny detektyw ożenił się z niedoszłą ofiarą.

Uzupełnienia tego typu, w zdecydowanej większości przypadków, uznawałem w filmach za ciekawe, wskazane, potrzebne i wartościowe; stanowiły jakby kropkę nad „i”. Podobny chwyt zastosował John Irving w książce „Świat według Garpa”, jednak w tym przypadku moja ocena tego… zabiegu jest mocno ambiwalentna, głównie ze względu na jego totalny charakter: autor po prostu uśmierca wszystkich bohaterów, także tych drugoplanowych. Z jednej strony nie powinno to dziwić, doświadczenie uczy, że wszyscy, prędzej czy później, w taki bądź inny sposób, umierają. Ale… po co to robić w powieści? W powieści o życiu, bo ono jest chyba jednak najważniejszym bohaterem „Świata według Garpa”, bez względu na to, jak tę powieść próbują reklamować umiarkowanie rozgarnięci recenzenci; spotkałem się już z opinią, że jest to historia męskiej żądzy albo opowieść o kobiecym, wynaturzonym aż do patologii feminizmie, ale równie dobrze mogłaby to być książka o zapasach, o śmierci dziecka albo o zdradzie.


Czy Irving miał pomysł na kontynuowanie powieści, ale w pewnej chwili mu się to znudziło, więc na chybcika pokończył – w naturalny, choć nieoczekiwany sposób – wszystkie wątki? Czy może zamknął w ten sposób (sobie i innym) drogę do tworzenia w przyszłości jakichś ciągów dalszych? W każdym razie „Świat według Garpa” kończy się skutecznie, definitywnie, choć smutno i odrobinę jakby beznadziejnie.


A oto i fabuła „Świata według Garpa” w telegraficznym wręcz skrócie.


Jenny Fields, ekscentryczna i oryginalna, a tym samym nierozumiana i stopniowo odrzucana przez rodzinę młoda kobieta, w czasie wojny podejmuje pracę jako pielęgniarka. Nie odczuwa potrzeby związku z mężczyzną, ale chciałaby mieć dziecko. Gwałci więc jednego z pacjentów, bo tak chyba należałoby to nazwać, strzelca pokładowego, starszego technika Garpa, który na skutek psychicznego urazu, doznanego w trakcie działań bojowych, zmienił się w roślinę, nie ma kontaktu z otoczeniem i wkrótce umiera. Syna, poczętego w tak niekonwencjonalny sposób, Jenny Fields nazywa S.T. Garp, gdzie litery S.T. nie stanowią inicjałów imion, ale skrót od Starszy Technik. Oczywiście z czasem przysparza to (brak imion) Garpowi pewnych problemów. Z tego też powodu dla wszystkich, łącznie z matką i późniejszą żoną, Garp pozostaje jedynie Garpem; nawet nie da się nazywać go inaczej, bo i jak?


Po wojnie Jenny Fields podejmuje pracę pielęgniarki szkolnej. Do tej samej szkoły uczęszcza Garp. Trenuje zapasy, ten sport wybrała dla niego matka, zaczyna też interesować się pisarstwem oraz Helen, córką trenera drużyny zapaśniczej, jednak pierwsze doświadczenia seksualne przeżywa z puszczalską Cushie Percy.


Za namową nauczyciela literatury, Garp wraz z matką wyjeżdża do Wiednia, aby tam zostać pisarzem. Faktycznie, powstaje tam jego pierwsze opowiadanie „Pensjonat Grillparzer” (jeśli nie całe, to na pewno zdecydowaną jego większość znaleźć można na kartach powieści Irvinga), ale ważniejsze jest, że Jenny Fields pisze tam swoją jedyną powieść, szokującą autobiografię zatytułowaną „Seksualnie podejrzana, czyli autobiografia Jenny Fields”. Autorka zarabia na niej fortunę i wraca do rodzinnego Dog’s Head Harbor, a Garp żeni się z Helen Holm i – ze skutkiem bardzo różnym – stara się pisać.


„Świat według Garpa” to całe życie człowieka, a biorąc pod uwagę wprowadzenie i zakończenie, nawet więcej, niż jedno życie. Małżeństwo, pisarstwo, dzieci, rodzinne tragedie, treningi zapaśnicze, dalsza rodzina, zdrady małżeńskie, domowe obowiązki, a także liczne wątki poboczne (jamesjanki, problem zmiany płci) mogą wydawać się groteskowe, nawet absurdalne, ale czy rzeczywiście są takie? Bo przecież to, co opisał Irving, choć zrobił to nieco przewrotnie, jest jednak po prostu zwyczajnym życiem.


Pisarstwo na bardzo wysokim poziomie – zdecydowanie polecam.

czwartek, 6 października 2011

Nadchodzi czas wybierania

I znowu zbliżają się wybory i znowu wiele osób pyta mnie, na kogo będę głosował? Sama idea wydaje mi się z lekka durnowata, bo wynika z absurdalnego założenia, że większość obywateli jest rozsądna, ale mniejsza z tym…
A głosował będę na mniejszość niemiecką. Uprzedzając kolejne pytanie odpowiadam, że nie, nie jestem Niemcem, ale doszedłem do wniosku, że jeżeli wygrają ci z mniejszości niemieckiej, to przynajmniej o swoich będą się troszczyć, natomiast jak wygrają nasi, polscy politycy, to – jak zawsze – troszczyć się będą wyłącznie o siebie.
Poza tym… jest pewna szansa, że mniejszość niemiecka będzie popierała Stowarzyszenie Obrońców Monte Cassino z przekonania, a nie z powodu żenujących luk w wykształceniu na poziomie podstawowym.